Maria Kowalska, 67 lat, straciła męża ponad dekadę temu. Od tamtej pory jej życie toczyło się między rutynowymi zakupami na targu, spacerami po parku i telefonami od dzieci, które już mieszkały daleko. Nie spodziewała się niespodzianek; w jej wieku, myślała, silne emocje są zarezerwowane dla młodych.

polregion.pl 2 godzin temu

Zofia Kowalska, 67 lat, od ponad dziesięciu lat żyła bez męża. Jej dni wypełniały cotygodniowe zakupy na targu, spacery po parku i telefony od dzieci, które dawno wyprowadziły się z domu. Nie spodziewała się już niespodzianek w jej wieku, jak sądziła, silne emocje należały do młodych.

Wszystko zmieniło się pewnego popołudnia na dworcu kolejowym w Warszawie.

Zofia siedziała na ławce, czytając starą książkę Miłosza, gdy usłyszała obok siebie głos:
Przepraszam, czy to przypadkiem nie Zniewolony umysł?

Podniosła wzrok. Stał przed nią wysoki mężczyzna o siwych włosach i nieśmiałym uśmiechu.
Tak odparła, ostrożnie zamykając książkę. Zna pan?
Czytałem czterdzieści lat temu. Nigdy nie zapomniałem. Nazywam się Stanisław Nowak.

Zofia nie wiedziała dlaczego, ale ta prosta rozmowa poruszyła ją do głębi. Rozmawiali najpierw o książce, potem o pociągach, muzyce, życiu. Czas płynął tak szybko, iż niemal zapomnieli o podróżach, które na nich czekały.

Przez kolejne tygodnie przypadkiem spotykali się na dworcu. Czasem Zofia piła kawę w bufecie, a wtedy Stanisław pojawiał się z wymówką, iż jego pociąg się spóźnia. Innym razem tłumaczył, iż spaceruje po peronach, by pooglądać ludzi. Oboje jednak wiedzieli, iż szukają okazji, by się zobaczyć.

Pewnego deszczowego wieczoru Stanisław odważył się powiedzieć to, co wisiało w powietrzu:
Zosiu, od lat podróżuję sam, i uwierz mi, nie ma nic smutniejszego niż dotrzeć do celu i nie mieć komu o tym opowiedzieć. Chciałbym, żebyś kiedyś mi towarzyszyła.

Zofia zawahała się. Tak dawno nie pozwalała sobie na zaproszenia, tak długo zamykała drzwi przed nieznanym. Ale szczere spojrzenie tego mężczyzny rozwiało jej obawy.
Dobrze, ale wybiorę cel podróży.

Następnej soboty wsiedli razem do pociągu do Torunia. Spacerowali po brukowanych uliczkach, podzielili się skromnym obiadem, a gdy zapadł zmierzch, usiedli na tarasie nad Wisłą. Stanisław wziął dłoń Zofii, a ona nie cofnęła swojej.
Wiesz? szepnął drżącym głosem. Myślałem, iż w moim życiu już nie ma miejsca na miłość.
Ja też odparła. Ale chyba się myliliśmy.

To był początek czegoś nowego. Zaczęli podróżować razem, czytać w parkach, gotować spontaniczne dania. Odkryli, iż życie nie kończy się z siwizną, iż wciąż mogą czuć motyle w brzuchu jak nastolatkowie.

Nie wszystko jednak było proste. Zofia bała się reakcji dzieci: Związek w twoim wieku? Po co ci to?. Stanisław, również owdowiały, nosił w sercu wspomnienie żony, którą głęboko kochał. Mimo to postanowili żyć chwilą, bez pytania o zgodę przeszłości i przepraszania przyszłości.

Pewnej nocy, na tym samym peronie, gdzie się spotkali, Zofia szepnęła:
Zdajesz sobie sprawę? Gdybyś wtedy do mnie nie zagadnął, bylibyśmy do dziś obcymi ludźmi w biegu.
Dlatego zawsze będę ci wdzięczny za tę książkę odparł z uśmiechem. Dzięki niej odnalazłem swoją przerwę w samotności.

Ta miłość, zrodzona między pociągami i przypadkami, nauczyła ich, iż nigdy nie jest za późno, by znów poczuć. Że choćby gdy życie wydaje się zatrzymane, niespodziewane spotkanie może przynieść nadzieję i ciepło nowego początku.

Idź do oryginalnego materiału