Hejtujcie, ale "Igrzyska śmierci" powinny być lekturą obowiązkową! I wcale nie żartuję [OPINIA]

natemat.pl 2 dni temu
Suzanne Collins wydała ostatnio "Igrzyska śmierci: Wschód słońca w dniu dożynek", czyli prequel o Haymitchu Abernathym, który okazuje się brakującym ogniwem całej serii. Losy mieszkańców ubogich dystryktów będących pod butem totalitarnego Kapitolu są z jednej strony rozrywką, z drugiej dobrą lekcją dla młodych. Książki o Katniss Everdeen widnieją na listach lektur uzupełniających, ale moim zdaniem dla nastolatków powinny być obowiązkową pozycją przed sięgnięciem po George'a Orwella.


Akcja książek z serii "Igrzyska śmierci" pióra Suzanne Collins rozgrywa się w państwie nuklearnym o nazwie Panem, które przeżyło potężną katastrofę ekologiczną i wewnętrzny konflikt. Kapitol, czyli "utopijna" stolica kraju (dawnych Stanów Zjednoczonych), co roku organizuje tzw. Głodowe Igrzyska, które są karą dla dwunastu ubogich dystryktów po ich nieudanym buncie przeciwko suwerenowi sprzed 75 lat.

Walkę na śmierć i życie poprzedzają dożynki, podczas których z każdego dystryktu wybierana jest losowo dwójka trybutów w wieku od 12 do 18 roku życia. Wyzyskiwani płacą więc za przeszłość krwią swoich dzieci – a to wszystko przed obiektywami kamer i ku uciesze kapitolińskiej gawiedzi.

"Igrzyska śmierci" powinny być lekturą obowiązkową przez "1984"


Proza Suzanne Collins ma jedną przewagę nad lekturami takimi jak wybitne "1984" George'a Orwella czy złowieszczy "Nowy wspaniały świat" Aldousa Huxleya. Oprócz oczywistej grupy docelowej amerykańska powieściopisarka wrzuca w sam środek dystopijnej akcji młodych, a nie dorosłych, dzięki czemu jej czytelnicy – głównie nastolatki – mogą lepiej wczuć się w sytuację bohaterów. W końcu to prawie ich rówieśnicy.



Doświadczenia starszego Winstona Smitha z książki Orwella mogą okazać się zbyt obce dla współczesnego 15-latka, za to perspektywa Katniss Everdeen – znajoma.

W "Igrzyskach śmierci" najpierw poznaliśmy historię właśnie tej dziewczyny pochodzącej z górniczego dystryktu inspirowanego klimatem Appalachów, która zgłosiła się do igrzysk w zastępstwie za swoją młodszą siostrę. Collins poświęciła brawurowej nastolatce, która nieświadomie zapoczątkowała rewolucję we wszystkich dystryktach, trzy książki. Arcywrogiem, który niczym Wielki Brat patrzy na każdy – choćby najmniejszy – ruch protagonistki, jest bezwzględny prezydent Panem, Coriolanus Snow.

I o ile trylogia spod szyldu "Igrzysk śmierci" porusza temat klasizmu, politycznej korupcji, rewolucji i teorii wojny sprawiedliwej, o tyle pierwszy prequel, który w całości jest poświęcony Snowowi, kreśli obraz Panem tuż po wojnie. W "Balladzie ptaków i węży" badamy m.in. koncepcję hobbesowskiej umowy społecznej – ambitna kwestia jak na książkę młodzieżową, a jednak wyłuszczona tak, iż nie ma potrzeby, by zadawać dodatkowe pytania.

Strach przed władzą, podejrzliwość wobec innych i instynktowny egoizm kształtuje młodego Corio, który z pilnego ucznia kwestionującego okrutne dla obywateli "drugiej kategorii" status quo staje się potwornym dyktatorem jeszcze bardziej dehumanizującym uczestników igrzysk.

Collins posługuje się "pocztówkami" uniwersalnymi dla świata ostatniego stulecia, czerpiąc m.in. ze scenerii państw bloku wschodniego i doświadczeń II wojny światowej. Polityka i historia w "Igrzyskach śmierci" przeplata się z rozrywką w stylu "Battle Royale" Koushuna Takamiego. Niezależnie od tego, jak bardzo brutalne i nieakceptowalne są zawody organizowane przez Snowa, walka nastolatków o przetrwanie fascynuje nas jako czytelników – nie możemy odwrócić od niej wzroku, zupełnie tak, jakbyśmy byli Kapitolińczykami.

O czym jest książka "Igrzyska śmierci: Wschód słońca w dniu dożynek"?


W kolejnym prequelu zatytułowanym "Wschód słońca w dniu dożynek" autorka jeszcze bardziej podkreśla nasze podobieństwo do mieszkańców Kapitolu, czyli biernych obserwatorów domagających się zabawy (posługuje się tym, by zmusić nas do myślenia).

Collins przez cały czas wykorzystuje okrutną, ale wciągającą rozrywkę, by tym razem w przystępny sposób pomówić o filozofii Davida Hume'a, którego interesowała "łatwość, z jaką tak wielu jest rządzonych przez tak niewielu". Tu otwiera się okno na rozmowę o sile propagandy – jak bardzo kontrolowana jest narracja i jak daleko się w niej zatraciliśmy.



Ostatnia powieść stanowi brakujące ogniwo całej serii – uzupełnia luki zawarte we wcześniejszych książkach (zwłaszcza w drugiej odsłonie pod tytułem "W pierścieniu ognia") i rzuca zupełnie nowe światło na Głodowe Igrzyska.

We "Wschodzie słońca w dniu dożynek" cofamy się do czasów młodości Haymitch Abernathyego, którego w "Igrzyskach śmierci" z 2008 roku poznaliśmy jako mentora Katniss i Peety, a także funkcjonującego alkoholika chętnie sięgającego po butelkę bimbru, by zapomnieć o okropnościach, jakie przydarzyły mu się na arenie. W dniu swoich 16. urodzin Hay zostaje wylosowany do jubileuszowej edycji wydarzenia, podczas którego podwojono liczbę zawodników.

Collins nie traumatyzuje czytelnika, gdyż okrutne aspekty fabuły często zamyka klamrą niedopowiedzenia. "Igrzyska śmierci" są dosadne, ale ostrożne. Są rozrywką, ale nie ogłupiają. Są dla młodzieży, ale z wiekiem stają się tylko lepsze.

Idź do oryginalnego materiału