Ostatnie miesiące dostarczają nam ogrom filmowych nowości, a przecież od początku roku nie możemy narzekać na brak kinowych premier. Jednak to nie nowe produkcje wzbudzają we mnie najwięcej emocji, ale coś zupełnie innego.
W okresie pandemii, kina nie miały łatwego życia. Brak możliwości przyjmowania widzów oznaczał brak przychodów, a przecież wydatki cały czas istniały. Późniejszy czas wcale nie oznaczał szybkiego powrotu do normalności, ponieważ otwarcie sal nie było wystarczające – potrzebne były też filmy, które kina mogły wyświetlać. Odłożone na półkę premiery powoli wkraczały do repertuarów, ale było ich stanowczo za mało, by móc uzupełnić plany seansów w tak wielu kinach, na tak wielu ekranach.
To właśnie wtedy coraz częściej mieliśmy szansę zobaczyć prawdziwe klasyki na dużym ekranie – filmy, których trochę młodsi widzowie nie mieli szans obejrzeć w takich warunkach. Do tej pory takie okazje kreowały przede wszystkim kinowe maratony, które pozwalały zobaczyć poprzednie odsłony serii filmowych, czasami sprzed kilku dekad, ale nie było to aż tak częste, a na pewno nie z taką regularnością, jak niektórzy by chcieli.
Kultowe klasyki ponownie w kinach – długo czekałem na takie seanse
Ten rok przyniósł nam jednak co najmniej dwie duże oraz wiele mniejszych okazji, by móc przeżyć ponownie albo – co najważniejsze – po raz pierwszy, te kultowe historie na dużym ekranie. Studio Warner Bros., z okazji 100-lecia działalności, ponownie wprowadza do kin swoje największe hity, a sieć Multikino kontynuuje akcję „Kultowe Kino”. Pierwsza z inicjatyw rozłożyła mnie na łopatki: „Wejście smoka”, „Skazani na Shawshank” czy „Wszyscy ludzie prezydenta” to przecież produkcje, o których nie muszę chyba szerzej pisać.
Pierwszą z nich u-wiel-bia-łem dorastając i choć dziś można się nią cieszyć w domowym zaciszu w fantastycznej jakości 4K z krążka Blu-ray, to pierwsze kilka razy widziałem ten film albo w telewizji, albo z VHS-a. Wiecie, w czasach, gdy mieliśmy do czynienia z formatem 4:3, rozdzielczością porównywaną do 480p (a to był nośnik analogowy!) i brakiem opcji wyłączenia lektora. Do dziś pamiętam kilka wersji tłumaczeń jednego z najpopularniejszych cytatów z Bruce’a Lee, gdy pouczał swojego podopiecznego, by nie skupiał się zanadto na swoim palcu „bo przegapi cały splendor niebios”. Szansa zobaczenia tego filmu w kinie, a także pokazania go bliskim osobom właśnie w takich warunkach, to naprawdę coś wyjątkowego.
Jakie kultowe filmy można obejrzeć w kinie?
Co ważne, akcja Warner Bros. trwa do końca listopada i przed nami jeszcze dwa seanse („Oczy szeroko zamknięte” oraz „Wielki Gatsby”), natomiast dzięki „Kultowemu kinu” w Multikinie ponownie przeżyłem m. in. „Matriksa” i obejrzałem „Wilka z Wall Street”. W przypadku „Pulp fiction” nie był to mój pierwszy seans, ale film ten widziałem tak dawno i w takich warunkach, iż praktycznie można by uznać seans kinowy za premierowy. I co to było za przeżycie! Na sali było więcej osób, niż się spodziewałem i ewidentnie każdy wiedział po co przyszedł – nie było przypadkowych widzów, którzy byliby czymkolwiek rozczarowani – ci, którzy widzieli go pierwszy raz siedzieli wpatrzeni w ekran jak zahipnotyzowani, a pozostali wypowiadali kultowe kwestie pod nosem razem z aktorami.
Dla bardzo dużej liczby widzów strzałem w dziesiątkę był natomiast powrót wszystkich 8 filmów o Harry Potterze, które cieszyły się takim zainteresowaniem, iż Multikino zorganizowało dodatkowe pokazy jesienią, ponieważ w wakacje sale bywały wypchane po brzegi. Taka szybka reakcja kina i dystrybutora pozwala też sądzić, iż w stosunkowo niedługim czasie doczekamy się ponownych projekcji – fani na pewno nie zawiodą. Nie inaczej można zareagować na powrót rozszerzonej wersji trylogii „Władcy pierścieni” – to nie jest oglądanie filmu, ale prawdziwe przeżycie, bo kino potrafi „zmusić” nas do jeszcze większego zaangażowania w seans. Nie ma szans na pauzę, rozkojarzenie się, rozmowy – oczywiście to jednocześnie pewne uniedogodnienia, na przykład brak szansy na skorzystanie z łazienki przy dłuższych projekcjach, ale przy odpowiednim przygotowaniu, nigdy nie miałem z tym problemu. Ważniejsze są dla mnie te okoliczności i zdecydowanie lepiej, przyjemniej, bardziej(!) pamiętam obejrzane w kinie klasyki, aniżeli domowe nadrabianie starszych filmów.
Do końca roku mam już zaplanowane kilka seansów i szczerzę liczę na to, iż takie powroty – jak chociażby ostatni z okazji 10-lecia „Johna Wicka”, który gościł też m. in. w Cinema City – będą odbywać się jeszcze częściej. Mam kilka marzeń, część z nich raczej nie do spełnienia (seria „Piła” na dużym ekranie!), ale… ostatnie lata pokazały mi, żeby nigdy nie mówić nigdy.