Joanna Sarapata: Paryż mnie wyrzeźbił, zrobił ze mnie kobietę

anywhere.pl 2 dni temu
  • W Polsce przez lata nie było wsparcia dla Opery | Tomasz Konieczny

    Tomasz Konieczny - polski śpiewak operowy, który zawitał dzisiaj do naszego studia #anywhereTV, aby porozmawiać z Karoliną Ciesielską. Dowiemy się jak wygląda zawód śpiewaka, poznamy historię Tomasza i wysłuchamy jak to się stało, iż wybrał ten zawód! Mimo skończonej szkoły filmowej nie został reżyserem teatralnym - dlaczego się tak stało?
  • Paryż mnie wyrzeźbił, zrobił ze mnie kobietę | Joanna Sarapata

    Karolina Ciesielska wita się z Wami po świętach w swoim programie #zaObrazem, do którego tym razem zaprosiła Joannę Sarapatę - artystkę, malarkę i podróżniczkę. Wspólnie omówimy drogę naszej gościni do tego, co osiągnęła dzisiaj, a także porozmawiamy na temat jej książki!
  • Moje prace ożywają | Aneta Barglik

    Nowe nazwisko na artystycznej scenie Warszawy - o niej będzie głośno! Aneta Barglik - malarka abstrakcyjna poruszająca się w nurcie ekspresjonistycznym, rzeźbiarka i właścicielka autorskiej galerii sztuki. O dobrej energii w sztuce, pejzażach emocjonalnych i byciu tu i teraz. Spotkanie prowadzi Karolina Ciesielska.
  • Dzieła sztuki to genialna inwestycja | Ewa Mierzejewska

    ewa mierzejewska - historyk sztuki i popularyzatorka sztuki. To właśnie ona sprawia, iż sztuka jest dla nas bardziej dostępna i atrakcyjna. Dziś porozmawiamy o pracy naszej gościni, a także o wystawie „Artshow”, która już 7 i 8 grudnia w Warszawie. Spotkanie prowadzi Karolina Ciesielska.
  • Muzyka to strefa domysłów | Leszek Możdżer

    Leszek Możdżer - kompozytor, pianista jazzowy i producent muzyczny zasiadł na naszej kanapie. Dziś gościmy Was w studio #anywhereTV w programie prowadzonym przez Karolinę Ciesielską. Wspólnie porozmawiamy na temat najnowszego albumu artysty „Beamo”. Współautorami dzieła są tacy muzycy jak Lars Danielsson i Zohar Fresco.
  • Muzeum Sztuki Nowoczesnej to coś więcej niż budynek | Marta Bartkowska

    Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie zostało otwarte! Marta Bartkowska - wice dyrektor ds. komunikacji muzeum jest dzisiaj naszą gościnią. W programie #zaObrazem dowiemy się jak wygląda program muzeum, jakie ekspozycje czekają na odwiedzających i co dzieje się w tej chwili w budynku po jego oficjalnym otwarciu.
  • Każde moje medium mówi innym głosem | Pola Dwurnik

    Witamy się z Wami w środę z naszego szklanego studia hasztag#anywhereTV! Dzisiaj iście artystycznie, bo z programem #zaObrazem, który prowadzi Karolina Ciesielska - nasza koneserka sztuki. Jej gościnią jest Pola Dwurnik - malarka. Pola zajmuje się głównie malarstwem olejnym, różnymi mediami rysunkowymi i kolażem, ale jest także jest autorką publikacji i redaktorką.
  • Andy Warhol zachwycał się w moim domu obrazami Jana Dobkowskiego | Wojciech Fibak

    Witamy Was przed weekendem! Tym razem prezentujemy program #zaObrazem, który prowadzi Karolina Ciesielska - nasza ekspertka od sztuki. Na kanapie w studio #anywhereTV gościmy wyjątkową osobę - Wojciecha Fibaka - znanego tenisistę, ale także kolekcjonera sztuki.
  • Miałem zaprojektować okładkę dla Leonarda Cohena! | Rafał Olbiński

    Prezentujemy Wam nowy program #ZaObrazem, w którym na warsztat weźmiemy sztukę. Spotkania prowadzi Karolina Ciesielska. Jej pierwszym gościem będzie Rafał Olbiński - jeden z najbardziej rozpoznawalnych polskich artystów, którego można nazwać człowiekiem (artystą) renesansu, ponieważ działa (i osiąga sukcesy!) na wielu polach. Z naszym gościem Karolina porozmawia o wyobraźni, kreowaniu światów, znaczeniu nagród i po raz pierwszy o nowej książce ze wspomnieniami Nowego Jorku, która niebawem ukaże się na rynku.

                    Karolina Ciesielska: Moim dzisiejszym gościem jest wyjątkowa artystka: malarka, podróżniczka, obywatelka świata, a ostatnio także pisarka. Swoje życie zaczynała wiele razy, a wszystko opisała w książce „Do stu razy sztuka”. Proszę państwa, Joanna Sarapata – dzień dobry.

                    Joanna Sarapata: Dzień dobry.

                    Znałam wcześniej pani twórczość, ale mam wrażenie, iż dzięki książce mogłam poznać panią osobiście. Dowiedziałam się, iż mamy wiele wspólnego – między innymi miłość do Paryża. To miejsce było – może dalej jest – bardzo dla pani ważne. Mieszkała tam pani przez długi czas i wielokrotnie wracała. Co Paryż pani dał? Jak wpłynął na sztukę?

                    Paryż mnie wyrzeźbił. Zrobił ze mnie kobietę – poprzez perfumy, modę, sposób, w jaki tamtejsze kobiety się poruszają oraz elegancję Francji. Wpłynęło to również na moją sztukę. Uczęszczałam tam do Akademii Sztuk Pięknych, École Nationale Supérieure des Beaux-Arts, a profesorowie mieli na mnie ogromny wpływ. Uczyłam się u dwóch wybitnych postaci: profesora Veličkovica i profesora Amora. Do tego oczywiście architektura Paryża – najpiękniej rozświetlona architektura na świecie. Samo życie w Paryżu w latach 80. było ekscytujące, fantastyczne i zupełnie inne niż to, które znałam, wyjeżdżając z PRL-u. To mogło kompletnie przekształcić człowieka, charakter również.

                    Czy porwało panią słynne kawiarniane życie tego miasta?

                    Wtedy nie, bo jako studentka nie miałam pieniędzy. Ale tak, cały czas mnie porywa.

                    W Paryżu, jak pisał Hemingway, nikt nigdy nie ma pieniędzy, a mimo to wszyscy świetnie się bawią i dobrze czują. Decyzję o wyjeździe do Paryża podjęła pani mama. Muszę przyznać, iż jestem ogromną fanką jej osoby, tak jak przedstawiła ją pani w swojej książce. Pani mama była asertywna, a jednocześnie pełna fantazji, miała też własne przekonania o życiu – choćby o modzie czy o tym, iż kobieta odpowiada za wygląd swojego męża. Wydała mi się wspaniałą i niezwykle znaczącą dla pani osobą. W swojej sztuce maluje pani kobiety – czy mama gdzieś w tej sztuce się pojawia?

                    To bardzo możliwe, ponieważ mama była moją pierwszą modelką. Może niekoniecznie w aktach, bo miała do tego dystans, ale bez wątpienia była najważniejszą kobietą w moim życiu. To ona mnie ukształtowała – jako przyszłą mamę i kobietę, która potrafi radzić sobie z domowymi obowiązkami. Była bardzo wymagająca, ale myślę, iż znała życie i wiedziała, czego ode mnie wymagać, bym mogła poradzić sobie w życiu. Miała na mnie bardzo duży wpływ, tak samo jak tata.

                    Podobno przyśniło się pani, iż zostanie artystką. To prawda?

                    Tak, to prawda. Pamiętam, iż powiedziałam rodzicom podczas śniadania: „Będę artystką, a nasze nazwisko będzie znane na całym świecie.” Wiedzieli, iż mam bujną wyobraźnię, ale byli tym trochę zaskoczeni. Wtedy miałam 24 lata i byłam pod wrażeniem książek Edgara Cayce’a, który pisał o biopolu i o tym, iż możemy nieświadomie „odczytywać” to, co nas czeka.

                    Oglądała pani także wiele albumów malarskich. Dowiedziałam się, iż jednym z artystów, który porwał panią do świata sztyki był Egon Schiele. Jego kreska jest mocna, wyrazista. Co w nim panią ujęło? Mam wrażenie, iż jest ona widoczna w pani twórczości.

                    Tak, zdecydowanie ta kreska mnie zafascynowała. Na początku byłam pod ogromnym wrażeniem Piero della Francesca. W tamtych czasach nie było tak łatwego dostępu do albumów, choć moi rodzice zabrali mnie do Paryża, gdzie odwiedziliśmy Luwr. Impresjoniści odegrali ogromną rolę w moim życiu. Bardzo podobał mi się Picasso, ale kiedy przeczytałam jego biografię, odrzuciłam go jako człowieka. Uważam jednak, iż na artystę nie powinno patrzeć się jak na człowieka, trzeba patrzeć na jego sztukę, bo to właśnie w niej wyraża swoje wnętrze. Niemniej jednak Matisse stał się moim wielkim marzeniem ze względu na kolory. Później pojawił się Van Gogh – jego historia, jego kolory, zwłaszcza niebieskości i zielenie. Myślę, iż wszyscy ci artyści wspólnie wypracowali mój własny styl.

                    W centrum swojego obrazu, na piedestale, stawia pani kobiety. Co chciałaby pani poprzez nie pokazać? Co ma wybrzmieć w tych dziełach?

                    Poprzez książkę zdałam sobie sprawę, iż wszystkie kobiety odnajdują się w pewien sposób w tej samej historii. Choć moje życie to „Do stu razy sztuka”, wiele kobiet pisze do mnie: „Przeżyłam coś podobnego, byłam w podobnych miejscach”. Myślę, iż w sztuce dzieje się to samo – to, co czuję i wyrażam jako kobieta w sztuce, odbija się w nich, zaczynają czuć się tak samo i widzieć siebie. Mimo iż wszystkie jesteśmy biologicznie podobne, każda z nas jest inna. Ile jest obrazów, tyle jest różnych kobiet. Picasso powiedział kiedyś, iż jak bardzo jest interesujący temat, jeżeli można namalować 1000 obrazów o tym samym. Myślę, iż wszystkie się w tym odnajdujemy – nasza wrażliwość, nasza moc, nasza siła, nasza niezależność, nasze piękno. Tak, jestem zafascynowana kobietami.

                    Czy trudno jest sprawić, by kobiety otworzyły się podczas malowania? Aby pokazały siebie? Pewnie przy akcie pozostało trudniej, ale pani zaprasza kobiety, maluje je na żywo. Czy to trudne, aby pokazały, co w nich jest naprawdę?

                    Na początku tak. Kiedy przychodzą, często wyobrażają sobie, iż to będzie coś podobnego do zdjęcia – a zdjęcie jest czymś bardzo osobistym. Uchwyci całą postać: twarz, wyraz, charakter. Obraz jest jak powieść. Na początku pojawia się stres, ale wtedy zaczynamy rozmawiać. Poświęcamy na to 10, 15 minut, czasem pół godziny. Rozmawiamy o życiu, dzieciach, codzienności. Dzięki temu kobiety się rozluźniają – chodzi o to, by się oswobodziły. Kiedy widzę, iż przyjmują jedną i tę samą pozę, lub taką, która się powtarza, mówię: „Stop. Nie ruszamy się”. I wtedy zaczynam malować.

                    W swojej książce opisuje pani historie, w których sama miała okazję być modelką. Jedna z nich dotyczy czasów studiów, gdy pozowała pani rosyjskiej księżnej. Jednak historia, która mnie szczególnie poruszyła, to opowieść o skradzionym pierwszym pocałunku, czyli portrecie z czasów warszawskich. Jak pani patrzy na te historie? Są to złe wspomnienia, czy jednak kształtujące?

                    Każde przeżycie jest kształtujące, bo jeżeli potrafimy wyciągnąć z niego wnioski i je zrozumieć, są naszym wzbogaceniem. Historia z Madame Marie-Eugénie de Pourtalès była bardzo fajną przygodą. To był mój pierwszy akt, kiedy odważyłam się rozebrać. Madame mówiła w ładny sposób, czułam z nią bliskość, ponieważ była pochodzenia rosyjskiego. Była przepiękną i bardzo charakterną kobietą. Pięknie malowała, więc rozebranie się nie było problemem. Jej talent malarski i sposób bycia sprawiły, iż pozowanie dla niej nie było problemem. Myślę, iż wszystko zależy od tego, jaki mamy kontakt z modelem.

                    A jeżeli chodzi o ten pierwszy portret, jeszcze w czasach warszawskich – to chyba był pomysł rodziców, żeby dała się pani sportretować?

                    To rzeczywiście było wyjątkowe przeżycie. Wtedy po raz pierwszy zobaczyłam, jak mężczyzna-artysta patrzy na modela. Nie rozumiałam wtedy jeszcze na przykład Picassa, który dosłownie „wchłaniał” swoje kobiety, pożerał te swoje weny. Nie pojmowałam, jak można być takim egocentrykiem i egoistą. Ten artysta-malarz, który mnie malował, przekroczył tę barierę ze mną, ale wtedy był to dla mnie znak, iż między artystą a modelem tworzy się jakaś szczególna więź. Nie wiem, jak to wygląda między mężczyznami, ale kobiety często były kochankami artystów – albo wcześniejszymi, albo przyszłymi. Jest w tym sporo erotyki, co dla mnie, jako młodej, osiemnastoletniej dziewczyny, było zaskakującym przeżyciem.

                    W swojej książce wspomina pani, iż w PRL-u, a także w pani domu, seksualność była tematem tabu. Nie rozmawiało się o tym. Pani też zaczęła o tym myśleć później, a jednak na pani płótnach jest bardzo dużo zmysłowości i namiętności. Czy to wynika z tego, iż seksualność była wcześniej tematem tabu, czy może to zupełnie nie ma związku?

                    To możliwe, ale przede wszystkim myślę, iż ogromne wrażenie wywarli na mnie artyści, malarze i ich dzieła. Rozmów o seksualności w moim domu praktycznie nie było. Pamiętam, jak wydawnictwo Taschen wydało pierwsze albumy przedstawiające dzieła największych mistrzów malarstwa – to był koniec lat 70., początek 80. Te książki mnie zafascynowały. Portrety, akty, sposób, w jaki artyści ukazywali kobiety, były dla mnie czymś niesamowitym. Zobaczyłam, jak różne mogą być kobiety na obrazach, jak różnorodne są kolory. Później Paryż postawił kropkę nad i. To tam w pełni zrozumiałam kobiecość – tę, o której mówiłyśmy wcześniej. Kobieta jest tego warta.

                    Czytając książkę miałam wrażenie, iż pani po prostu kocha życie. Każda opisywana sytuacja – dobra czy trudna – była opisana z ogromną czułością. Skąd u pani ta miłość? Czy to wynik podróży, które odbywała pani od najmłodszych lat? Od dziecka dużo pani podróżowała – do Stanów i różnych państw europejskich. Czy to właśnie podróże – odkrywanie nowych miejsc i kultur – sprawiły, iż pokochała pani życie, czy to było w pani od zawsze?

                    Byłam podobno bardzo radosnym dzieckiem. Wszędzie mówiono na mnie „słońce”, również we Francji – le solei. Mam tak, iż zawsze się uśmiecham, jestem bardzo pozytywna. Niedawno Marlena Bielińska powiedziała, iż mam w sobie cały czas dziecko. Podróże otworzyły mnie na świat. To bardzo ważne doświadczenie, bo podróże kształtują, pokazują różnorodność, poszerzają naszą perspektywę, otwierają jaźń – również w szerszym spektrum. Z czasem zaprzyjaźniłam się z życiem i dzisiaj jestem właśnie na tym etapie. Nie cieszę się z tego, co chciałabym mieć, tylko z tego, co mam. Każda codzienność jest dla mnie wyjątkowa. Rankiem słyszę śpiew ptaków w ogrodzie – czy to w Hiszpanii, we Francji, czy tutaj. Mam swoje zwierzęta. Jestem po prostu człowiekiem szczęśliwym, ale właśnie to szczęście polega na tym, iż cieszę się z tego co mam, a nie z tego, co jeszcze chciałabym osiągnąć. Tego przecież nie można przewidzieć, więc cieszę się z tego, jak jest.

                    Zmiana miejsc i podróże były stałym elementem pani życia. Cały czas zmieniała pani miejsce zamieszkania, cały czas porywało panią gdzieś indziej – do innego kraju, miasta, miejsca. Ma pani taką „cygańską duszę”?

                    Myślę, iż miałam. Ludzie, którzy w pewnym momencie emigrują z kraju, często czują, iż nie chcą wracać tam, skąd wyjechali, ale też nie do końca odnajdują się tam, dokąd trafili. To prowadzi do etapu ciągłego poszukiwania. To poszukiwanie nie polega na zmianie miejsca, tylko na poznawaniu samego siebie, ale do tego docieramy o wiele później. Przez trzydzieści lat mój „tabor” cały czas ze mną jeździł – dzieci, zwierzęta, wszystko się ze mną przesuwało. Pandemia spowodowała, iż pomyślałam sobie: „Kurczę, tutaj jest mi dobrze”, zatrzymała mnie. „Dlaczego ja ciągle stąd uciekam?”. Przecież tu jest fajnie, mogę z kimś wypić wino, spędzić czas, mówić w języku polskim, mam tutaj z ludźmi podobne zdarzenia, historie. Zaczęło mi się tu podobać. Pandemia zatrzymała mnie jak bardzo gwałtownie pędzący pociąg.

                    Czasami taki przymus jest potrzebny – inaczej cały czas poszukiwalibyśmy czegoś. Ale podróże były dla pani bardzo wartościowe – dzięki nim poznała pani fantastyczne osobistości ze świata sztuki, filmu czy muzyki. Jedną z nich była Brigitte Bardot. Jak doszło do tego spotkania i jakie znaczenie miała dla pani ta kobieta?

                    Kiedy studiowałam, popularne były tzw. „bardotki” – biustonosze, które podkreślały biust, a Brigitte Bardot zawsze nosiła je w swoich filmach. To mnie fascynowało, bo było po prostu piękne. Znałam ją głównie z filmów Rogera Vadima. Co ciekawe, wujek mojego męża, czyli rodzony brat mojego teścia – oboje urodzili się w Saint-Tropez i tam żyli od zawsze – znał Brigitte Bardot osobiście. Wszyscy się tam znali. Pewnego dnia poszłam na targ – uwielbiałam tam chodzić we wtorki i soboty, żeby kupić ryby czy kwiaty. Zauważyłam przepiękną kobietę idącą przede mną. Miała wciętą talię, długie włosy. Trochę ją śledziłam, zafascynowana. W pewnym momencie wujek mojego męża powiedział: „O Brigitte, chodź, przedstawię ci Joannę”. Ona się odwróciła, a ja zaniemówiłam – była piękna. Myślę, iż miała wtedy około czterdziestu kilku lat. Wypiłyśmy tylko kawę. Nie mogę więc powiedzieć, iż się poznałyśmy, ale sposób, w jaki mówiła i poruszała się, zrobił na mnie ogromne wrażenie. To było jedyne nasze spotkanie, ale bardzo wyjątkowe.

                    Brigitte Bardot to symbol kobiecości, który wciąż działa na wyobraźnię. Ale z Saint-Tropez wiąże się jeszcze jedno pani wspomnienie, które – jak pani pisze – przechowuje jak skarb. Warto wspomnieć, iż prace Joanny Sarapaty ma w swojej kolekcji między innymi Elton John. Właśnie tam, w Saint-Tropez, miała pani okazję go poznać. Co pani pamięta z tego spotkania?

                    Spotkanie odbyło się najpierw z Johnem Reid’em, jego managerem. Pracowałam wtedy u Cartiera, w małej przestrzeni w dzielnicy La Ponche w Saint-Tropez. Robiłam tam witrynę sklepową. W tamtym czasie butik miał zamontowany dzwonek przy wejściu – to było zabezpieczenie po wcześniejszym napadzie. Patrzę, a za drzwiami stoi mężczyzna z nogą w gipsie, piwem w ręku, wyraźnie niewyspany i nieogolony. Pomyślałam: „Wpuszczę go, bo z gipsem nigdzie mi nie ucieknie”. Wszedł, usiadł i zapytał, czy mamy szampana. Była 9:30 rano, ale mieliśmy, więc nalałam. Powiedział, iż chce zamówić kilka złotych zegarków Santosa. Problem w tym, iż nie mogłam otworzyć sejfu, ponieważ sejf otwierał się tylko o określonej godzinie. Ze zdenerwowania tym bardziej nie radziłam sobie z otwarciem tego sejfu. On nagle mówi, iż ma taki sam w domu i potrafi go otworzyć. Byliśmy już po kilku lampkach szampana. W butiku wisiały moje obrazy – Cartier zgodził się, żeby jeden z nich zdobił wnętrze. Mężczyzna zapytał, kto jest ich autorem. Powiedziałam, iż to prace pewnej malarki. On poprosił, żebym umówiła go z tą osobą następnego dnia. Dzwonię więc do Paryża, sama robię zamówienie – wszystko z detalami opisuję w mojej książce. W końcu przedstawił się: „Przyjdę tu jutro. Jestem John Reid” – wręczył mi wizytówkę – „Manager Eltona Johna. Jutro przyjdę z nim po obraz”. I tak zaczęła się cała historia.

                    Obaj docenili pani sztukę. Zresztą nie tylko oni – pani obrazy w swoich kolekcjach mieli Michael Jackson, Madonna, José Carreras, jak i członkowie zespołu The Who. Wspominała pani, iż miała przyjemność poznać The Who w Paryżu, chociaż wówczas nie znała pani ich twórczości…

                    Tak, to było bardzo fajne spotkanie. Zadzwonił do mnie dyrektor hotelu na Champs-Élysées i powiedział: „Joanno, jutro The Who przyjeżdża do Paryża i zapraszają Cię na swój koncert”. Zapytałam wtedy: „Who is The Who?”. On zaczął opowiadać o ich rockandrollowej muzyce. Pamiętam, iż nie mogłam pójść na koncert, ponieważ musiałam zająć się moim dziewięcioletnim synem. Umówiliśmy się na śniadanie następnego dnia.

                    Chciałabym jeszcze zapytać o kolejne wyjątkowe spotkanie – z wnuczką Pabla Picassa. Podarowała jej pani swoje rysunki. Wspominała pani wcześniej, iż nie darzyła Picassa sympatią. Miała pani okazję podpytać wnuczkę o dziadka, czy to nie było ważne w tamtym momencie?

                    Żyjemy dziś w czasach selfie i mediów społecznościowych. jeżeli ktoś ma zdjęcie z Madonną, zdobywa miliony followersów. Wtedy to nie było ważne. Spotkanie z wnuczką Picassa było dla mnie szalenie zaskakujące i przyjemne. Pamiętam, jak dziewczyny z Cartiera zareagowały: „Wow, wnuczka Picassa!”.

                    A przecież była też historyczką sztuki, która doceniła pani prace.

                    Tak, ale to przyszło z czasem. Kiedy ją poznałam, miała dwadzieścia kilka lat, była jeszcze bardzo młoda i chyba nie zajmowała się wtedy zawodowo historią sztuki. Niemniej jednak była wnuczką Picassa. To było bardzo przyjemne spotkanie – zaskoczenie i świadomość, iż już więcej tego nie doświadczysz. Nie było wtedy mowy o robieniu zdjęć – nikt nie nosił przy sobie aparatów. Dzisiaj to już jest zupełnie co innego. Dzisiaj wszyscy możemy się fotografować ze wszystkimi i mieć to na całe życie.

                    Podobno jako dziecko marzyła pani, by zostać aktorką. W dorosłym życiu poznała pani Janusza Józefowicza, z którym się pani zaprzyjaźniła. Nie kusiło panią, żeby wrócić do marzenia o scenie?

                    Nie. Chciałam być aktorką, kiedy chłopcy chcą być strażakami – w wieku ośmiu czy dziewięciu lat. Gdy poznałam Janusza, byłam już malarką i mamą. Zawód aktora jest niezwykle wymagający i bardzo zależny od reżyserów, producentów. Ja natomiast cenię sobie niezależność, więc mogłabym mieć z tym problem. Janusz Józefowicz to jednak niezwykle interesująca postać, do której mam ogromny sentyment. Kiedy go poznałam, kilka lat wcześniej powstało „Metro”, które mnie zafascynowało. Porwał mnie swoim optymizmem, swoją wizją. Absolutnie był, a być może choćby wciąż jest wizjonerem.

                    Ma w sobie ogromną pasję.

                    Zdecydowanie. Kiedy wróciłam z Francji, miałam wrażenie, iż tutaj wszystko jest takie spokojne, prowincjonalne, niemal jak w Prowansji. Wtedy Janusz, z całą swoją pasją i sztuką, zaczął mi pokazywać swoją wizję. Zastanawiałam się, co on tutaj robi – czułam, iż nie jest na swoim miejscu. W Nowym Jorku, czy gdziekolwiek indziej, zrobiłby oszałamiającą karierę. Oczywiście i tak zrobił, ale z jego pasją i wizjonerstwem mógłby zajść naprawdę daleko, gdziekolwiek na świecie.

                    Czy przez cały czas się przyjaźnicie?

                    Dawno się nie widzieliśmy, ale cały czas darzę go ogromnym szacunkiem.

                    Jestem wielką fanką Teatru Buffo i jego twórczości. Może jeszcze kiedyś scena się o panią upomni. To, co w książce co jakiś czas wraca i to, co jest stałą w pani życiu, ale też w życiu każdego człowieka, to pewien rodzaj straty. Albo to jest strata miłości, albo strata bardziej dosłowna, czyli utrata majątku.Agent okazał się oszustem – sprzedał pani dzieła, a pani nigdy nie zobaczyła tych pieniędzy.

                    Kilku takich było.

                    Jak radziła sobie pani z tymi trudnościami? Co było w tym wszystkim najtrudniejsze?

                    Najtrudniejsze było radzenie sobie przed dziećmi. Jestem osobą odpowiedzialną – dzieci i moje zwierzęta muszą mieć zapewnione podstawowe potrzeby. Zawsze stawiam ich na pierwszym miejscu. Najtrudniejsze było to, by dawać radę i by one nie odczuły trudnych momentów. Teraz, jak patrzę z perspektywy czasu, to chciałabym podziękować za takie rozdanie kart. Osobiście wybrałabym może inne, ale wyciągając wnioski i będąc na etapie, na jakim jestem, to czuję wdzięczność za wszystko, co się stało. Widzę, jak ogromny progres zrobiłam. Najważniejsze w życiu to wiedzieć, kim się jest, dokąd się zmierza i co chce się osiągnąć. Liczy się nasze człowieczeństwo. Dzięki tym doświadczenia i wyciągniętym z nich wnioskom mogłam też zmienić siebie. Dziś już się lubię i podziwiam za to, jak przez to wszystko przeszłam. Jestem i… voilà!

                    Czy te doświadczenia miały wpływ na pani sztukę? Czy jednak pozostawała ona w pewnego rodzaju „szczęśliwej bańce”?

                    Kiedyś Janusz Józefowicz powiedział mi, iż aby tworzyć coś pięknego, musimy być bardzo nieszczęśliwi. Ale ja mam trochę inną perspektywę. To jest jak z nerwami – kiedy jesteśmy zdenerwowani, często zajadamy stres. Ale jeżeli nerwy są extręme, to nie jesteśmy w stanie nic przełknąć, prawda? choćby nie możemy patrzeć na jedzenie. Podobnie jest w życiu. Kiedy coś nas przerasta, musimy się zatrzymać, przyjrzeć sytuacji i znaleźć sposób, by sobie z nią poradzić. Moja sztuka zaczęła się zmieniać, gdy ja zaczęłam odnajdywać spokój. Nasze codzienne życie ma ogromny wpływ na naszą twórczość. Nasze emocje – nerwy, smutek – zawsze wychodzą w obrazach. Ja nie potrafię malować, gdy jestem smutna. W takich chwilach sięgam po książkę, próbuję wejść w inny świat, w inną epokę, żeby się od tego oderwać. Obrazy emanują energią twórcy. Beksiński, Bacon – oni mieli coś, z czym ja nie mogłabym być na co dzień.

                    To ciekawe, bo Beksiński wydawał się człowiekiem mocno stąpającym po ziemi. W jego sposobie mówienia można było choćby odnaleźć pewien optymizm. A mimo to wychodziło z niego tyle ciemności…

                    To wszystko jest ukryte we wnętrzu człowieka. Wie pani, co zauważyłam? Kiedy przychodzą do mnie modelki czy klientki i pytam, jakie kolory chcą na obrazie, nigdy nie wybierają kolorów, które mają w swoich domach. Zaczęłam się zastanawiać, dlaczego tak jest. Okazuje się, iż myślimy inaczej, a czujemy inaczej. Myślami urządzamy mieszkanie, ale sercem wybieramy kolory, które chcemy widzieć na obrazie – to, co naprawdę czujemy i chcielibyśmy z tym przebywać. To jest niesamowite, ponieważ jest to pewnego rodzaju psychologia nas samych.

                    W pani obrazach często pojawia się złoto – piękne suknie na modelkach, które zdają się wręcz nim oblane. Zwracam uwagę na te stroje, bo wiem, iż moda od zawsze była dla pani ważna, chyba też od dzieciństwa. Wiem, iż kiedyś był jakiś podjęty krok w stronę kariery w modzie, która niemal skończył się w domu Givenchy.

                    Tak, to były lata 80-te i bardzo chciałam studiować modę. Wzięłam udział w konkursie organizowanym przez Galeries Lafayette dla młodych artystów i przyszłych projektantów mody. Mogłam się dostać, ale to była prywatna szkoła Givenchy…

                    No i została pani zaproszona!

                    Tak, ale to wiązało się z ogromnymi kosztami. Moi rodzice żyli w realiach PRL-u i po prostu nie było na to funduszy.

                    Może tak właśnie miało być. Fascynuje mnie, jak wiele interesujących osób pojawiło się w pani życiu. Był przecież jeszcze Patrick Demarchelier, francuski fotograf, którego bardzo podziwiam, czy Scott Bromley, współtwórca Studia 54. Czy jest jakaś postać z którą miała pani okazję się poznać lub przyjaźnić, która miała największy wpływ na pani życie?

                    Scott Bromley wywarł na mnie duży wpływ. Bardzo podobało mi się jego podejście do życia, sztuki i artystów. jeżeli chodzi o inspiracje w sztuce, to zdecydowanie Modigliani i Matisse są dla mnie najważniejsi. Bardzo dużo rozmawiałam z Danielem Olbrychskim i jego żoną Krystyną. Oni również mieli na mnie ogromny wpływ. Przez dziesięć lat spędzaliśmy razem każdą Wigilię. To były wspaniałe czasy – zarówno dla mojego syna, jak i dla mnie. Daniel opowiadał wtedy o swoich przeżyciach, doświadczeniach i przemyśleniach, to było fascynujące. jeżeli chodzi o modę, miałam okazję uczestniczyć w pokazach Dolce & Gabbana czy Maison Margiela, który jako projektant mody zrobił swoje pierwsze défilé w metrze francuskim. To są niezapomniane chwile. Tego typu doświadczenia otwierają naszą wyobraźnię. Pracując w Saint-Tropez i wystawiając tam obrazy, miałam okazję poznać wielu projektantów, otrzeć się o tych ludzi. Te spotkania robią ogromne wrażenie – niezależnie od tego, czy jest się artystą plastykiem, czy projektantem mody.

                    Miała pani od początku swojej kariery w sztuce wiele sukcesów. Do École des Beaux-Arts dostała się pani jako pierwsza na liście, później wygrała pani konkurs na plakat dla Opery Paryskiej, miała wystawy na całym świecie. Biennale Sztuki w Pekinie, niedawno wystawa w Los Angeles…

                    Tak, to było w muzeum w Los Angeles.

                    Dla mnie to wszystko świadczy o ogromnym sukcesie, ale każdy ma do tego inne podejście. W którym momencie poczuła pani, iż osiągnęła sukces?

                    Jeszcze tego nie poczułam.

                    Czyli gdybym zapytała, czy jest pani malarką spełnioną, odpowiedź brzmiałaby…?

                    Jeszcze wszystko przede mną.

                    W takim razie pozostało wiele obrazów do namalowania. Czego mogę pani życzyć?

                    Wielu obrazów i pięknego życia.

                    Fot. Bartosz Maciejewski

                    Idź do oryginalnego materiału