Czym jest szczęście, czy można je zmierzyć i jak to w zasadzie zrobić? Skoro psychologia kliniczna dysponuje ustandaryzowanymi narzędziami chociażby do oceny lęku lub badania zaburzeń nastroju, czemu by nie sprawdzić kwestionariuszem – choćby z przymrużeniem oka – poziomu zadowolenia z życia? Takie właśnie zadanie postawił sobie władca Bhutanu pragnący dowiedzieć się, co cieszy obywateli jego kraju.
Agent szczęścia – czy może być bardziej pocieszne określenie dla ankietera pukającego do drzwi i pytającego o samopoczucie? Siedemdziesięcioro pięcioro uświadomionych co do rangi zadania i szczegółowo poinstruowanych odnośnie metodyki badania śmiałków rusza przez zanurzony w zieleni i błękicie krajobraz, dzierżąc teczki wypełnione zadrukowanymi pytaniami arkuszami papieru. Określenie "Krajowy Indeks Szczęścia" samo w sobie brzmi majestatycznie, a jeżeli dodamy słowa prowadzącej szkolenie instruktorki: "wyznaczający kierunek polityki i dalszego rozwoju państwa" – zaczyna robić się naprawdę poważnie. 148 pytań podzielonych na dziewięć kategorii – czy to wystarczy, żeby poznać i zrozumieć drugiego człowieka? Liczba traktorów, kóz, owiec, poziom zaufania do sąsiadów, work-life balance, poczucie złości, smutku czy przynależności, umiejętność przebaczania: zanim zebrane dane zamienią się w lodowatą statystykę, twórcy filmu czule przyjrzą się poszczególnym bohaterom opowieści, kreśląc tym samym wcale nie tak bardzo lokalny obraz ludzkich euforii i bolączek.
Kamera maluje mozaikę osobowości: postaci o różnym statusie społecznym, wieku, zasobach czy potrzebach. Ich szczęście, zgodnie z systemem buddyjskim częściej skorelowane jest z poczuciem karmy, niż z warunkami życia – mimo iż te ostatnie rzadko kiedy rozpieszczają mieszkańców Bhutanu. Pokój ducha zdaje się ich jednak nie opuszczać, choć przecież każdy ma inny temperament, każdego w życiu cieszą inne rzeczy. Jednym wystarczy ryż w spichlerzu czy mleczna krowa, drudzy będą narzekać posiadając trzy usługujące od rana do wieczora żony. Są też tacy, dla których jedynym źródłem frustracji będzie przysłowiowy kamyk w bucie (prawdziwi szczęściarze, nieprawdaż?). Elementy humorystyczne przeplatane są z tymi dramatycznymi, ilustrującymi chociażby poczucie wyobcowania czy lęku wygenerowanego dorastaniem w alkoholowej rodzinie. euforii i smutki bohaterów nie wydają się nadto różnić od naszych, a jednak ta minimalistyczna opowieść nie chce przyrosnąć do współczesnego, oddanego bezustannemu konsumpcjonizmowi świata. I prawdopodobnie w tym tkwi jej największy urok.
Twórcy "Agenta szczęścia" przyglądają się bacznie nie tylko ankietowanym, ale także tym, którzy zadają pytania. W centrum opowieści stawiają jednego z nich, Ambera Kumara Gurunga, który niczym Walter Mitty z filmu Bena Stillera z 2013 roku utknął w życiowym impasie. Osobisty indeks szczęścia czterdziestolatka pozostawia wiele do życzenia. Mężczyzna jest jednym z mieszkańców Himalajów, którym po konfliktach etnicznych w latach 90. zabrano obywatelstwo. Uniemożliwia mu to wyjazd z kraju i utrudnia zawarcie małżeństwa. Tymczasem od lat największym marzeniem agenta szczęścia jest założeniu rodziny. Niestety, żadna z wybranek jego serca nie chciała związać się z osobą nieposiadającą odpowiednich dokumentów. Trudno w takiej sytuacji o poczucie życiowej satysfakcji, a także przyglądanie się spełnieniu ankietowanych. Dla Ambera praca ta ma zatem także wymiar wyprawy do wnętrza siebie, redefinicji własnych potrzeb, akceptacji tego, na co nie ma wpływu, impulsem do podejmowania wyzwań.
Reżyserskie stery dokumentu objęli Arun Bhattarai i Dorottya Zurbó, nie jest to jednak ich pierwszy wspólny projekt. Tandem współpracował już w 2017 roku na planie filmu "Budda, nastolatki i piłka nożna" ilustrującego międzypokoleniowe różnice pewnej bhutańskiej rodziny. Bhattarai jest także autorem zdjęć do obu obrazów. Dobra energia tej dwójki daje się wyczuć już od pierwszych scen ich nowego dzieła. choćby jeżeli za samym Krajowym Indeksem Szczęścia stoi propaganda uśmiechu, wątpliwie mająca się do faktycznej troski o dobro obywateli (którym przecież do szczęścia wystarczyłoby niekiedy tylko nadanie obywatelstwa), z wizualnego mariażu błękitu, zieleni i czerwieni wyłania się feel-good movie – choć z nutką przełamującej słodki smak goryczy. Zdobywca Wyróżnienia Specjalnego podczas 21. edycji festiwalu Millennium Docs Against Gravity jawi się zatem jako idealna okazja do złapania oddechu i oddania się refleksji nad własnym poziomem szczęścia w coraz szybciej galopującym świecie.
Agent szczęścia – czy może być bardziej pocieszne określenie dla ankietera pukającego do drzwi i pytającego o samopoczucie? Siedemdziesięcioro pięcioro uświadomionych co do rangi zadania i szczegółowo poinstruowanych odnośnie metodyki badania śmiałków rusza przez zanurzony w zieleni i błękicie krajobraz, dzierżąc teczki wypełnione zadrukowanymi pytaniami arkuszami papieru. Określenie "Krajowy Indeks Szczęścia" samo w sobie brzmi majestatycznie, a jeżeli dodamy słowa prowadzącej szkolenie instruktorki: "wyznaczający kierunek polityki i dalszego rozwoju państwa" – zaczyna robić się naprawdę poważnie. 148 pytań podzielonych na dziewięć kategorii – czy to wystarczy, żeby poznać i zrozumieć drugiego człowieka? Liczba traktorów, kóz, owiec, poziom zaufania do sąsiadów, work-life balance, poczucie złości, smutku czy przynależności, umiejętność przebaczania: zanim zebrane dane zamienią się w lodowatą statystykę, twórcy filmu czule przyjrzą się poszczególnym bohaterom opowieści, kreśląc tym samym wcale nie tak bardzo lokalny obraz ludzkich euforii i bolączek.
Kamera maluje mozaikę osobowości: postaci o różnym statusie społecznym, wieku, zasobach czy potrzebach. Ich szczęście, zgodnie z systemem buddyjskim częściej skorelowane jest z poczuciem karmy, niż z warunkami życia – mimo iż te ostatnie rzadko kiedy rozpieszczają mieszkańców Bhutanu. Pokój ducha zdaje się ich jednak nie opuszczać, choć przecież każdy ma inny temperament, każdego w życiu cieszą inne rzeczy. Jednym wystarczy ryż w spichlerzu czy mleczna krowa, drudzy będą narzekać posiadając trzy usługujące od rana do wieczora żony. Są też tacy, dla których jedynym źródłem frustracji będzie przysłowiowy kamyk w bucie (prawdziwi szczęściarze, nieprawdaż?). Elementy humorystyczne przeplatane są z tymi dramatycznymi, ilustrującymi chociażby poczucie wyobcowania czy lęku wygenerowanego dorastaniem w alkoholowej rodzinie. euforii i smutki bohaterów nie wydają się nadto różnić od naszych, a jednak ta minimalistyczna opowieść nie chce przyrosnąć do współczesnego, oddanego bezustannemu konsumpcjonizmowi świata. I prawdopodobnie w tym tkwi jej największy urok.
Twórcy "Agenta szczęścia" przyglądają się bacznie nie tylko ankietowanym, ale także tym, którzy zadają pytania. W centrum opowieści stawiają jednego z nich, Ambera Kumara Gurunga, który niczym Walter Mitty z filmu Bena Stillera z 2013 roku utknął w życiowym impasie. Osobisty indeks szczęścia czterdziestolatka pozostawia wiele do życzenia. Mężczyzna jest jednym z mieszkańców Himalajów, którym po konfliktach etnicznych w latach 90. zabrano obywatelstwo. Uniemożliwia mu to wyjazd z kraju i utrudnia zawarcie małżeństwa. Tymczasem od lat największym marzeniem agenta szczęścia jest założeniu rodziny. Niestety, żadna z wybranek jego serca nie chciała związać się z osobą nieposiadającą odpowiednich dokumentów. Trudno w takiej sytuacji o poczucie życiowej satysfakcji, a także przyglądanie się spełnieniu ankietowanych. Dla Ambera praca ta ma zatem także wymiar wyprawy do wnętrza siebie, redefinicji własnych potrzeb, akceptacji tego, na co nie ma wpływu, impulsem do podejmowania wyzwań.
Reżyserskie stery dokumentu objęli Arun Bhattarai i Dorottya Zurbó, nie jest to jednak ich pierwszy wspólny projekt. Tandem współpracował już w 2017 roku na planie filmu "Budda, nastolatki i piłka nożna" ilustrującego międzypokoleniowe różnice pewnej bhutańskiej rodziny. Bhattarai jest także autorem zdjęć do obu obrazów. Dobra energia tej dwójki daje się wyczuć już od pierwszych scen ich nowego dzieła. choćby jeżeli za samym Krajowym Indeksem Szczęścia stoi propaganda uśmiechu, wątpliwie mająca się do faktycznej troski o dobro obywateli (którym przecież do szczęścia wystarczyłoby niekiedy tylko nadanie obywatelstwa), z wizualnego mariażu błękitu, zieleni i czerwieni wyłania się feel-good movie – choć z nutką przełamującej słodki smak goryczy. Zdobywca Wyróżnienia Specjalnego podczas 21. edycji festiwalu Millennium Docs Against Gravity jawi się zatem jako idealna okazja do złapania oddechu i oddania się refleksji nad własnym poziomem szczęścia w coraz szybciej galopującym świecie.