Synku, niech Bóg cię prowadzi, powodzenia na egzaminach drżącym głosem żegnała Marzanna swojego jedynego syna, Dominika, gdy rankiem wychodził na egzaminy wstępne do akademii.
Miał jechać do sąsiedniego miasta, gdzie czekały go testy. Nakarmiła go śniadaniem, dodała otuchy i wysłała, by zdobywał nowe szczyty.
Dzięki, mamo, nie martw się, będzie dobrze. Na studia dzienne raczej się nie dostanę za nim zatrzasnęły się drzwi, a mąż, Arkadiusz, już dawno wyjechał do pracy.
Marzanna i Arkadiusz byli razem dwadzieścia dwa lata. Wychowali Dominika na dobrego chłopaka. Wierzyli, iż czeka go tylko najlepsze. Dorastał w dostatku, podróżował z nimi, otoczony miłością. Dominik też nie sprawiał problemów spokojny, odpowiedzialny.
Kiedy był mały, Marzanna z mężem ciężko pracowali, zostawiając go u babci. Prowadzili mały biznes ona handlowała na targowisku, aż w końcu zaczęło się układać. Pojawiły się oszczędności.
Marzanno, dość już tego stania na targu. Zostań w domu, zajmij się domem powiedział pewnego dnia mąż.
Ale chcę, żeby nam niczego nie brakowało. Muszę ci pomagać sprzeciwiła się. Poza tym, siedzenie w domu to nuda.
Znasz moje zasady odparł Arkadiusz. Kobieta ma dbać o dom, mężczyzna zarabiać.
Marzannę od dziecka uczono, iż rolą kobiety jest zgadzać się z mężem. Nie miała powodu odmówić. Dom był zabezpieczony, biznes szedł dobrze.
Nasze mieszkanie, które wzięliśmy na kredyt, potrzebuje ciepła, a Dominik opieki. niedługo idzie do szkoły.
Masz rację, Arku. Najwyższy czas ułożyć nasze gniazdko uśmiechnęła się, choć w głębi duszy lubiła decydować sama. Zgodziła się jednak, została gospodynią. Choć wciąż pomagała mężowi w księgowości w końcu skończyła ekonomię.
Pewnego dnia Arkadiusz zaproponował:
Kupmy działkę za miastem. Mamy samochód, dojazd nie problem. Będziemy odpoczywać od zgiełku.
Och, Arku, spełniasz moje marzenia! ucieszyła się.
Spędzali tam weekendy, a czasem całe wakacje.
Tego ranka, gdy Dominik wyjechał na egzaminy, Marzanna postanowiła upiec ciasto, by się uspokoić. Wzięła mąkę ze szafki.
Da radę. choćby jeżeli na płatne. W szkole zawsze się starał. Nagle usłyszała trzask drzwi. Dominik wrócił? A może Arkadiusz?
Ale to był właśnie on.
Co się stało? Dlaczego nie w pracy? zdziwiła się.
A ty nie miałaś być u matki? Mówiłaś, iż jest chora. Unikał jej wzroku.
Idę dopiero po obiedzie. Najpierw chciałam
Przerwał jej:
Może i lepiej. Załatwimy to od razu. Odchodzę. Kocham inną. Sam wniosę o rozwód. Przyszedłem po rzeczy.
Świat Marzanny runął. Słowa plątały się w ustach, a on pakował walizkę. Czuła, jak brakuje jej powietrza.
A Dominik? Nie teraz, ma egzaminy! Poczekajmy
Co Dominik? Niech nie idzie na studia. Na dzienne się nie dostanie, a ja nie zamierzam płacić. Niech rok popracuje albo idzie do wojska. Mówił tak, jakby to była oczywistość.
Arkadiuszu, to twój syn!
Nie dramatyzuj. Decyzja zapadła. I wyszedł.
W mieszkaniu zapanowała cisza. W głowie Marzanny krążyła myśl:
Co powiem Dominikowi? Nie mogę go teraz ranić. Powiem, iż ojciec wyjechał służbowo.
Była w szoku. Później dowiedziała się, iż Arkadiusz dwa miesiące wcześniej przepisał majątek i połowę mieszkania na swoją matkę.
Taka byłam naiwna szepnęła.
Gdy Dominik wrócił po egzaminach (dostał się na płatne), od razu wyczuł, iż coś jest nie tak.
Dominiku, twój ojciec nas zostawił. Nie da pieniędzy na studia.
Chłopak nie uwierzył, zadzwonił do ojca. Ten potwierdził. Dominik długo milczał, w końcu powiedział:
Mamo, damy radę. Zapomnij o nim. Przejdę na zaoczne, znajdę pracę.
Marzanna zdziwiła się jego spokojem.
Płacze, ale jutro będzie nowy dzień pomyślała.
Następnego dnia Dominik załatwił przejście na zaoczne i znalazł pracę jako kurier. Marzanna też szukała pracy. Bez doświadczenia nikt nie chciał jej w księgowości. Zatrudniła się w kwiaciarni niedaleko domu.
Po rozwodzie dostanę połowę firmy myślała.
Arkadiusz kilka razy wracał po resztę rzeczy. W końcu zmieniła zamki.
Minął rok. Dostała swoją część. Pracowała w kwiaciarni, aż pewnego dnia właścicielka, ciężko chora, zaproponowała:
Kupisz ją? Mój syn nie chce. Znasz się na tym.
Dominik namawiał ją. Kupiła.
Trzy lata po odejściu Arkadiusza Marzanna wreszcie odzyskała równowagę. Pewnej wiosny poczuła, jakby coś się zmieniało. Po raz pierwszy od dawna czuła radość.
Biznes kwitł. Tego dnia sama obsługiwała klientów. W południe wszedł mężczyzna po pięćdziesiątce.
Proszę o pomoc. Moja córka ma urodziny. Żona odeszła dawno mówił, patrząc jej w oczy.
Wybrała bukiet. Zapłacił, pożegnał się uprzejmie.
Jaki miły pomyślała.
Wieczorem, gdy zamykała sklep, podszedł do niej z różami.
Przepraszam za nagłość Chciałem pani podarować. Był nieśmiały.
Roześmiała się, wzięła kwiaty.
Skąd pan wiedział, iż lubię róże?
Mogę panią odprowadzić?
Mieszkam tuż obok.
To może spacer? przedstawił się. Jestem lekarzem.
Szli, rozmawiając jak starzy znajomi. Czuła, jak strach znika.
Przez lata szła jak po bagnie. Teraz wreszcie stanęła na twardym gruncie.
Pobrali się po czterech miesiącach. Zamieszkali w jego domu pod Warszawą, nad jeziorem. Dominik założył rodzinę.
Marzanna dziękowała Bogu za nową miłość. Za to, iż dał jej siłę, by odbudować życie.