Tegoroczne letnie powietrze pachnie chemikaliami i popiołem, a droga do prowincjonalnego miasteczka pozostaje pusta. Nadchodzi Lato dni ostatnich – a przynajmniej tak twierdzi wiadomość o końcu świata.
Lato dni ostatnich to debiut literacki Marcina Okoniewskiego, znanego jako Okoń w sieci. I co tu dużo mówić: literackie początki same w sobie są ekscytujące – a kiedy debiutuje wielki miłośnik książek, to człowiek chce się na tę książkę rzucić. Chociaż więc o małomiasteczkowej apokalipsie przyszło mi czytać w wielkim mieście, przez kilka dni nie wypuściłam tomu z rąk.
Książka rozpoczyna się od informacji o nadchodzącej katastrofie – wiadomość trafia jednak do bibliotekarki zamiast do burmistrza, potem stopniowo rozchodzi się wśród mieszkańców. Widmo kryzysu powoli spowija ulice miasteczka i mimowolnie pojawiają się odpowiedzi na pytanie: jakim człowiekiem okazałbym się w obliczu końca świata?
Podczas lektury nie przestawało mnie cieszyć, jak świetnie skonstruowana jest narracja i dobrze składa się z prowincją jako miejscem akcji. Co rozdział zmienia się postać, prowadząc nas przez różnorodne osobistości miasteczka – m.in. bibliotekarkę, burmistrza, proboszcza czy dwie przyjezdne dziewczyny. Początkowo spodziewałam się, iż za kilka rozdziałów pętla się zamknie, iż wrócimy do wszystkich jeszcze jeden raz – ale dzieje się trochę inaczej. Nie każda postać otrzymuje więcej stron, ale każda ma wkład w przedstawioną społeczność.
Wiąże się to z przyjemnie stworzonym klimatem małego miasteczka, które kojarzy się z sielanką i spokojem. Nadchodząca apokalipsa stanowi klasyczny kontrast do tego stanu rzeczy. Co więcej – sposób prowadzenia postaci pozwala czytelnikowi wgłębić się w konkretne postacie oraz dostrzec, iż ten spokój jest jedynie pozorny. Próżno szukać tu banalnego rozdziału, który wypychałby czas. Każdy bohater jest intrygujący, budzi różne uczucia, a jego podejście do sytuacji ekstremalnej jest wyraźnie podbudowane. Jednocześnie choć chętnie dowiedziałabym się więcej o wielu mieszkańcach, nikt nie jest wybrakowany. Autor stwarza zbalansowany niedosyt i przestrzeń na nasze własne refleksje.
Podoba mi się też sportretowanie końca świata bez typowo postapokaliptycznego wyjaśniania, co dokładnie poszło nie tak i jakiego rodzaju katastrofy się wydarzyły. Pojawia się drobny twist, a powód lekko mnie zaskoczył, bardzo usatysfakcjonował, do tego stanowi subtelny komentarz na nasze obecne obawy. To być może moja osobista wisienka na torcie, ale takich osobistych smakowitych kąsków znalazłam tu kilka, zaczynając od prologu. Z pewnością nie będę odosobniona w swoich uczuciach.
Lato dni ostatnich jest też lekturą od jednego zapalonego czytelnika dla innych. Przewijają się odwołania do popkultury, zahaczając o wiele jej dziedzin. Gdzieś padnie nazwisko pisarza, mocny tytuł, filmowe skojarzenie czy inna referencja – i trudno tego nie docenić. Czy nie jest tak, iż człowiek popkultury mimowolnie tłumaczy sobie różne sytuacje przez inne dzieła? Oczytanie autora jest więc wykorzystane w najlepszy możliwy sposób, zawsze w pasującym miejscu oraz dokłada się do bogactwa szczegółów.
Jedynym prawdziwym zarzutem tej książki jest jej długość, ale tak naprawdę wiele dobrych opowieści wydaje nam się za krótkich. Kontynuacja jest już zapowiedziana – co bardzo cieszy, bo nowa strona twórczości Okonia w sieci jest niemniej interesująca niż ta recenzencka. Nie bez powodu książka jest wydana pod nazwiskiem, a nie pseudonimem – rzeczywiście jest to coś osobnego od dotychczasowych treści i jest to szalenie ekscytujące. Co więcej, debiuty zapowiadają, iż czeka nas coś innego, nowego – mamy nadzieję, iż także dobrego. Lato dni ostatnich spełnia te obietnice – z wcale nie małomiasteczkowym rozmachem.
Autor: Marcin Okoniewski
Wydawca: Marcin Okoniewski, nakład własny
Premiera: 25 października 2024 r.
Oprawa: miękka
Stron: 296
Powyższa recenzja powstała dzięki współpracy z Marcinem Okoniewskim. Dziękujemy!
Fot. główna: Kolaż z użyciem okładki.