Ludzie z nieba – recenzja książki. Przerost formy nad treścią

popkulturowcy.pl 1 tydzień temu

Niektóre książki pozostawiają po sobie uczucie, iż nie do końca wie się, co się o niej myśli. Dla mnie Ludzie z nieba to taka właśnie powieść.

Chwała i upadek. Miłość i śmierć.

Nowa powieść Ignacego Karpowicza inspirowana historią życia legendarnych lotników: pilota Franciszka Żwirki i inżyniera Stanisława Wigury.

Rok 1905. Kora spędza dzieciństwo w Bieniakoniach, miasteczku na południe od Wilna. Ma brata bliźniaka i sześć sióstr: Hiacyntę, Kalinę, Różę, Dalię, Rutę i Hortensję. Jako jedyna z dziewczyn nie otrzymała imienia od nazwy kwiatu. Chodzi do tyłu jak rak, bywa psem, rozmyśla nad milionem pozornie błahych spraw. Marzy o innym świecie, tęskni za przygodą, księciem i za bratem Franciszkiem, który wyjechał do szkół, by zostać kiedyś najsłynniejszym polskim pilotem. Pewnego dnia Cyganka przepowiada jej niepokojącą przyszłość…

Gdy dziesięć lat później przez miasteczko przechodzą bieżeńcy, świat, który znała Kora, nagle przestaje istnieć…

Karpowicz w Ludziach z nieba narusza filary tradycyjnie pojmowanej tożsamości, przekracza granice czasu i wyobraźni oraz przypomina, iż najważniejsze, co nam się w życiu przytrafia, to relacje z drugim człowiekiem.

– opis wydawcy

Czytając opis, spodziewałam się, iż Ludzie z Nieba przybliżą mi rodzinę Franciszka Żwirki, a główną bohaterką będzie jego siostra bliźniaczka (postać fikcyjna, w rzeczywistości Kora nie istniała). Jednak przez około 125 stron poznajemy historię osoby, która straciła pamięć, a zapytana o imię mówi, iż nazywa się Franciszek Żwirko. Przyznaję, byłam wręcz pewna, iż jest to historia pilota. Tu będzie mały spoiler, więc chętnym do przeczytania polecam przejść do kolejnego akapitu. Okazało się jednak, iż mężczyzna tak naprawdę jest kobietą, a przypomina sobie o tym, kiedy dochodzi do zbliżenia między nim (nią?), a najlepszym przyjacielem. Szczerze – nie spodziewałam się takiego obrotu spraw. Zaraz po dramatycznym wyznaniu „ja nie jestem Franciszek, ja jestem Kora”, czytelnik cofa się o jakieś 10 lat i odkrywa historię dziewczyny.

Ignacy Karpowicz. fot. Bartosz Bobkowski / Agencja Gazeta

Jednak od początku. Zaczyna się od historii fińskiego ludu, do której potem jednak w żaden sposób nie wracamy. Główną postać poznajemy, gdy wraz z innymi wędruje na wschód. Nie wie, jak się nazywa, gdzie i dlaczego idzie, jak się tam znalazła. Towarzyszy jej mała dziewczynka, przedstawiająca się jako Fiauronia, a wszyscy towarzysze tej podróży otrzymują tego typu egzotyczne imiona. Postać idzie, rodzi się martwe dziecko, idą dalej, bomby. Przenosimy się do szpitala, gdzie poznajemy Andrieja (który też nie wiedział, iż kolega jest koleżanką) za sprawą którego nasz bohater zyskuje imię – Franciszek – oraz zawód. Przenoszą się razem do Moskwy i historia toczy się dalej swoim torem.

Mam jednak wrażenie, iż fabuła jest bardziej tłem dla umiejętności autora, nie grając pierwszych skrzypiec w całościowym odbiorze. Ludzie z nieba to z pewnością oryginalna lektura. Na zdecydowaną pochwałę zasługuje tu język używany przez autora. Opisy są barwne i obrazowe, jednak nie przesadzone. Zaznaczyłam sobie choćby kilka jako dobry przykład wprowadzania postaci do historii.

Autor zdecydował się na zastosowanie interesującego zabiegu stylistycznego, gdzie w trakcie jednego zdania potrafi zmienić osobę trzy razy. Trochę tak, jakbym napisała: I autor pomyślał, pomyślałem, iż wtedy właśnie, właśnie wtedy po raz pierwszy zobaczyłem, zobaczyłem ja, coś takiego, pomyślał. I tak, jak doceniam starania, tak czytanie powieści napisanej cały czas w taki sposób jest najzwyczajniej męczące. Trzeba przejść po kilka razy przez jedno zdanie, żeby po całym dniu pracy w ogóle zorientować się, co się dzieje. Jest to zastosowane po prostu zbyt często, przez co przeczytanie kilku stron wydłuża się do jakiegoś horrendalnego czasu. Dodatkowo, gdy już w końcu się uda przestawić na tego typu narrację, najczęściej się po prostu zasypia.

Ignacy Karpowicz. fot. Leszek Zych / Polityka

Nie wiem jednak, czy największym minusem powieści jest wspomniany już tu zabieg stylistyczny, czy fabuła. Główna postać ma bardzo bogate, ale też bardzo abstrakcyjne życie wewnętrzne. Skojarzenia, które ma – czy sprawy, nad którymi się zastanawia – są zwyczajnie błahe i bez znaczenia dla czegokolwiek w fabule, wprowadzają jedynie chaos. A co do samej akcji – niby coś się dzieje, ale na tyle niewiele, iż to też nudzi.

Mam problem z Ludźmi z nieba. Z jednej strony naprawdę doceniam kunszt pisarski autora – widać tu jego ogromny talent, piękne słownictwo i pomysł na siebie. Z drugiej jednak, nie przemawia on do mnie. Autor chciał chyba za bardzo pokazać, co potrafi, przez co zwyczajnie przedobrzył. Dzieje się za dużo, jednocześnie za mało, bez jakiegokolwiek ciągu logicznego. Obiecana mi inspiracja Franciszkiem Żwirką i Stanisławem Wigurą opiera się na latach życia, nazwiskach i zawodach, a sama postać Stanisława Wigury jest wręcz epizodyczna. Tę samą historię można było opowiedzieć bez powoływania się na prawdziwe postaci historyczne.

Dla mnie wyznacznikiem, czy książkę mogę w ogóle rozważać jako dobrą, jest w dużej mierze to, czy na niej zasypiam. W tym wypadku działo się to częściej niż chciałabym przyznać. Wprawdzie Ludzie z nieba zapewnili mi kilka naprawdę dobrych drzemek, ale chyba nie o to chodzi w literaturze?


Autor: Ignacy Karpowicz
Wydawca: Wydawnictwo Literackie
Premiera: 6 listopada 2024 r.
Oprawa: twarda
Stron: 344
Cena katalogowa: 59,90zł


Powyższa recenzja powstała we współpracy z Wydawnictwem Literackim. Źródło obrazka wyróżniającego: okładka (kolaż)
Idź do oryginalnego materiału