Sezon na zjawiska nadprzyrodzone, mroczne tajemnice i potwory oficjalnie rozpoczęty. Nowa „Gęsia skórka” ma to wszystko i jeszcze więcej, ale czy uda jej się wystraszyć kolejne pokolenie widzów?
Starszym widzom tego tytułu przedstawiać nie trzeba. W końcu nie będzie przesadą powiedzieć, iż na serialu z lat 90. (i na konkurencyjnym „Czy boisz się ciemności?”) wyrosło całe pokolenie przyszłych miłośników opowieści z dreszczykiem. Aby jednak przyciągnąć przed ekrany kolejną generację dzieciaków, potrzeba było czegoś więcej niż kiczowatych historyjek sprzed dwóch dekad. Nowa „Gęsia skórka” nie mogła zatem bazować tylko na nostalgii i musiała znaleźć na siebie niebanalny pomysł. Czy to się udało?
Gęsia skórka – horror Disney+ to reboot serialu z lat 90.
W teorii zadanie nie było trudne, bo bestsellerowa seria młodzieżowych horrorów autorstwa R.L. Stine’a to wdzięczny temat do ekranizacji. Przed serialem Disney+ była już wszak wspomniana pierwsza telewizyjna adaptacja, a kilka lat temu powstały również pełnometrażowe filmy. Kolejna wersja była więc tylko kwestią czasu, ale pytaniem pozostawało, czy przygotowujący ją reżyser pierwszego z filmów Rob Letterman i Nicholas Stoller („Platoniczna przyjaźń”) zdołają przystosować serial do wymagań współczesnej telewizji.
Po obejrzeniu przedpremierowo ośmiu z dziesięciu odcinków (pięć jest już dostępnych na Disney+) mogę powiedzieć, iż zadanie zostało wykonane poprawnie, ale niekoniecznie tak, jak sobie wyobrażałem. Bo „Gęsia skórka” A.D. 2023 to nie miks „Black Mirror” ze „Stranger Things”, a raczej wariacja na temat „Riverdale”.
Pierwsze odcinki serialu, który zrezygnował z klasycznej formy antologii na rzecz spójnej fabuły, mijają nam na poznawaniu najistotniejszych postaci – piątki licealistów z Port Lawrence. Zaczynamy od szkolnej gwiazdy i aspirującego do dużej kariery futbolisty Isaiaha (Zack Morris, „EastEnders”), jest także jego najlepszy przyjaciel James (Miles McKenna, „Guilty Party”) oraz sąsiadka i przyjaciółka z dzieciństwa Margot (Isa Briones, „Star Trek: Picard”). Do tego grona doliczmy jeszcze Lucasa (Will Price, „Wybrzeże moskitów”), który szalonymi wyczynami odreagowuje stratę ojca i potajemnie trollującą swoich kolegów ze szkoły Isabellę (Ana Yi Puig, „Plotkara”). Co ich wszystkich łączy?
Jak przystało na horrorowe klimaty, musi to być halloweenowa impreza. Tutejsza została zorganizowana w miejscowym nawiedzonym domu, dawniej zamieszkałym przez rodzinę Biddle’ów. Czemu nawiedzonym? A dlatego, iż przed laty doszło w nim do strasznych zdarzeń, w wyniku których śmierć w tajemniczych okolicznościach poniósł nastoletni Harold Biddle (Ben Cockell, „Superman i Lois”). Po trzydziestu latach sprawa wraca, wpływając bezpośrednio na losy naszych bohaterów, którzy będą musieli nie tylko zmierzyć się z niezwykłymi siłami, ale i odkryć, jaką rolę w wydarzeniach z przeszłości odegrali ich rodzice.
Gęsia skórka próbuje wymieszać stare i nowe pomysły
Można więc już na wstępie zauważyć, iż nowa „Gęsia skórka” nawiązuje klimatem i nie tylko do oryginału, mając jednocześnie do zaoferowania sprawnie napisaną, choć niezbyt odkrywczą historię. gwałtownie okazuje się bowiem, iż feralny wieczór miał dla wszystkich inne i jak łatwo się domyślić nieprzyjemne konsekwencje. Jeden za drugim pojawiają się przeklęte przedmioty, występują zjawiska nadprzyrodzone, po ulicach miasteczka zaczynają grasować monstra, a nasi bohaterowie zostają postawieni w obliczu przerażających i zagrażających życiu sytuacji. Stopień grozy jest w tym wszystkim co najwyżej umiarkowany, ale przynajmniej zabawa urozmaicona.
Serial na swój sposób kopiuje tu dawną antologiczną formułę, ponieważ kolejne odcinki koncentrują się na poszczególnych postaciach, zarazem jednak stara się uczynić ją bardziej spójną przez równoczesne prowadzenie głównego wątku. Efekt tego miksu nie jest do końca udany. Wtrącenia nie pozwalają w stu procentach skupić się na motywie przewodnim danego odcinka, a świadomość istnienia większej całości burzy budowane w nim napięcie. Z jednej strony mamy zatem ukłon w stronę oryginału, ale z drugiej twórcy sami ograniczają możliwości formatu, musząc trzymać się ustalonych fabularnych ram.
Chociaż ogląda się to całkiem nieźle, trochę żałowałem, iż nie zdecydowano się na jakieś bardziej radykalne ruchy. Jasne, wiem, iż to tylko serial dla nastolatków, ale czy to powinno go pozbawiać ambicji? No nie. Tymczasem tutaj woli się postawić na sprawdzone rozwiązania i pomysły, niczym szczególnym przy tym nie zaskakując, ale też trzymając równy, w miarę solidny poziom. O szczękach opadających przy seansie do samej podłogi możecie jednak zapomnieć.
Gęsia skórka z 2023 roku raczej niczym was nie zaskoczy
Takie podejście ma rzecz jasna swoje zalety, ale w moim przypadku oznaczało tyle, iż najzwyczajniej w świecie zacząłem się nudzić. Nie na tyle, żeby przeklinać recenzenckie obowiązki każące mi oglądać dalej, ale wystarczająco, bym nie potrafił mocniej zaangażować się w ekranowe wydarzenia. Te z kolei, pozbawione większego napięcia czy bliższych relacji między widzem a bohaterami, przebiegały dość schematycznie. Nie oczekiwałem tu bynajmniej cudów, ale i tak miałem poczucie, iż można było zrobić więcej.
Mam przy tym wrażenie, iż podobne zdanie może mieć duża część widzów, która zasiądzie do serialu, mając w pamięci jego poprzednika, czy licząc na coś oryginalnego. To pierwsze, spowodowane prawdopodobnie w dużej mierze nostalgią, kilka razy się opłaci, bo różnego rodzaju nawiązań tu nie brakuje (być może największym jest poziom efektów specjalnych, w których mocno zalatuje latami 90.), jednak na dłuższą metę może się to okazać niewystarczające. Bo w kwestii wciągającej historii „Gęsia skórka” jest, jak już napisałem, poprawna. Tylko albo aż.
A na tym się nie kończy. Weźmy rozwój bohaterów. Na pierwszy rzut oka wszyscy są kompletnie nijacy. Tworzą zlepki stereotypowych cech pozbawione jakiejkolwiek głębi, co odczuwamy mniej lub bardziej boleśnie w zależności na kogo trafimy (młoda, acz daleka od nastoletniej obsada jest bardzo nierówna). Później jednak sprawy ulegają poprawie, przestajemy mieć do czynienia z manekinami, zaczynamy dostrzegać w nich ludzkie cechy, relacje między bohaterami się komplikują. przez cały czas jednak nie wychodzimy poza standardy młodzieżowej opery mydlanej.
O czymś zapomniałem? No tak, o dorosłych. Owszem, występują tu, pełniąc oczywistą, służebną względem fabuły rolę i rzadko wychodząc poza te granice. Zapamiętać więc za bardzo nie ma kogo, można co najwyżej wymienić kilka bardziej znanych nazwisk, jak całkiem zabawny Justin Long („Barbarzyńcy”) w roli nowego nauczyciela Nathan Bratta czy Rachael Harris („Lucyfer”) i Rob Huebel („Transparent”) jako skrywający mroczne sekrety rodzice głównych bohaterów.
Gęsia skórka – czy warto oglądać serial Disney+?
Czy to wszystko oznacza, iż twórcom brakło odwagi? Myślę, iż po prostu zwyciężyła chłodna kalkulacja, której wynikiem okazał się serial bezpieczny, ale spełniający swoje najważniejsze zadania. Przedstawić serię nowym widzom, zaciekawić na tyle, żeby chciało się obejrzeć do końca, niczego spektakularnie nie zawalić. Zadanie wykonane, można się rozejść. Czy tego oczekujemy od współczesnej telewizji? Ja nie, ale to nie jest serial dla mnie.
I uzbrojony właśnie w takie podejście radzę zasiąść przed ekranem, starając się sobie przypomnieć, iż przecież stara „Gęsia skórka” to też był zwykły kicz, a jednak w swój target trafiła idealnie. Gorzej dla twórców, iż obawiam się, iż dla współczesnych dzieciaków taka rozrywka nie będzie najbardziej zajmująca, a horror w lekkim wydaniu niekoniecznie trafi w ich gusta (już prędzej stawiałbym na młodzieżową melodramę).
Nie zdziwiłoby mnie więc ani trochę, gdyby serial skończył tak samo, jak wcześniejsze disnejowskie próby wskrzeszania hitów sprzed lat („Willow”, „Potężne Kaczory: Sezon na zmiany”). Może wtedy ktoś w tej korporacji postawi wreszcie na coś odważniejszego? Pomarzyć zawsze można.