Krew nad Jasną Przystanią – recenzja książki. Kiedy już wiesz…

popkulturowcy.pl 3 godzin temu

Miecz Kaigenu wywarł na mnie takie wrażenie, iż nie było opcji nie przeczytać nowej książki M.L. Wang – Krew nad Jasną Przystanią.

Tiran to kraj mlekiem i miodem płynący, w którym postęp technologiczny to kwestia magii. Społeczeństwo pozostaje jednak w tyle – kobiety to jedynie żony, a obcokrajowcy to jedynie służący. Sciona ma ambicje zostać pierwszą kobietą-magiem, zmienić świat swoją magią i zapisać się w historii kraju. Po raz pierwszy ma też możliwość, bo Wielkie Magisterium raz na dekadę dopuszcza do egzaminów jedną kobietę. Sciona wygrywa i otrzymuje możliwość prowadzenia badań.

Fot. Wydawnictwo Vesper

Ale jako laboranta aroganccy mężczyźni przydzielają jej Thomila – woźnego Kwena, pochodzącego z spoza cywilizowanych granic miasta. A Kweni tacy jak on są przecież głupi, brudni i prymitywni. Sciona przekonuje się jednak, iż Thomil może pokazać jej „jak żyje druga połowa”. Wspólnie prowadząc badania, dowiadują się, dlaczego ich światy się tak drastycznie różnią.

To przydługie zarysowanie fabuły, ale książka wciąga od pierwszych stron. Krew nad Jasną Przystanią rozpoczyna się od szaleńczego biegu ludzi, którzy chcą dostać się do miasta zanim dopadnie ich zabójcze światło. Już na wstępie zderzamy się z brutalnością świata, który nikogo nie chroni. Tak będzie też z całą książką. Chociaż w inne sposoby, bohaterowie walczą o przetrwanie i oboje – Sciona i Thomil – znajdują się na przegranych pozycjach.

Zobacz również: Eryk Promiennooki – recenzja książki. Wikiński harlequin

Ten duet trudno ocenić. Oboje trudno polubić, bo Sciona jest arogancka i samolubna, a Thomil sprawia wrażenie człowieka, który się poddał. Są jednak świetnie napisani, dlatego wiemy, skąd u nich takie cechy charakteru – i budzi to współczucie.

Chciałabym wyjawić intrygę, ale jest ona tak uderzająca, iż trzeba ją odkryć samemu. Łatwo dojrzymy w Krwi nad Jasną Przystanią fragmenty naszego świata, jego polityki, religii i naszych rządzących. Cóż, wrażenie jest piorunujące. Chociaż gatunkowo te książki nie są blisko siebie, to podobne wrażenie wywarł na mnie Mars Rafała Kosika. Takie opowieści sięgają głęboko i zostają z czytelnikiem, budując jego wrażliwość.

Krew nad Jasną Przystanią nie tylko mnie poruszyła. Sprawiła, iż siedziałam z książką do trzeciej nad ranem. A nie zdarza się to często, bo szanujący się dorosły człowiek wie, jaka jest cena zarwania nocy. o ile to nie jest dobre polecenie książki, to inaczej umiem powiedzieć tylko: warto.

Powyższy tekst powstał dzięki współpracy z Wydawnictwem Vesper. Dziękujemy!

Fot. główna: Kolaż z użyciem oficjalnej okładki.

Idź do oryginalnego materiału