Święta Łucja (wczoraj było 13-go grudnia!) to jedno z najważniejszych skandynawskich świąt. Święta nie była szwedzka, ale pochodziła z Włoch, ale w części świata, gdzie noc zimą jest długa, taka święta była potrzebna. Technicznie rzecz biorąc od dziś dzień się zaczyna wydłużać, a patronką tego momentu jest ta, która za to światło odpowiada. W tym dniu, w Skandynawii, są pochody, a w rolę symboli wcielają się dziewczynki niosące świece, które są najstarszymi córkami w domu. Pasuje wszystko. I ta najstarsza córka, i to iż Łucja jest taką świetlaną i idealną jednostką i mamy z panną umowę, iż KIEDYŚ na te obchody świętej Łucji się wybierzemy! Mam też umowę z Mieszkiem, iż pewnego razu na Trzech Króli wylądujemy w Hiszpanii i z Lilą, iż którąś Wielkanoc (z okazji jej narodzin), GDZIEŚ odświętujemy. Może w innej kulturze, może w innym kalendarzu liturgicznym?
W Polsce, na Podhalu, na św Łucję w domach pojawiała się choinka! Z taką lekką obsuwą, bo DZIŚ (po bieganiu) ja postawiłam też NASZĄ. Za każdym razem urządzam krótką przemowę do takiego drzewka, iż jest mi przykro, iż zostało ścięte, ale jest dla NAS najpiękniejsze na świecie i jego energia może w naszym domu zostać na zawsze 🙂 I autentycznie uważam, iż z roku na rok, nasze choinki są coraz piękniejsze i NIKT nie ma takich ładnych!
<>
Update, bo gdzieś po drodze minął mi dzień, zanim zdążyłam kliknąć publikuj. Chciałam zrobić dziś ciasto daktylowe Rozkosznego, o którym (Rozkosznym) Lila mówi, iż to taki nowy Makłowicz i wszystkie babki (w moim wieku) go wielbią. Ale ekipa już do mnie wróciła i znowu nic nie zrobiłam, poza podstawowym ogarnięciem dołu domu. Bombki i światełka wyjmę jutro rano, bo na strychu teraz, po ciemku, nic nie znajdę. Za to byłam u dziadków, a przed domem już stoi podświetlony jelonek!