Katarzyna Nowak zawsze się spieszyła.
Tego listopadowego popołudnia biegła ulicą Złotników, z niedbale zapiętą kurtką i teczką pełną dokumentów, które za chwilę miały się wysypać.
Delikatna mżawka gwałtownie zamieniła się w ulewę, zasłaniając chodniki gęstą zasłoną wody.
Klęła w duchu.
Plan był prosty: wrócić do domu, wziąć prysznic i przygotować prezentację na jutro.
Ale ulewa nie dawała wyboru musiała się schronić.
Wepchnęła drzwi do małej księgarni z kawiarnią, miejsca jakby przeniesionego z innej epoki, z drewnianymi meblami i zapachem świeżo mielonej kawy.
Otrząsnęła wodę z włosów i podeszła do kontuaru.
Czarną herbatę, proszę rzuciła, choćby nie podnosząc wzroku.
Nie jesteś kawoszem? usłyszała męski głos, ciepły i trochę rozbawiony.
Spojrzała w górę.
Za ladą stał wysoki mężczyzna po trzydziestce, z ciemnobrązowymi włosami i dwudniowym zarostem, który obserwował ją z uśmiechem, jakby znał ją od zawsze.
Tylko wtedy, gdy muszę myśleć odparła Katarzyna, lekko defensywnie. Kawą za bardzo mnie rozkręca.
No to czarna herbata. Ale ostrzegam przy tym stoliku większość przegrywa z kawą powiedział, wskazując na prawie pusty lokal.
Po raz pierwszy tego dnia się uśmiechnęła.
A ty jesteś?
Marek Kowalski odpowiedział, wyciągając rękę nad kontuarem. Właściciel, barista i nałogowy czytelnik.
Katarzyna przedstawiła się, wzięła herbatę i usiadła przy oknie.
Deszcz tłukł w szyby, jakby chciał się dostać do środka.
Gdy próbowała skupić się na notatkach, Marek podszedł z książką w dłoni.
jeżeli nie przeszkadza myślę, iż ci się spodoba.
To była stara powieść w niebieskiej okładce ze złotymi literami.
Skąd wiesz, co mi się podoba? spytała.
Nie wiem. Ale gdy ktoś wpada tu w deszczu, zamawia herbatę i ma minę, jakby nie chciał z nikim gadać zwykle potrzebuje dobrej historii bardziej niż czegokolwiek innego.
Katarzyna przyjęła książkę, zaskoczona.
Gdy przewracała strony, szum deszczu i aromat kawy z innych stolików tworzyły przytulną atmosferę.
Zawsze tu pracujesz? zapytała po chwili.
Tylko wtedy, gdy pada odpowiedział tajemniczo.
Roześmiała się, myśląc, iż żartuje.
Nie żartował.
W kolejnych dniach miasto wróciło do swojego rytmu, a Katarzyna do swojego wiecznego pośpiechu.
Ale pewnego wtorku kolejna burza zmusiła ją do wejścia do księgarni.
Marek był na miejscu, jakby na nią czekał.
Znowu ty powiedział, nalewając jej herbatę, zanim zdążyła zamówić.
Znowu deszcz odparła.
Tym razem rozmawiali dłużej.
Katarzyna dowiedziała się, iż Marek odziedziczył lokal po dziadku, który prowadził tu tylko księgarnię. On dodał kawiarnię, żeby „dać ludziom pretekst, by zostali dłużej”.
Marek odkrył, iż Katarzyna pracuje jako architekt w wymagającym biurze, gdzie dwunastogodzinne dni to norma.
Brzmi męcząco skomentował.
Jest przyznała. Ale nie potrafię inaczej niż biec.
Spojrzał na nią ze spokojem, który ją rozbroił.
Czasem trzeba dać życiu szansę, żeby nas dogoniło powiedział.
Od tej pory deszcz stał się ich sprzymierzeńcem.
Za każdym razem, gdy zaczynało padać, Katarzyna znajdowała powód, by zajrzeć na ulicę Złotników.
Czasem czytała w ciszy, gdy Marek obsługiwał klientów; innym razem rozmawiali o książkach, filmach lub podróżach, których jeszcze nie odbyli.
Pewnego grudniowego czwartku Marek zaproponował:
W sobotę zamykamy wcześniej. Będzie tu występował jazzowy zespół. Masz ochotę przyjść?
Katarzyna zawahała się. Nie była przyzwyczajona do spontanicznych zaproszeń.
Ale powiedziała tak.
Tego wieczoru księgarnię oświetlały świece, a półki rzucały cienie na ściany.
Marek zarezerwował dla niej miejsce w pierwszym rzędzie.
Podczas koncertu ich kolana mimowolnie się stykały.
A może nie tak mimowolnie.
Po występie nalał jej kieliszek wina i usiadł obok.
Widziałem cię wiele razy, jak wpadasz tu, uciekając przed deszczem powiedział. Ale myślę, iż tak naprawdę uciekałaś przed czymś innym.
Zamilkła, zaskoczona trafnością jego słów.
Może tak przyznała. A może tutaj zapominam, przed czym.
Gdy wychodzili, znów padało.
Marek odprowadził ją do drzwi.
Nie mam parasola powiedziała.
Ja też. Ale jeżeli pobiegniemy, zdążymy do rogu, zanim przemokniemy.
Nie pobiegli.
Przeszli ulicę powoli, śmiejąc się, gdy woda spływała im po włosach i ubraniach.
Na rogu, zanim się pożegnali, Marek szepnął:
Nie czekaj, aż znowu zacznie padać, żeby wrócić.
Katarzyna uśmiechnęła się.
Spróbuję.
Nie wróciła następnego dnia. Ani kolejnego.
Ale w niedzielę, gdy niebo było bezchmurne, pojawiła się w księgarni.
Marek spojrzał na nią, udając zaskoczenie.
A deszcz?
Dzisiaj przyniosłam go ze sobą.
Tego dnia nie było herbaty ani kawy.
Była długa, spokojna rozmowa, pełna wygodnych cisz i spojrzeń, które mówiły więcej niż słowa.
Gdy zapadł zmrok, Marek pokazał jej kąt księgarni, którego nie otwierał dla klientów mały pokój z oknem wychodzącym na rzekę.
Tu mój dziadek czytał, gdy padało wyjaśnił. Mówił, iż dźwięk wody przypomina mu, iż wszystko płynie.
Katarzyna przyłożyła czoło do szyby.
Może to mi się tu podoba iż przypomina mi, iż mogę się zatrzymać.
Marek podszedł tak wolno, iż zanim stanął obok, poczuła jego oddech.
Możesz się zatrzymać i zostać.
Odwróciła głowę i spojrzała mu w oczy.
W tej samej chwili deszcz zaczął bić w szybę, jakby czekał na sygnał.
Wygląda na to, iż niebo jest po naszej stronie szepnął.
Wygląda odpar



![Listowa tułaczka Jihuna w powieści „Nikt nie odpisuje” [recenzja]](https://www.gazetakongresy.pl/wp-content/uploads/2025/10/nikt-nie-odpisuje-1.jpg)
