Doechii – wszystko, czego potrzebuje (kobiecy) rap

krytykapolityczna.pl 3 godzin temu

„Lubię piksy, lubię dragi, lubię pieniądze, lubię striptizerki, lubię się pieprzyć, lubię pić za dnia, imprezy za dnia oraz Hollywood. Lubię robić gówno w stylu Hollywood. Kreska?
Pewnie bym wciągnęła. Cóż mogę powiedzieć? To gówno działa, sprawia, iż czuję się dobrze – rapuje Doechii w kawałku Denial Is A River.

Tych kilka wersów mogłoby sugerować, iż mamy do czynienia z kolejną gwiazdą, która zgodnie z prawidłami gatunku w jego najbardziej skomercjalizowanej wersji musi przekonać słuchaczy, iż wiedzie oparty na ćpaniu, ruchaniu i wydawaniu hajsu styl życia. Taki, do którego oni mogą co najwyżej aspirować.

Nie dajcie się jednak tak łatwo zwieść albo zniechęcić. Pochodząca z kalifornijskiej Tampy (stąd też jej inny pseudonim, „swamp princess” – bagienna księżniczka) 26-latka jak najbardziej ma za sobą hulanki, o jakich Young Leosia może tylko pomarzyć. Jej konsekwentnie noszone ostatnio ciuchy od Gucciego bynajmniej nie wskazują na to, by klepała biedę. Powyższy fragment kończy jednak zdaniem, które wybija zęby klasycznie bezwzględnej i zadartej wysoko gębie głównonurtowego rapu.

„A moja samoocena jest na najniższym poziomie” – wyznaje autorefleksyjnie i autoterapeutycznie Doechii, która jakiś czas temu skończyła z używkami. Między innymi swojej trzeźwości zawdzięcza zdobycie nagrody Grammy za Alligator Bites Never Heal – najlepszy rapowy album minionego 2024 roku. A przynajmniej tak stwierdziła podczas odbierania statuetki, którą w tej utworzonej prawie 30 lat temu kategorii tylko dwa razy zdobyły kobiety – Lauryn Hill i Cardi B.

To właśnie autorka hitowego Bodak Yellow ogłosiła historyczny werdykt Narodowej Akademii Sztuki i Techniki Rejestracji, niejako przekazując swoją koronę królowej rapu młodszej koleżance. Możemy być jednak pewni, iż na tej scenie jest miejsce dla wielu zdolnych i bezkompromisowych artystek-kobiet, które przecież – jak przypomina Aaron Williams w Upprox – „zawsze rapowały – a jeżeli myślicie inaczej, to po prostu nie słuchaliście”.

Doechii swoim nader odradzanym nowicjuszkom uporem wygospodarowuje więcej przestrzeni dla wielu podobnych sobie, umacniających swoje pozycje świetnych raperek (Lola Brooke, Megan Thee Stallion, Rapsody, Doja Cat, Tierra Whack). Swoją przemowę na głośnej, bo zdominowanej przez (nie tylko heteroseksualne) laureatki 67. gali rozdania Grammy, zadedykowała kolejnym pokoleniom potencjalnych artystek, czyli każdej czarnej dziewczynce, która ją ogląda.

„Chcę ci powiedzieć, iż możesz to zrobić. Wszystko jest możliwe. Nie pozwól nikomu narzucać ci stereotypów, które mówią ci, iż nie możesz tu być, iż jesteś masz zbyt ciemny odcień skóry, iż nie jesteś wystarczająco inteligentna, zbyt dramatyczna lub zbyt głośna. Jesteś dokładnie tym, kim musisz być, aby być dokładnie tam, gdzie jesteś” – powiedziała.

Oczywiście można się przyczepić do tego, iż retoryka w stylu „sky is the limit” trąci neoliberalnym fałszem. jeżeli wziąć jednak pod uwagę częstotliwość, z jaką od dzieciństwa podcina się skrzydła czarnym kobietom, ta wiadomość brzmi już nieco inaczej.

Nie jest też pustą deklaracją. Doechii w czasie swoich mocnych występów niezależnie od tego, czy akurat gra na gali, koncercie, w radiowym Tiny Desk NPR czy w jednym z wielu late shows białych kolesi, jest dumna ze swojej kultury. Nie pozwala odebrać sobie tożsamości, zawstydzanej w przypadku czarnych osób z powodu włosów czy karnacji, które biały showbiznes zmusza kolejno do przykrywania perukami lub rozjaśniania.

Pewnie teraz oczy niektórych z was zwrócą się w kierunku Beyonce. Świeżo uhonorowana Grammy za najlepszy album roku piosenkarka odważnie odzyskuje muzykę country dla czarnych Amerykanów, ale jednocześnie bywa oskarżana o to, iż próbuje wizualnie upodabniać się do naturalnych blondynek. Ile w tym rasizmu, a ile prawdy – nie da się pewnie ustalić.

Jedno jest pewne – Doechii jest w drużynie tych wokalistek, które podobnym komentarzom mówią po prostu „fuck off”, bo niczyją sprawą jest to, jak noszą się artystki czy kobiety w ogóle. Udowadnia przy tym, iż dziewczyny i queery (sama otwarcie mówi o swojej biseksualności i broni szczególnie narażonej na dyskryminację także wewnątrz społeczności LGBTQ+ biseksualności mężczyzn), nie bez trudu, ale coraz pewniej wchodzą w świat muzyki dotychczas premiujący głównie dwa (tak się składa, iż genderowo podzielone) typy person: wywyższanych często ponad miarę twardzieli i poniżane seksbomby.

Jaylah Ji’mya Hickmon – bo tak naprawdę nazywa się Doechii – wyłamuje się z tych schematów, nie trzyma się obsesyjnie jednego misternie skonstruowanego wizerunku. Jednocześnie nie czuje się lepsza od innych. Nie zgrywa – jak to często bywa w przypadku kobiet odnoszących sukcesy w środowisku uznawanym stereotypowo za męskie albo przez mężczyzn faktycznie zdominowanym – pick me girl. W dosadnych i pokazujących, iż potrafi śmiać się z samej siebie wersach wskazuje, jak trudną toczy walkę z wymaganiami przemysłu rozrywkowego i wytwórni.

Jednocześnie przyznaje, iż ma w związku z tym wiele obaw biorących się z syndromu oszustki i wszystkich okoliczności potencjalnego, a adekwatnie odniesionego już sukcesu. Może należałoby ją nazwać brzdącem rapu, niczym Charlie XCX w popie? Brytyjka, również nagrodzona Grammy, na zeszłorocznym głośnym albumie brat miała przecież bardzo podobne rozkminy o swojej nieprzystawalności do wymagań otoczenia i niemożności zamknięcia się w jednej szufladce.

Doechii snuje podobną opowieść, co nie świadczy o jej wtórności, ale może być odczytywane jako znak, iż w końcu można otwarcie mieć w sobie sprzeczności wynikające z bycia dziewczyną. Zachowuje przy tym wizerunkową spójność i pazur pozwalający zmieniać reguły showbizowej gry.

Dlatego na Alligator… odważna, naga podatność na zranienie bez przerwy ewoluuje i kurczy się w stronę bezczelności wyrażonej choćby wersem ze Stanka Pooh: „sikam na was, dziwki, żywe lub martwe”

Posłuszeństwa utartym ścieżkom Doechii odmawia także w obrębie samego rapu, podkreślając – jak w dosłownie nawiązującym do złotych hip-hopowych czasów na amerykańskim Wschodnim Wybrzeżu Boom Bap – iż „jest wszystkim”, a więc nie boi się mieszać stylów. Mając za sobą R&B oraz pop hity i kolaboracje, jak ta z Katy Perry, w nowym nagrodzonym krążku Alligator Bites Never Heal z jednej strony składa w bardzo surowym, „prawdziwym” klimacie hołd podwalinom rapu (aż dziwi, iż taka płyta siada choćby przypadkowym turystom w tych rejonach), ale i nie unika eksperymentów z housem, jazzem czy punkiem. Kto by się jednak pastwił nad gatunkową czystością muzyki w 2025 roku?

Tak się składa, iż nie brakuje krytyków (tych samozwańczych, a nie pisujących głównie pochlebne w tym przypadku recenzje), którzy sprawdzają, ile prawdziwego (czyli adekwatnie jakiego?) rapu w jest w rapie Doechii. Są też tacy, którzy jej sukces wykorzystują jak świetną okazję do nastawiania w ramach typowego mansplainingu kobiet przeciwko sobie (dlatego wcale się nie cieszę, iż z tegorocznej gali rozdania nagród Grammy Taylor Swift wyszła z niczym).

W internetowych dysputach temat Aligator… czytam, iż „tak właśnie powinien brzmieć kobiecy rap”, a nie (i tu wstaw inną artystkę, która nie spełnia osobistych, głównie męskich i niemożliwych do spełnienia kryteriów). Nie ukrywam, iż bardzo mnie cieszą te pękające siedzenia znawców muzyki, bo dowodzą jedynie tego, iż Doechii wykonała doskonałą robotę. jeżeli swoją szczerością oraz siłą w piórze i płucach nie zachęci was do eksplorowania czarnej muzyki, to nie wiem, czy cokolwiek innego będzie w stanie. Polscy szczęśliwcy albo sceptycy będą mogli wyrobić sobie zdanie już niebawem. Kilka dni temu ogłoszono, iż w czerwcu Doechii wystąpi w Gdyni.

Idź do oryginalnego materiału