Czy warto wybaczyć mężczyźnie, który wraca z przeprosinami? Nie chcę żyć jak teraz, ale nie jestem gotowa na powrót do niego.

twojacena.pl 9 godzin temu

Czy warto wybaczyć mężczyźnie, który wrócił z podkulonym ogonem? Nie chcę żyć tak, jak teraz, ale nie jestem też gotowa do niego wrócić.

Z Markiem byliśmy małżeństwem czternaście lat. Wiele przeszliśmy, wiele razem zbudowaliśmy. Czytałam, iż większość rozwodów zdarza się w pierwszych latach, a potem – coraz rzadziej. My chyba byliśmy wyjątkiem. Typowa historia: mąż odszedł do młodszej. Dla mnie to był jednak zawrót głowy. Życie pękło jak lód pod nogami, a ja wpadłam w próżnię.

Marek oświadczył się, gdy byliśmy prawie dziećmi. Ja – zwykła dziewczyna ze zwykłej rodziny, on – z wpływowej, zamożnej, jedyny syn. Rodzice pomogli – podarowali nam duże mieszkanie w centrum Warszawy. gwałtownie wzięliśmy ślub. Przez lata nie mogliśmy mieć dziecka, już traciłam nadzieję, ale w końcu urodził się syn, a dwa lata później córka. Żyłam jak we śnie: ciepły dom, rodzina, dzieci. Wszystko wydawało się prawdziwe.

A potem pojawiła się ona. Nowa w pracy – słodka, pomocna, z oczami ofiary i krokiem zwyciężczyni. Nagle – wyrzucił mnie z dziećmi. Po prostu. Tłumaczył, iż tak będzie lepiej. Zostawił mieszkanie dla siebie, płacił alimenty – formalnie. Ale jak ja miałam żyć? Bez wykształcenia, bez doświadczenia, z dwójką dzieci?

Rodzice przygarnęli nas w starej babcinej kawalerce. Ciasno, ciężko, strasznie. Uczyłam się oddychać na nowo. Uczyłam się oszczędzać, prać manualnie, biegać z wózkiem po sklepach i harować do upadłego. Z czasem jakoś się pozbierałam. Zrobiłam się twardsza. Pogodziłam się z losem.

Minął rok. Nagle – telefon. Marek. „Przepraszam” – powiedział. „Popełniłem błąd. Nie wiedziałem, co tracę”. Mówił, jakbyśmy rozstali się wczoraj. Prosił o spotkanie. Długo się opierałam, ale w końcu się zgodziłam. Gdzieś na obrzeżach, w knajpie tanich obiadów – nie tam, gdzie kiedyś piliśmy wino, patrząc sobie w oczy.

I wiecie co? Tam nie siedział już ten sam człowiek. Nie zadbany, pewny siebie, dumny Marek. Ten był przygarbiony, z opuchniętymi oczami, zarostem po tygodniu. Był pusty. Wszystko, co czyniło go mężczyzną mojego życia, zniknęło. Jego opowieść też nie była nowa: ona żądała pieniędzy, prezentów, wyjazdów. Rozwaliła jego biznes, sprzedała informacje konkurencji. I odeszła. A on został sam.

Płakał. Klęczał. Mówił, iż my jesteśmy jego rodziną, iż kocha dzieci, iż kocha mnie. Bałam się, iż się załamię. Ale nie. Patrzyłam na niego i nie czułam nic. Ani litości. Ani bólu. Ani miłości. Tylko obojętność.

Powiedziałam mu: „Przestań robić z siebie pośmiewisko”. Nie ze złości – po prostu ze zmęczenia. Nie chciałam już słuchać jego słów, patrzeć na ten żałosny wzrok. Nie obchodziło mnie, czy będzie krzyczał. Ludzie krzyczą na ulicach – i nikt się nie przejmuje. Po raz pierwszy w życiu poczułam wolność od niego.

Ale w domu zrobiło się pusto. Nie z powodu samotności – przez pytania bez odpowiedzi. Podzieliłam się myślami z mamą i przyjaciółkami. Przyjaciółki były kategoryczne: zdradził – zdradzi znowu. Uważały, iż choćby nie powinnam się z nim spotykać. Mama cieszyła się. Mówiła, iż dzieci potrzebują ojca. Że jako kobiecie nie powinnam wszystkiego odrzucać. Że rodzina to ważna rzecz, choćby jeżeli serce milczy.

Słuchałam wszystkich, ale odpowiedzi nie znalazłam. Minął miesiąc. Dalej mieszkam u babci. Sam gotuję, sam decyduję, jak żyć. Marek zaczął przysyłać więcej pieniędzy, rzucił picie. Dalej prosi, bym wróciła. Próbuje pokazać, iż się zmienił. A ja patrzę na swoje życie i rozumiem – nie chcę, by zostało takie, jak teraz. Ale nie potrafię też do niego wrócić.

Nie jestem dzieckiem. Nie mam dwudziestu lat. A jednak utknęłam. Boję się zrobić krok. Do przodu – w nieznane. Do tyłu – w zdradę. Nie wiem, gdzie iść. I każdego wieczoru, gdy dzieci śpią, patrzę w okno i proszę samą siebie: żebym tylko zrozumiała, czego naprawdę chcę. Żebym znowu nauczyła się czuć.

Idź do oryginalnego materiału