Koniec jest już w początku, a jednak brnie się dalej, twarzą w twarz z najgorszym, w pustkę, upadek, nicość, czekając na… nic. Bo nic nie jest bardziej rzeczywiste niż NIC.
– Nazywa się Godot?
– Tak sądzę.
Ulica Godot de Mauroy jest w 9. dzielnicy Paryża. Według Deirdre Bair, amerykańskiej biografki Samuela Becketta, nazwa tej ulicy dała tytuł jego sztuce „Czekając na Godota”. Pod numerem 8 jest restauracja „Beckett”, do której zajrzałem z egzemplarzem En attendant Godot pod pachą. Największy absurdysta XX wieku, irlandzki paryżanin z wyboru, napisał „Godota” po francusku 75 lat temu, a w niedzielę 22 grudnia minie 35 lat od jego śmierci. Od 1945 roku tworzył w języku francuskim (w czasie wojny brał udział we francuskim ruchu oporu). Jako pisarz był marginalizowany: powieść Murphy odrzuciło 42 wydawców, a inne książki sprzedawały się w kilkudziesięciu lub kilkuset egzemplarzach. Aż… 55 lat temu otrzymał od wydawcy telegram: „Sam, ukryj się gdzieś, Nobla ci dali”. Ukrył się i nie pojechał do Sztokholmu osobiście odebrać Nobla. Zrobił to jego francuski wydawca, a nie ambasador Irlandii, jak w takich przypadkach nakazywał zwyczaj. Beckett źle się czuł w ojczystym kraju. Po latach wyznał: Wolałem Francję w stanie wojny niż Irlandię w stanie pokoju. I jak Cioran, inny twórca bezsensowności świata, swój ojczysty język zamienił na francuski.