Moje pisanie wyłania się z bezsilności. Z uczucia, które uchodzi za najgorsze, bo niweczy sprawczość, jest oceanem niepokoju. Bezsiła gwałtownie przeradza się zresztą w pierwsze zdziwienie – odmęty tego stanu może i nie mają kresu, da się jednak rozróżniać ich odcienie i nietożsame poziomy, są też wyspy innych znaczeń. Pojawia się i drugie zdziwienie: bezsilność zmienia percepcję tego, co się przydarza, daje inną swobodę ruchu, gdy tylko przyjdzie uświadomić sobie, iż przecież jeszcze można się ruszać. Prowadzi to bezpośrednio do zdziwienia trzeciego: z bezsilności wyłaniają się inni. Pod wodą jest życie, wystarczy zanurkować. (…)
Masz przed sobą otwarty tekst, który udostępniamy w ramach promocji „Pisma”. Odkryj pozostałe treści z magazynu, także w wersji audio.Wykup prenumeratę lub dostęp online.
Własne odczucie bezsiły nigdy nie jest całkiem własne. Choć pochłania niczym ból, który uniemożliwia odczuwanie empatyczne i skazuje na samotność, to i tak okazuje się relacyjne. Jest się bezsilnym wobec kogoś lub czegoś, choćby obiekt był najbardziej abstrakcyjny, a przyczyny stanu niejasne. Podobnie próby przekroczenia zwykle nie udają się w pojedynkę. Kluczowa staje się kwestia zależności. Najłatwiej myśleć, iż jest się bezsilnym „przez” coś, a wychodzi się z tego stanu „dzięki” czemuś. Nurtują mnie jednak kwestie, które zaburzają ten układ wynikania. Czy bywa się bezsilnym nie przez coś, ale dzięki komuś lub czemuś? Jakie siły mają potencjał wprawiania osób w ten stan? Czy aby na pewno bezsilność zawsze jest czymś negatywnym, czego należy unikać? I czy w ogóle można ją przekroczyć? Ile warte byłoby życie bez bezsilności?
Szukając odpowiedzi na te pytania, zwracam uwagę na zmianę kulturową, jaka się dokonała w ostatnich latach. Wspólnoty zachodnie i „prawie” zachodnie wreszcie zaczynają się dystansować od opresyjnego modelu sukcesu, powodzenia i mobilności społecznej, sprawstwa pojętego jako konsekwentne działanie nakierowane na cel. W sferze publicznej coraz śmielej padają hasła „nie wiem”, „nie umiem”, „nie chcę”, „nie jestem w stanie”. Zmieniają się reakcje i przyzwolenie na takie komunikaty. Literatura coraz częściej mówi o postaciach odmawiających produktywnej aktywności, o formach nieprzystosowania, nieradzenia sobie z „życiem we wszystkich jego szczegółach” (cytat pochodzi z książki Georgiego GospodinowaSchron przeciwczasowyw przekładzie Magdaleny Pytlak – przyp. A.D.).
Aktualności „Pisma”
W każdy piątek polecimy Ci jeden tekst, który warto przeczytać w weekend.
Dochodzi też do stopniowej zmiany zainteresowania odbiorców – głównym punktem odniesienia nie są doświadczenia tych, którzy wyróżniają się w swoich społecznościach, mają wyjątkowe perspektywy lub przewyższają innych kompetencjami. Podstawowym problemem jest przeciętność, codzienność, z którą trzeba się mozolnie zmagać, nieheroicznie i bez większych szans na powodzenie. Zmieniają się też „typowi” bohaterowie – stają się nimi ci, którzy są „nieudani”, nie mają siły, nie dorastają, nie potrafią, nie są w stanie, ciągle coś ich zaskakuje.
Bezsilność nie jest stanem docelowym opowieści, ale punktem wyjścia, frustracja okazuje się czymś zastanym, z czego dopiero ewentualnie wynikają próby przekroczenia pozycji i niezgoda na to, co przynoszą realia. Kultura zaczyna się więc roić od postaci wycofanych, apatycznych, zmęczonych, pogrążonych w niemocy i zwątpieniu, bezradnych, nieprzynależących, przegrywów, loserów, porażkowców, przegrańców, wycofów. Oczywiście samo ich istnienie nie jest zjawiskiem historycznie i społecznie nowym, ale uznanie tych figur za najbardziej typową reprezentację współczesności stanowi coś istotnie charakterystycznego dla najnowszej kultury.
Przeczytaj też:Andrzej Leder: Jak wyjść z pułapki bezradności?
Nowa międzynarodówka bezsilnych? Z pewnością można ją dostrzec, gdy tylko wychyli się głowę z własnego, lokalnego odmętu porażki. Rysuje się wyraźnie wielowątkowa i rwana opowieść o antybohaterach, którzy dominują w serialach i filmach, grach, piosenkach, spektaklach, performansach, na wystawach, w komiksach, powieściach graficznych, prozie, poezji, dramacie – i tak dalej, o ile podziały między gatunkami mają jeszcze jakieś zastosowanie.
„Ogólne poczucie przegrywu”
I choć przegrywanie jako życiowa dominanta nie należy do nowych zjawisk, to coraz większa jest świadomość skali dysproporcji społecznych, coraz wyższy poziom frustracji z nich wynikających i znaczniejsza otwartość w mówieniu o niej. A poczucie porażki – zarówno indywidualnej, jak i pokoleniowej – zależy ściśle od zewnętrznej presji, która stymuluje aspiracje i niemożności. Zwykło się pisać o przegrywach jako biopolitycznej resztce, przedostatnim ogniwie w kapitalistycznym łańcuchu produkcji. Przedostatnim, gdyż na miano przegrywa też trzeba sobie „zasłużyć” – mieć jakiś potencjał ruchu, szanse lub ambicje rozwoju, które nie zostaną spełnione. Tym, którym ich nie przyznawano, symbolicznie odmawiano też statusu przegrywa. Nie były tak etykietowane biografie ludowe.
Zresztą zdaje się, iż „lepiej urodzonym”, którzy mimo znacznego kapitału intensywnie zapracowali na życiową porażkę, także nie przypisywano tego statusu. Przegrywami bywają za to określane osoby z tak zwanej niższej klasy średniej, zwykle mężczyźni w wieku sugerującym konieczność stabilizacji, a jednocześnie „zupełnie” nierokujący. Jednak co to znaczy nie rokować?
Jest to możliwe jedynie w jakiejś skali, w szerszym kontekście, wobec innych i w porównaniu z nimi. Owi inni oczekują i oceniają, przegryw zaś albo już się poddał, albo od początku był poddany. Przegraństwo nie jest cechą obiektywną. Stanowi za to jakość relacyjną, tranzytywną – …