Jest odpychający i zakompleksiony, ale nie potrafię go zostawić!

newskey24.com 3 dni temu

On zachowuje się okropnie, wyładowuje swoje wiejskie kompleksy, ale nie mogę go zostawić!

Kiedy moje małżeństwo się rozpadło, czułam, jakby ziemia usuwała mi się spod nóg. Rozwód z mężem był dla mnie prawdziwą katastrofą – myślałam, iż już nigdy nie wydostanę się z tej ciemności.

Jedyną rzeczą, która uratowała mnie przed bezdenną przepaścią depresji, była praca. Trzymałam się jej jak tratwy ratunkowej. Rodzice, przyjaciele, koledzy z pracy – wszyscy podali mi rękę. Mama i tata, zdawali się cierpieć choćby bardziej, widząc moją ból. Po roku czy dwóch zaczęłam wracać do siebie, krok po kroku wracając do dawnego życia, do tej kobiety, którą byłam przed tą całą tragedią.

I wtedy w moje życie wkroczył Marek. Z jego powodu straciłam wszystkich, którzy byli mi drodzy, i teraz stoję na rozdrożu, nie wiedząc, jak wyrwać się z tego koszmaru. Nie powiem, iż zakochałam się w nim bez pamięci – nie, to nie było tak. Ale lubiłam jego towarzystwo: chodziliśmy po bulwarze w naszym małym miasteczku nad Wisłą, wydawał się taki prosty i otwarty. Miło było zapraszać go do domu – naprawiał kran, zajmował się moim starym autem, a ja gotowałam obiad i rozmawialiśmy o wszystkim.

Może to tylko wymówki, ale stopniowo pozwoliłam Markowi wkroczyć w moje życie. Przeprowadził się do mojego mieszkania w Płocku i odtąd wszystko się posypało. Wkurzało mnie, iż wciąż siedzi bez pracy – albo go zwalniają, albo sam odchodzi, narzekając na szefostwo. Jego znajomi, przepici i bezczelni, ciągle go wyciągali do knajp, a on płacił za ich picie, chociaż sam ledwo wiązał koniec z końcem.

Nieznośne życie z nim
Marek sprowadzał do domu podejrzane typy – bez zapowiedzi, nie pytając, czy chcę ich widzieć. Nie obchodziło go, czy jestem zmęczona po zmianie, czy mam siły gotować dla tłumu, czy chociażby zaparzyć herbaty. Przez jego „gości” moi prawdziwi przyjaciele – ci, którzy byli ze mną w najciemniejszych dniach – jeden po drugim przestali przychodzić. A gdy ktoś wpadł, Marek zachowywał się jak ostatni cham. choćby gdy był sam, potrafił wszystko zepsuć: wyzywał, rzucał złośliwości, wyładowywał swoje urazy.

Ciągle twierdził, iż miał pecha w życiu: urodził się w zapadłej wsi pod Łodzią, uczył się w jakiejś szkole zawodowej, ale rzucił ją, nie uzyskawszy dyplomu. Wszystko to odbijał na mnie – patrzył, jakby miał do mnie pretensje, wyłudzał pieniądze na papierosy, chociaż sam nie zarabiał ani grosza. Bliscy powtarzali jednogłośnie: „Anka, on cię wykorzystuje, wyrzuć go!” A ja uparcie twierdziłam, iż się mylą. Chociaż w głębi duszy wiedziałam: to oni mają rację, nie ja. Ale przyznać się do tego było zbyt bolesne.

I tu jest coś dziwnego: czasem wydaje mi się, iż to ja jego wykorzystuję. Tak, jest nieznośny, ale bez niego boję się zostać sama. W wieku 43 lat wybór jest niewielki – kto spojrzy na rozwódkę z poharatanym sercem? Nie chcę żyć jak samotny ptak, ogłuchnąć w ciszy pustego mieszkania. Dlatego wytrzymuję. Znosiłam jego wybryki, jego wieczne narzekania, jego odór alkoholu. Dobrze, iż gdy się upije, nie awanturuje się – zasypia na kanapie, a ja mogę chociaż na chwilę odpocząć od jego obecności.

Dlaczego nie odchodzę?
Codziennie zadaję sobie pytanie: co mnie przy nim trzyma? Miłość? Nie, jej już dawno nie ma, jeżeli w ogóle była. Strach? Tak, chyba. Strach przed samotnością, iż już nikt nie zapuka do moich drzwi. Marek – to jak ciężki kamień na szyi, ale ten kamień dziwnie wydaje mi się ratunkiem. Widzę, jak wyładowuje swoje kompleksy: to krzyczy, iż wszyscy wokół są nadęci, to mamrocze, iż jestem za bardzo „miastowa” dla niego. A ja milczę. Milczę i gotuję mu zupę, chociaż w środku wszystko się we mnie gotuje złością i rozpaczą.

Rodzice już nie dzwonią tak często – zmęczyli się powtarzaniem tego samego. Przyjaciele zniknęli, jakby ich nigdy nie było. Zostałam tylko ja – i on. Czasem patrzę na niego, gdy śpi w fotelu, i myślę: „Anka, czy to naprawdę wszystko, na co zasłużyłaś?” Ale potem odpędzam te myśli. W końcu nie bije, nie krzyczy nocami – mogło być gorzej, prawda?

Powiedzcie, a wy na moim miejscu zostalibyście sami? Potrafilibyście w moim wieku zacząć od nowa? Nie znam odpowiedzi. Na razie po prostu żyję, jak potrafię – z nim, z jego wiejską złośliwością i moją cichą rozpaczą. Może kiedyś znajdę w sobie siłę, by odejść. A może tak zostanę – więźniarką własnych lęków i jego okropnego charakteru. Czas pokaże.

Idź do oryginalnego materiału