Dziecięcy rywale: opowieść o pewnej nadziei

twojacena.pl 3 dni temu

Kacper wyszedł na ganek rodzinnego domu, wciągnął w płuca ciepłe wieczorne powietrze wsi i usiadł na starej, skrzypiącej ławce, tak jak w dzieciństwie. Po chwili do domu podszedł powoli Tomek. To był ten sam przyjaciel, z którym Kacper dorastał ramię w ramię, ale wiele lat temu coś między nimi pękło…

– No i jak tam życie? – zapytał Tomek, poklepując Kacpra po ramieniu w męskim geście.
– Jakoś leci – odparł tamten. – Pracuję, kupiłem mieszkanie w mieście.
– Nieźle – skinął głową Tomek. – Zawsze byłeś bystrzejszy. Nie to, co ja…
– Daj spokój! – zaśmiał się Kacper. – Rodzice mi opowiadali, iż masz teraz najładniejszy dom we wsi. Podobno sąsiedzi biorą z ciebie przykład.
– Tobie też nieźle – mieszkanie to nie byle co. Kupiłeś coś lepszego niż ja wybudowałem.

Rozśmiali się. A potem, jakby z przyzwyczajenia, poszli do domu Tomka. Wyjęli chleb, jajka, kiełbasę. Postawili butelkę bimberu. Wypili po kieliszku, obaj skrzywili się – piją rzadko.

I nagle Tomek powiedział:
– Słuchaj… A Basia… Wiesz?

Kacper zastygł:
– Co?
– Wyszła za mąż. Za jednego… Z sąsiedniej wsi. Teraz uczy w naszej szkole.
– Basia? – powtórzył Kacper, a w piersi coś mu się ścisnęło. – Nie wiedziałem…
– Ja też nie mogłem uwierzyć. Myślałem, iż to minie… Ale trzy dni harowałem w polu – i nic. Rozumiesz?

Nalał znowu. Wypili, potem siedzieli w milczeniu, wpatrzeni w swoje kubki herbaty.

Nagle podnieśli wzrok i wybuchnęli głośnym śmiechem – takim samym jak w dzieciństwie. Do łez, do czkawki.

– No i masz – ocierał łzy Tomek. – Tyle lat przez nią… a tu taki obrót spraw.
– Ano – przytaknął Kacper. – Turniej urządziliśmy. Kto lepszy, kto wytrwa dłużej, kto głośniejszy. A ona – hop, i zniknęła z kimś innym.
– Mądra była – niespodziewanie powiedział Tomek. – Wybrała po swojemu. A myśmy się starali…
– No tak – zamyślił się Kacper. – Ale w sumie nie na próżno. Ty dom postawiłeś, ja w szpitalu oddziałem zarządzam. Oboje coś w życiu osiągnęliśmy.
– Właśnie! – ożywił się Tomek. – Mamy po dwadzieścia dziewięć lat. Dopiero się zaczyna!
– A przecież to ty pierwszy zacząłeś – przypomniał Kacper.
– Może i tak. Ale ty podtrzymałeś. Cwaniak.
– Czyli byłem równie głupi. Oboje byliśmy – uśmiechnął się Kacper.
– Pamiętasz, jak po szkole siedziała na tej ławce i patrzyła na nas obu tak samo? Ani do ciebie, ani do mnie – do nikogo.

Znów zamilkli. Wspominali.

Z Tomkiem Kacper znał się od kołyski – urodzili się niemal tego samego dnia. Dorastali razem, mieszka przez płot. Bawili się, uczyli w tej samej szkole, siedzieli w jednej ławce. Do ósmej klasy byli nierozłączni.

A potem w klasie pojawiła się Basia.

Wyrosła nagle w ciągu jednego lata. Z chudzielca na rowerze stała się smukłą dziewczyną z długim, jasnym warkoczem. I wszystko się zmieniło. Przyjaciele stali się rywalami.

Tomek ciągnął do techniki, majsterkował przy tacie traktorze. Kacper – do książek i zwierząt. Jeden poszedł w kombajny, drugi – do laboratorium.

Basia patrzyła na obu tym samym spojrzeniem, od którego serce waliło jak młot.

Po szkole Kacper wyjechał na studia do miasta, a Tomka przyjęli do brygady remontowej. Basia zaczęła zaoczne i pojawiała się raz u jednego, raz u drugiego. Przynosiła wieści: kto więcej zarobił, kto dostał podwyżkę stypendium. Ale z nikim się tak naprawdę nie związała.

Nawet wojsko ich nie pogodziło. Stali się mężczyznami, każdy swoją drogą. Tomek wybudował dom, kupił pierwszą we wsi terenówkę. Kacper został lekarzem, obronił doktorat. Ale obaj wciąż byli kawalerami. Wciąż samotni. Wciąż nosili w sobie wspomnienie tej dziewczyny z warkoczem.

I oto teraz siedzą w kuchni, zmęczeni, z oczami przyciemnionymi przez czas – i śmieją się. Gorzko i jasno.

– Wiesz co? Może i dobrze, iż wyszła za mąż – powiedział w końcu Kacper. – Serio. Może on ją naprawdę kocha.
– Może… – cicho odparł Tomek. – Mam nadzieję, iż kocha. Bo inaczej… Szkoda było.

Zamilkli. Po chwili Tomek uderzył dłonią w stół:
– Wiesz co? Zróbmy toast. Za nią. Za nas. Za to, iż życie idzie dalej.
– No – uśmiechnął się Kacper. – Za to, iż wciąż jesteśmy obok siebie. I nie jesteśmy wrogami.

Tomek nalał po ostatniej.
– Za Basię.
– Za Basię.

Szkół zadźwięczało. A za oknem wieczór zamieniał się w noc. Nad starą ławką pochylili się dwa cienie – już nie chłopcy, ale jeszcze nie starcy. Po prostu dwóch, których życie raz zetknęło i już nie rozdzieliło.

A Basia… Cóż, niech będzie szczęśliwa. Zasługuje na to.

Idź do oryginalnego materiału