Godzilla w ostatniej dekadzie przeżywa prawdziwy renesans. Jak wypada „Monarch: Dziedzictwo potworów”, serial Apple TV+, w którym możemy podziwiać najpopularniejszego potwora w świecie popkultury?
„Monarch: dziedzictwo potworów” to kolejna już wielka serialowa produkcja od Apple TV+, które wciąż – podczas gdy większość platform streamingowych próbuje ciąć koszty, gdzie tylko się da – nie szczędzi grosza na swoje seriale. Debiutujący dzisiaj serial jest jednak być może największym z dotychczasowych (do stycznia, gdy zobaczymy „Władcy przestworzy„) przedsięwzięć serwisu z jabłuszkiem w logo. Nie tyle ze względu na skalę produkcji, co z powodu jej powiązań.
Monarch: Dziedzictwo potworów – o czym jest serial?
Serialowa i filmowe uniwersa jeszcze do niedawna były czymś wyjątkowym, tylko największe marki, jak Marvel czy DC, mogły pozwolić sobie na ich tworzenie i rozwijanie przez lata. Z jakim skutkiem, to już temat na inną dyskusję. Tymczasem w ostatnich latach kolejni twórcy chcą, by każda ich produkcja była punktem wyjścia dla kolejnych lub nawiązywała do nich. I właśnie taką produkcją jest „Monarch: Dziedzictwo potworów”, które jeszcze mocniej wiąże ze sobą filmy z tzw. uniwersum potworów – do tej pory dość ubogie, ale być może niebawem się to zmieni.
W serialowym roku 2015, kiedy dzieje się akcja, świat wciąż nie do końca otrząsnął się z szoku, jaki rok wcześniej wywołał atak Godzilli na San Francisco. Cate (Anna Sawai, „Pachinko”), młoda nauczycielka, która przeżyła atak potwora na Zachodnim Wybrzeżu, wybiera się w podróż do Japonii, gdzie ma zająć się rodzinnymi sprawami po domniemanej śmierci swojego ojca (Takehiro Hira). A skoro śmierć jest domniemana, nikogo chyba nie zaskoczy, iż dość gwałtownie pojawią się pierwsze poszlaki wskazujące na to, iż ojciec wcale nie zginął, co najwyżej zaginął. Bohaterka zaczyna odkrywać sieć rodzinnych tajemnic i natrafia na ślad tytułowej tajnej organizacji – Monarch.
Wraz z bratem, Kentaro (Ren Watabe, „461 Lunch Boxes”), o którego istnieniu jeszcze przed chwilą nie miała pojęcia, Cate próbuje poznać sekrety tajemniczej organizacji, w czym pomaga im znajoma Kentaro, May (Kiersey Clemons, „Easy”), oraz Lee Shaw (Kurt Russell, „Nienawistna ósemka”) – były wojskowy, którego wiedza może okazać się bezcenna. Każde z bohaterów będzie miało własne, ukryte cele, ale ich kooperacja może zagrozić istnieniu Monarch. Widzowie będą mogli obserwować podróż przez świat potworów oraz kilka dekad i zobaczą, jak wydarzenia z przeszłości mogą wpływać na teraźniejszość.
Monarch: Dziedzictwo potworów, czyli serialowy Godzilla
„Serialowy Godzilla” – tak w uproszczeniu określano „Monarch: Dziedzictwo potworów”, ale sprowadzanie produkcji Apple TV+ do tej krótkiej definicji byłoby jednak wyjątkowo niesprawiedliwe. W przeciwieństwie do filmowych części uniwersum potworów, serial znacznie bardziej skupia się na ludziach – to coś, co nie zawsze było możliwe w wielkich filmowych blockbusterach tworzonych z myślą o kinowych ekranach. Licząca aż 10 odcinków (miałem okazję zobaczyć przedpremierowo osiem z nich) produkcja daje zatem możliwość, by wprowadzić do tego świata nieco głębi.
Kto oglądał film „Godzilla vs. Kong”, ten wie, iż świat Godzilli to świat efektów wizualnych na najwyższym poziomie i zwykle niedorównujących im scenariuszy. Tu z jednej strony jest potencjał na coś więcej, ale z drugiej strony, „Monarch: Dziedzictwo potworów” nie dostarcza historii, o której będziemy długo pamiętać – ja zapomniałem o niej w jakąś godzinę po seansie, co ostatecznie może uwierać, bo przecież mówimy o serialu, który mamy śledzić przez kilka tygodni, nie filmie na jeden wieczór. Mam wrażenie, iż twórcy serialu, Chris Black („Rozdzielenie”) i Matt Fraction („Demony da Vinci”), lepiej odnaleźliby się z tą historią w krótszej formie. Tutaj potykają się trochę za często i popełniają po drodze kilka zaniedbań.
Konia z rzędem temu, kto odgadnie, ile lat ma grany przez Kurta Russella Lee Shaw. Nigdy nie byłem szczególnie dobry z matematyki, ale z moich niezbyt skomplikowanych obliczeń – biorąc pod uwagę, iż część akcji toczy się przed 50 laty – wynika, iż musi mieć już ponad 80 lat. Jakim więc cudem tak dobrze się trzyma i jest w stanie aktywnie uczestniczyć w poszukiwaniu ojca Cate i potworów, przed którymi później jeszcze aktywniej ucieka? Nie mam pojęcia i mam wrażenie, iż to jedna z tych rzeczy, na które twórcy po prostu machnęli ręką, licząc na to, iż potworne błędy przykryją potworami. I jasne, widząc wyłaniającego się z morza Godzillę chcemy machnąć ręką razem z nimi. Ja też chcę, ale nie zawsze potrafię.
Monarch: Dziedzictwo potworów – czy warto oglądać?
Zwłaszcza iż w „Monarch: Dziedzictwo potworów” trzeba machnąć ręką także na elementy typowe dla wielkich blockbusterów, jak bohaterów wychodzących praktycznie bez zadrapań z choćby największych opresji. Gdyby Cate i spółka żyli naprawdę, chciałbym trzymać się blisko nich w przypadku jakiejkolwiek katastrofy – miałbym pewność, iż nic na głowę mi nie spadnie. Z drugiej strony, serial zdaje się mieć do siebie trochę dystansu i co jakiś czas można odnieść wrażenie, iż jego twórcy puszczają do widza oko i mówią „Hej, nie traktujcie tego zbyt poważnie”. Pewnie dlatego w historii, w której nie mogło zabraknąć patosu – jak na produkcje o zbliżającej się zagładzie przystało – znalazło się też miejsce na odrobinę humoru.
Szkoda jednak, iż serial nie wykorzystuje tego bardziej, a jego potencjał jest marnowany w mojej opinii przez zbyt dużą liczbę odcinków. Niestety za często zdarzają się momenty, gdy historia staje się równie emocjonująca co grzybobranie w połowie stycznia. Łatwiej byłoby się z tym pogodzić, gdyby bohaterowie – przynajmniej ci z roku 2015 – budzili jakieś emocje. Zdecydowanie lepiej ogląda się sceny z lat 50., gdy młody Lee Shaw (Wyatt Russell, „Falcon i Zimowy żołnierz”) wraz z babką Cate, Keiko (Mari Yamamoto) i Billem Randą, postacią znaną z filmu „Kong: Wyspa Czaszki”, w którą tu wciela się Anders Holm („Kim jest Anna?”), dopiero odkrywają świat potworów.
Ale i ten wątek bywa czasami zaniedbany, wygląda to tak, jakby twórcy nie potrafili równomiernie rozkładać akcentów i co jakiś czas nagle przypominali sobie, iż do pewnych wątków trzeba wrócić. Także dlatego trudno nawiązać jakąkolwiek więź z bohaterami. Zdaję sobie jednak sprawę, iż do serialu z Godzillą na plakacie mało kto siada po to, by analizować złożoną psychikę bohaterów i relacje między nimi. „Monarch: Dziedzictwo potworów” ma być przede wszystkim czystą zabawą dla widza i na tym polu spisuje się już znacznie, znacznie lepiej. A gdyby tak jeszcze zmniejszyć liczbę odcinków, mogłoby być naprawdę dobrze.