W
dniu swoich urodzin nastolatek z bogatego domu, Romain, w drodze na
imprezę organizowaną przez znajomych zatrzymuje się w mieszkaniu
dilera, gdzie raczy się mocnym towarem, po czym z powrotem wsiada za
kierownicę. Po przejechaniu paru kilometrów jest zmuszony zrobić
kolejny postój i wtedy do jego samochodu wdziera się spanikowana
nieznajoma. Chłopak postanawia zawieźć ją do najbliższego
szpitala, ale makabryczny rozwój sytuacji każe mu zmienić plany.
Zaszokowany Romain zabiera martwą kobietę na rodzinną posesję,
zostawia ją w garażu i bierze prysznic. A gdy uświadamia sobie, że
zwłoki zniknęły, zjawia się jego dziewczyna Anaïs, z którą był
umówiony na imprezę. Zamieszanie spowodowane przez ich znajomych,
czekających przed domem Romaina, przekonuje solenizanta do
przerwania poszukiwań zakrwawionej kobiety i zabrania się z nimi na
huczną domówkę. Anaïs jeszcze przed dotarciem na miejsce zwraca
uwagę na nietypowe zachowanie swojego chłopaka, a dalej jest tylko
gorzej...
|
Plakat filmu. „MadS” 2024, Digital District, Goodfellas, Les Enfants Terribles |
Francuski
reżyser, scenarzysta i producent, David Moreau, między innymi
współtwórca takich obrazów, jak „Oni” (2006) i „Oko”
(2008), miał szalony sen, w którym ktoś ukradkiem dosypał mu do
drinka narkotyk, w wyniku czego miał bad trip. Jakiś czas później,
podczas przebieżki, po odludnej okolicy, w której mieszka –
niedaleko miasta Fontainebleau w regionie Île-de-France – w środku
lasu nadział się na zombie. I tym razem to nie był sen. Moreau
przeraził się jak diabli... zanim zorientował się, iż to tylko
praca nad drugim sezonem amerykańskiego serialu „The Walking Dead:
Daryl Dixon” (2023). Odebrał to jako znak od boga zombie –
zesłano mu brakujący element do historii, która mu się przyśniła.
Scenariusz dopełniło słodkie wspomnienie pierwszego seansu „28
dni później” Danny'ego Boyle'a; autentycznego szoku spowodowanego
realistycznym wymiarem tej gatunkowej pozycji. A w kwestiach
technicznych odwołał się do „Victorii” Sebastiana Schippera,
fikcyjnej opowieści, w jego poczuciu, zrealizowanej tak, jakby była
częścią jakiegoś dokumentu. Film w jednym ujęciu. W
skompletowanej przez Davida Moreau ekipie technicznej panowało
przekonanie, iż to się nie uda, ale scenarzysta i reżyser „MadS”,
francuskiego horroru o epidemii zombie, czy czegoś podobnego (lekkie
wsparcie mitologii wampirycznej), niezachwianie obstawał przy swojej
wizji. Uważał, iż wystarczy trochę poćwiczyć z iPhone'em,
najpierw w jakimś pokoju, a potem na planie. Zdjęcia główne
zajęły całe pięć dni, ale poprzedziły je dwa tygodnie prób z
nieprofesjonalnym sprzętem (tydzień w biurze, tydzień w plenerze z
telefonem Moreau) i tydzień przygotowań z całą ekipą techniczną.
Światowa premiera „MadS” Davida Moreau odbyła się w drugiej
połowie września 2024 roku na Fantastic Fest w Stanach
Zjednoczonych, a szeroka dystrybucja ruszyła w następnym miesiącu,
głównie dzięki zaangażowaniu renomowanej firmy Shudder.
Zgodnie
z przewidywaniami pesymistycznie nastawionych członków zespołu
„MadS”, na planie katastrofa goniła katastrofę. Pierwszego dnia
udręka w poruszającym się samochodzie ze złożonym dachem.
Operator z Belgii z kamerą przytwierdzoną do ubrania, który musiał
tak manewrować ciałem, by nie uchwycić kabli „poupychanych” w
ciasnym pojeździe i karkołomna choreografia Sashy Rudakowej,
odtwórczyni bezimiennej pasażerki naćpanego nastolatka, kierowcy
niekoniecznie dostatecznie skupionego na drodze, niedoświadczonego
aktora Miltona Riche w przekonującym stylu wcielającego się w
Romaina. Drugiego dnia ciąg dalszy problemów technicznych, których
ukoronowaniem była utrata ostrzyciela, a trzeciego dnia w miejscu
kręcenia „MadS”, we wschodniej Francji, rozpętała się wielka
burza. Czarne niebo, ulewny deszcz, a Moreau potrzebował tylko
kwadransa słonecznej pogody. Musieli poczekać, co na szczęście
nie trwało długo, a gdy „sztorm stulecia” minął szczęście
wreszcie zaczęło im sprzyjać. W każdym razie potem było już
trochę łatwiej, choć może nie dla aktorki ugryzionej przez
koleżankę, która chyba za bardzo wczuła się w rolę. Reżyser
mógłby przysiąc, iż przez kilkadziesiąt minut pracował z
najprawdziwszym zombie. Aktorką, która po wszystkim przyznała, że
niczego nie pamięta. Tak wciągnęła się w film, iż straciła
poczucie rzeczywistości. Kompletnie odleciała. Zrealizowany w
jednym ujęciu naturalistyczny horror Davida Moreau otwiera aluzyjna
scenka w mieszkaniu dilera narkotykowego. Obchodzący urodziny
nastoletni Romain raczy się mocnym towarem przekazanym przez
gospodarza, a niedługo potem dochodzi do frapującego zdarzenia na
drodze. Narkotyczne wizje czy do jego samochodu naprawdę wśliznęła
się oszalała ze strachu kobieta, najwyraźniej pozbawiona zdolności
mowy? Z odtworzonego przez nią nagrania wynika, iż przebywała w
jakimś ośrodku, prawdopodobnie ściśle tajnym, gdzie uczestniczyła (w
roli królika doświadczalnego) w badaniach nad powszechnie nieznanym
rotawirusem. Romain nic z tego nie rozumie – wie tylko, że
„autostopowiczka” potrzebuje fachowej pomocy, w pierwszym odruchu
dzwoni więc pod numer alarmowy, wpada jednak w popłoch, gdy
dyspozytor informuje go o wysłaniu na miejsce zdarzenia nie tylko
pogotowia ratunkowego, ale również radiowozu. Obawiając się
kłopotów (jazda pod wpływem narkotyków), chłopak podejmuje
fatalną decyzję w sprawie problematycznej pasażerki. Tak zaczyna
się jedna z najintensywniejszych podróży samochodowych, jaką w
życiu odbyłam:) Chaotyczna, nerwowa praca kamery (ewidentnie w
stylu found footage) w klaustrofobicznym wnętrzu zdominowanym
przez nieobliczalną nieznajomą. Krwawa jazda w lepkiej duchocie.
Bynajmniej okazjonalna nihilistyczna atmosfera nieprzystająca do
współczesnych standardów. Zgnilizna, jak w latach 70. i 80. XX
wieku – „MadS” Davida Moreau duchowym (klimatycznym)
spadkobiercą filmowych paskud z okresu ich największej świetności.
|
Plakat filmu © Shudder. „MadS” 2024, Digital District, Goodfellas, Les Enfants Terribles |
W
świecie przedstawionym w „MadS” Davida Moreau rozprzestrzenia
się dość zagadkowa zaraza. Mimo dużych podobieństw nie jest to
wirus zombizmu sensu stricto,
ewentualnie ulubiony drobnoustrój George'a A. Romero i Lucio
Fulciego - którym swoją drogą ta francuska propozycja mogłaby
przypaść do gustu – zmutował. Tak czy inaczej, nic nie wskazuje
na to, by zarażeni powstawali z martwych, nie ulega jednak
wątpliwości, iż ich organizmy odznaczają się nadzwyczajną
wytrzymałością. W każdym razie zmieniają się za życia, wirus
sam w sobie nie jest śmiertelny, ale wspomniana nadzwyczajna
wytrzymałość z biologicznego punktu widzenia bądź co bądź może
być (chodzącą) śmiercią. Innymi słowy, podziurawiona dziewczyna
z „MadS” hipotetycznie jest żywym trupem, ale nieświadomy
sprawca jej nieszczęścia już niekoniecznie. Wydarzenia śledzimy z
trzech perspektyw – odbywa się tutaj coś w rodzaju sztafety,
przekazywania pałeczki narracyjnej między więcej niż
zaprzyjaźnionymi młodymi ludźmi (toksyczny trójkąt) - co
zważywszy na formę (jedno długie ujęcie) wymagało niemałej
precyzji, a na pewno większej dozy pomysłowości niż byłoby to
konieczne w tradycyjnej realizacji, z przewidzianą fazą montażu.
Akcja zawiązuje się późnym popołudniem, pod wieczór, a finalna
histeria rozegra się jeszcze przed nadejściem świtu. Apartament
Romana Polańskiego w ekstremalnym wydaniu:) Po „zgubieniu” trupa
we własnym domu (właściwie nieruchomość jego, chwilowo
nieobecnego ojca; krótka podróż przypuszczalnie służbowa),
Romain daje się zaciągnąć na imprezę, którą skutecznie wybiła
mu z głowy dziwna kobieta z lasu. Kobieta-pająk (patrz: późniejszy
upiorny pokaz w splamionym krwią nowoczesnym domu, który mógł
zostać zainspirowany „Egzorcystą” Williama Friedkina; króciutki
występ poprzedzony wizytą w łazience, która z kolei przypomniała
mi legendarny hotel w Kolorado, przeklęty budynek Stephena Kinga).
Niemyślący logicznie, ale pamiętający o uruchomieniu alarmu -
jeden z przebłysków rozsądku, powrotów „doktora Jekylla”, bo
jak przekonamy się później choroba szerząca się w tym ciasnym
światku, przynajmniej w pierwszych stadiach, charakteryzuje się
iście stevensonowskimi metamorfozami, z tą różnicą, iż w „MadS”
owych przeobrażeń od początku nikt nie kontroluje, a na pewno
pierwotna osobowość nie ma nad tym żadnej władzy, nie jest w
stanie zatrzymać ani choćby przyhamować „pana Hyde'a” - niedawno
„obrzygany” krwią i chyba ugryziony chłopak, gwałtownie pożałuje,
że nie został w swoim cichym domu. Ucieczka na piętro ciekawie
zamaskowanego (potworna buźka) człowieka z nabytą nadwrażliwością
słuchową. Nieznośny hałas, obmierzłe łapska niezliczonych
wrzeszczących istot w rezydencji niezbyt oddalonej od spokojnej
przystani, z której bezpardonowo go wyrwano. Biedaka, którego oczy
niebawem rozżarzą się piekielnym blaskiem. Ale show skradnie
Laurie Pavy, debiutująca w pełnym metrażu aktorka z bardzo
donośnym głosem, która odstawia taką pantomimę, iż klaun Art na
pewno przyjąłby ją do swojej drużyny. Pierwszorzędne widowisko
tragikomiczne. Fenomenalna makabreska kolejnej zawodniczki w tej
„zombiastycznej sztafecie”. W pale się nie mieści, co ta
dziewczyna wyprawia. Za nic nie wsiadłabym z nią na ten
„czarodziejski” motor - piękno nieprzypadkowo tchnące z
obłąkanej przejażdżki; zamierzona estetyka turpistyczna – jak
zrobiła to Lucille Guillaume najbardziej doświadczona członkini
obsady aktorskiej zachwycająco obskurnego horroru, który może być
początkiem dłuższej opowieści. David Moreau myśli o powrocie do
tego uniwersum, epidemicznej (pandemicznej?) rzeczywistości z
„bezlitosnymi czyścicielami”. Uzbrojeni zamaseczkowani
(porządnie, a nie jak za covida), którzy najpierw strzelają, potem
przypominają zasadę zachowania dystansu. Jak się niedobitkowi
poszczęści i trafi na bardziej uczuciową jednostkę, jakiegoś
nieposłusznego żołnierza, odważnie zakładając, iż w tym
szwadronie śmierci przyplątał się choć jeden człowiek z silnym
kręgosłupem moralnym. Przedkładający tak zwane człowieczeństwo
nad tak zwany interes publiczny, niewykonujący ślepo rozkazów...
psychopatów?
Już
pojawiają się głosy, iż „MadS” Davida Moreau to horror roku
2024, (nie)bezapelacyjnie najlepsze osiągnięcie w tym gatunku od
kilkunastu miesięcy, a w podgatunku to przynajmniej od czasu
„[REC]”
Jaume Balagueró i Paco Plazy, a może choćby „28 dni później”
Danny'ego Boyle'a. Też uważam, iż to nie byle jakie dokonanie, też
się zachwyciłam tym zombie-podobnym utworem, ale nie pokusiłabym
się o stwierdzenie, iż to best horror movie 2024. Nie
dlatego, iż podobno wypada wstrzymywać się z takimi ogłoszeniami
chociaż do końca danego roku, ale z tego prostego powodu, iż inni
wprawili mnie w większy podziw. Niemniej przyznaję bez bicia, że
tak dobrego filmu o zarazie (à la) zombie dawno nie widziałam.
Intrygująca narracja, mocarny klimat i popisowa kreacja aktorska.