Pewnego wieczoru w Warszawie bogacz zaprosił sprzątaczkę na wystawną galę, by ją upokorzyć, ale gdy ta pojawiła się jak prawdziwa diva, jego plany legły w gruzach.
Katarzyna klęczała na zimnym marmurowym posadzce, polerując go z precyzją, gdy usłyszała charakterystyczny dźwięk wysokie obcasy sekretarki Augustyna rozbrzmiewające po korytarzu. Była już siódma rano, ale Katarzyna pracowała od pięciu godzin, tak jak każdego dnia od trzech lat. W rezydencji na Wilanowie, gdzie luksus był widoczny w każdym szczególe, wszystko musiało lśnić. Czterdzieści dwa pokoje, długie korytarze, ogromne okna z widokiem na miasto wszystko musiało być nieskazitelne dla licznych gości biznesowych potężnego Augustyna Nowaka.
Gdy schodziła po schodach, zobaczyła go przed lustrem, poprawiającego krawat Hermèsa, z telefonem przy uchu, omawiającego liczby, które dla niej były jedynie mglistymi cyframi. Augustyn Nowak, w wieku czterdziestu pięciu lat, był twarzą imperium deweloperskiego, które wznosiło wieżowce jak zamki z kart. Jego nazwisko otwierało drzwi, budziło podziw i strach. Wszyscy wiedzieli, kim był, a on szczególnie dbał, by o tym pamiętali.
„Wszystko musi być gotowe na czwartek,” rzucił, choćby na nią nie patrząc. „Gala musi być perfekcyjna. Tylko dwustu gości, ani jednego więcej, ani mniej.” Katarzyna nie podniosła wzroku, skupiona na uporczywej plamie przy jadalni pewnie drogie wino rozlane podczas którejś kolacji biznesowej. Nauczyła się być niewidzialna, stać się częścią mebli, żyć w ciszy. Tak było bezpieczniej.
„Zatrudnijcie więcej kelnerów,” powiedział nagle, stojąc w progu salonu i obserwując ją z wyrazem człowieka studiującego obcy obraz. Jego wzrok wbił się w nią. Katarzyna poczuła, jakby zdzierał z niej skórę. Powoli wstała, z bolącymi kolanami i zaczerwienionymi dłońmi. Otrzepała swój codzienny niebieski fartuch.
Wtedy głos Augustyna przeciął powietrze.
„Dzień dobry, Katarzyna. Musimy porozmawiać.”
Skinęła głową, serce zaczęło bić szybciej, gdy zaczęła chować środki czystości. Augustyn podszedł do kominka z marmuru i patrzył na wiszący nad nim obraz jakiegoś europejskiego artysty, którego nazwiska Katarzyna nigdy nie zadawała sobie trudu zapamiętać.
„W czwartek odbędzie się coroczna gala,” zaczął, nie odwracając się. „Jak zwykle zajmiesz się sprzątaniem przed przyjściem gości.”
„Tak, panie Nowak,” odpowiedziała, starając się zachować spokój.
Lecz wtedy jego ton się zmienił.
„Tym razem będzie inaczej. Tym razem nie tylko posprzątasz weźmiesz udział.”
Katarzyna poczuła, jak żołądek się jej ściska. *Weźmiesz udział*. Jak?
Augustyn odwrócił się do niej z krzywym uśmiechem.
„Jako gość.”
Słowa spadły jak kamienie. Przez trzy lata nikt w tym domu nie traktował jej jak człowieka. Serwowała kawę, myła szyby, nigdy choćby nie marzyła o czymś takim.
„Nie rozumiem,” wyszeptała, ale on już zaczął chodzić wokół niej z rękami założonymi za plecami, jak niecierpliwy sędzia.
„To proste. Ubierzesz się odpowiednio i przyjdziesz na galę. Zjesz kolację przy głównym stole. Będziesz rozmawiać z moimi gośćmi. Będziesz zachowywać się, jakbyś była jedną z nas.”
Katarzyna od razu wiedziała, iż to pułapka. Augustyn nie był miłym człowiekiem. Nigdy nie robił niczego bez celu, a uprzejmość w jego ustach smakowała jak trucizna.
„Mogę zapytać dlaczego?”
„Bo chcę, żebyś zrozumiała swoje miejsce na świecie. Chcę, żebyś poczuła, jak to jest być tam, gdzie nie pasujesz.”
Chłód jego głosu potwierdził wszystko. To nie było zaproszenie to był wyrok. Chciał, by poczuła się obco, śmiesznie, gorsza, a potem upokorzyć ją na oczach wszystkich.
„Rozumiem,” powiedziała stanowczo, mimo iż pierś falowała jak bęben.
„Świetnie. Zapewnię ci odpowiednią suknię. Nic drogiego, oczywiście. Nie chcę się wstydzić przed gośćmi,” dodał, a potem, z jeszcze okrutniejszym uśmiechem: „I nie martw się, jeżeli nie wiesz, jak się zachować. Jestem pewien, iż wszyscy doskonale zrozumieją, skąd pochodzisz.”
Słowo *pochodzenie* wyleciało z jego ust z pogardą, która sprawiła, iż poczuła się, jakby na nią splunął, jak na zwierzę, które zamierzał nauczyć siadać i milczeć.
Katarzyna przygryzła wargę. Nie da mu satysfakcji widzieć ją zranioną.
„Możesz iść. I pamiętaj czwartek, ósma w punkt, ani minuty później.”
Odszedł, zostawiając ją samą w ogromnym salonie, otoczoną luksusem, który nie był jej. Łzy napłynęły do oczu, ale nie pozwoliła im spłynąć. Płacz nic by nie zmienił.
Augustyn Nowak myślał, iż ją zna. Myślał, iż Katarzyna Szymańska to tylko zdesperowana sprzątaczka, która zapukała do jego drzwi trzy lata temu, błagając o pracę. Ale nie miał pojęcia, kogo tak naprawdę zatrudnił.
Tego samego popołudnia, układając książki w prywatnej bibliotece, Katarzyna znalazła coś, co wszystko zmieniło. Zwykły wycinek z magazynu wsunięty między strony książki o sztuce współczesnej zdjęcie, które zamroziło jej krew.
To była ona, w różowej sukni Valentino, uśmiechnięta na gali charytatywnej, otoczona biznesmenami, politykami i celebrytami. Podpis był jasny: *Katarzyna Kowalska, dziedziczka imperium tekstylnego Kowalskich, jedna z najbardziej eleganckich kobiet warszawskiej elity.*
Jej palce zadrżały, zamknęła oczy, przypominając sobie błyski fleszy, śmiechy, powitania przypomniała sobie, jak to jest chodzić wśród elit i czuć, iż świat do ciebie należy. I jak w jedną noc wszystko się zawaliło.
Jej ojciec stracił wszystko, inwestując w katastrofalne projekty. W pół roku rodzina Kowalskich runęła z piedestału w przepaść. Ojciec zmarł na zawał, gdy wierzyciele opróżnili każdy zakątek ich życia. Matka nie wytrzymała smutku odeszła dwa miesiące później. Katarzyna miała zaledwie dwadzieścia sześć lat. Straciła wszystko rodzinę, majątek, nazwisko, głos w świecie.
A ci, którzy ją otaczali, zniknęli równie szybko, jak się pojawili, gdy była bogata. Z








