Muzyka bezcenna w Wielkopolsce #87

kulturaupodstaw.pl 2 godzin temu
Zdjęcie: fot. Materiały prasowe


BEZKWIT
Delhi Hotel
wydanie własne, 2025

Wielkopolski kolektyw (czy raczej antyzespół) Bezkwit na stałe już rozgościł się w naszym cyklu, raz po raz przypominając o sobie nowym albumem – z których każdy kolejny wydaje się bardziej intrygujący od poprzedniego.

Tym samym i najnowszy, jeszcze gorący, psychodeliczno-jazzowy „Delhi Hotel” musiał pojawić się na naszych łamach. Trio, które tworzą Michał Skorzec (gitara basowa, automat perkusyjny), Kacper Sikora (trąbka, syntezator, głos) oraz Friedrich Samotny (saksofon barytonowy), ma korzenie w różnych światach – od frywolnej sceny noise po usztywnioną akademię muzyczną.

Ale zamiast to ukrywać, artyści robią z tego atut. Ich muzyka to przestrzeń konfrontacji: trąbka krzyczy przeciwko maszynie rytmu, saksofon rozsadza struktury repetycji, a bas gubi się gdzieś między muzakiem a krautem. A wszystko to zrodzone z niekończących się jamów, rozumianych jako spotkanie otwartych głów, gestów i intencji.

Mówią, iż chcieli nagrać płytę duchową – i pewnie dlatego „Delhi Hotel” to tak angażujący trip przez warstwy świadomości. W centrum tej sesji pojawia się przyniesiony przez Michała sitar, który nie tylko zmienia brzmienie, ale też przesuwa wektor Bezkwitu. Można tu mówić o śmierci i odrodzeniu, o życiu i przekroczeniu – choć nie w dosłownym sensie, raczej jako figurach dla procesu twórczego, który staje się jednocześnie w pełni duchową praktyką.

Nie sposób nie zauważyć, iż Bezkwit wyraźnie dołącza do grona tych nielicznych podziemnych projektów w Polsce, które naprawdę rozumieją, iż improwizacja to nie styl, ale postawa. W duchu Don Cherry’ego, Eliane Radigue, Tony’ego Conrada czy Eternal Tapestry robią miejsce na coś, co w innych kontekstach byłoby niewygodne, zbyt długie, zbyt mroczne, zbyt dziwne.

I właśnie dzięki temu – staje się to bezcenne.

MOLHOLUER
SQ-1
wydanie własne, 2025

Niełatwo dziś mówić o muzyce ambient bez potknięcia się o banał. Kiedy to się stało, iż choćby noise i drone stały się kategoriami wygodnymi – oswojonymi przez Bandcampa, ale i playlisty lo-fi ze Spotify. I w tym momencie wpada taki facet jak Molholuer, jego „SQ-1” to album z początku systemu, którego teraz nikt już nie obsługuje. I z końca cywilizacji, której już nie ma kto zrestartować.

Poznański producent nie ukrywa swoich fascynacji – na płycie wyraźnie słychać to, co zebrał na zgliszczach darkwave’u, metaliczny posmak starego industrialu i nieludzki chłód obiektów określanych jako HNW (Harsh Noise Wall).

Można powiedzieć, iż w „SQ-1” nie chodzi o brzmienia, tylko o operacje – to płyta warsztatowa w najbardziej pierwotnym sensie. Słuchasz i czujesz: to zostało sklecone, pospawane, przepalone. Nie wygładzone, nie domknięte, nie sfinalizowane. Jakby wszystko rozgrywało się na niej jeszcze z poziomu dopiero co wpinanego kabla.

Struktura tego albumu przypomina logiczną bombę z opóźnionym zapłonem: 21 utworów, wiele z nich trwa mniej niż dwie minuty, a każdy jest osobną, zamkniętą transmisją – próbą nawiązania kontaktu z czymś, co jest „poza”. „Singate”, „Cheatshit”, „Drugoula”, „Scum Signal” – zaszumione, uszkodzone, ale niosące jakiś impuls, jakby intencję. Trzeba tylko umieć czytać błędy. Środki?

Głównie ambient, ale tak zanieczyszczony, iż przypomina transmisję z zatopionej stacji orbitalnej. Są tu momenty czysto dronowe, są też brutalne mikrokompozycje, które brzmią, jakby William Basinski i Scorn przywoływali jednego ducha z utraconej części katalogu Mille Plateaux albo jakiegoś bootlega z końcówki Cold Meat Industry.

Bez nostalgii, bez nadziei, bez instrukcji. „Press Play – Start Decay”.

WILLA KOSMOS
Jest pięknie
wydanie własne, 2025

Willa Kosmos – powstała w 2016 roku w Poznaniu – miała prawdopodobnie wiele okazji, żeby się rozpaść, ale na przekór wszystkiemu wyłącznie rosła w siłę. Pięć lat między debiutem a tą płytą to historia coraz większych sukcesów, ale też wielokrotnego wątpienia, „czy w ogóle ma to jeszcze sens”. Ale „Jest pięknie” – i jest sens, choćby jeżeli wszystko inne się wali i „wołałbym się dzisiaj skończyć”.

Płyta zrobiona z realnych emocji, które nie są ładne, nie są instagramowe, nie są choćby do końca przepracowane. Wzorem debiutu, jakże proroczego w tytule („Wszystko będzie dobrze”), chłopaki odpuszczają sobie metafory – zarówno w tekstach, jak i riffach. Przeciągają nas do swojego mikroświata przez ściany dźwięku, nerwowe przejścia, zapiaszczone wokale, prowadząc przez noise rocka, post-punka, alternatywny shoegaze, by znaleźć z nami wspólny język dla własnych i naszych porażek.

Nagrania powstały w poznańskiej piwnicy – i tę klaustrofobię czuć. I wszystko stoi tak blisko nas. „Ciotka Punk Rock” – może hymn ludzi, którzy wychowali się na rebelii, ale dziś mają problemy z zębami, kredytem i przetwarzaniem własnych emocji. „Jutro będzie bardziej bolało niż dziś” – mem i egzystencjalna prawda w jednym. „Szugejz trash” – a więc śmieci, których jak dotąd nie udało się zrzucić z klatki piersiowej.

A między tym wszystkim momenty przebojowości, melodyjności – mimo iż nie dają ukojenia. Rzeczywistość, przez którą przetacza się ten album, nie daje wielu powodów do optymizmu. Pandemia, wojna, inflacja, kryzysy psychiczne… Ale Willa Kosmos to nie muzyka o porażce, ale o tym, co zostaje, gdy ta porażka już się wydarzyła. Ubiegłoroczny laur na Jarocińskich Rytmach Młodych był w pełni zasłużony.

Aż ciekawość zżera, jakie zdobędą po takiej płycie.

Idź do oryginalnego materiału