**Cienie przeszłości: opowieść o miłości i przebaczeniu**
W cichym miasteczku Lipniki, gdzie stare lipy rzucały cienie na wąskie uliczki, Wojtek z irytacją pomyślał: „No dalej, jeszcze popłacz!”
Podjechali pod dom. Elżbieta, jego żona, siedziała w samochodzie, ciężko opierając się o drzwi. Wojtek przewrócił oczami: „O, zaraz znowu będę musiał jej otwierać”. Ale ona już próbowała wysiąść sama. Z wściekłością szarpnął za klamkę, omal jej nie przewracając.
— Uważaj, niezdaro! — burknął, prowadząc ją do mieszkania.
Wniósł torby, rzucił je pod drzwi, czekał, aż Elżbieta, utykając, dotrze do pokoju, i rzucił:
— Będę późno.
Odwrócił się i wyszedł. Zapalił silnik i jechał bez celu po mieście, by zagłuszyć złość. Potrzebował odpoczynku. Zadzwonił do kolegi z pracy, Jacka. Ten zaprosił go do siebie — przetestować nową grę. Wojtek pojechał.
Słowo za słowem, przy piwie, rozmowa zeszła na osobiste sprawy. Wojtek wysypał wszystko: jak wygasła namiętność, jak codzienność ich pochłonęła, jak Elżbieta „dręczy go, wyjadając mózg łyżeczką”. Opowiedział o Kasi z działu sprzedaży — młodej, lekkiej, zawsze uśmiechniętej. Ona to ramieniem trąci, to żart podchwyci. Przy niej zapomina o problemach.
**Elżbieta**
— Dlaczego nie jedziemy na wakacje w lipcu? — zapytałam, gdy wracaliśmy do domu.
Wojtek wybuchnął. Krzyknął, uderzył w kierownicę. Jego twarz wykrzywiła się ze złości. Odeszłam wzrokiem do okna, łzy same popłynęły. Co ja zrobiłam nie tak? Tylko spytałam! Ostatnio stał się nerwowy, rozdrażniony.
Przyjaciółka Basia zasugerowała: „Może ma kogoś?” Opowiedziała o swoim mężu, Marku. Ten też się zmienił, gdy pojawiła się „ta jedna z pracy”. Młoda, zaczęła zalecać się do niego, i Marek „popłynął”, zaczął się modnie ubierać, używać młodzieżowych słówek — „cringe”, „lol”. Basia mało nie spłonęła ze wstydu, gdy Marek przed przyjaciółmi ich syna zaczął bredzić o „haha” i „hihi”. Synowi też było głupio.
W końcu Basia nie wytrzymała. Zrobiła awanturę, spakowała Markowi walizkę i wysłała go „na reedukację” do jego matki. Zadzwoniła do teściowej, żartując, iż odsyła „nastolatka”. Ta odparła z humorem: „Oddaj go do domu dziecka, taki nam niepotrzebny. Albo do psychiatry”. Potem Marek dostał taki wykład od matki, iż natychmiast „przyszedł do siebie”, stał się znów normalny. Basi ulżyło.
Z Wojtkiem tak nie pójdzie. On jest inny. I czuję — na razie nikogo nie ma. Ale coś jest nie tak.
**Wojtek**
Siedziałem u Jacka, a myśli krążyły wokół Elżbiety. Co się z nią stało? Gdzie podziała się ta lekkość? Zawsze w troskach, przyczepiła się z tymi wakacjami… Przypomniałem sobie Kasię — jej dźwięczny śmiech, jak rechotała dziś w kawiarni po pracy nad moimi żartami.
Wtedy zadzwoniła Elżbieta. Poprosiła, bym ją odebrał z pracy i zajrzał do sklepu. Cały nastrój — w pizdu. Kasia tak patrzyła, gdy powiedziałem, iż muszę iść. A Elżbieta! Kto ją prosił, by włóczyła się do pracy z bolącą nogą? Zwichnęła kostkę, noga spuchła, siedziałaby w domu! Ale nie, bez niej tam „nie dadzą rady”.
Przekładałem telefon w rękach, myśląc, czy zadzwonić do Kasi. Wybrałem numer… I wtedy Jacek:
— O co ci chodzi? Do Kasi dzwonisz?
Odłożyłem słuchawkę, zrobiło mi się głupio.
— Pójdę już, Jacek — mruknąłem.
— Ja też miałem taką „Kasię”. Na imię miała Ola — zaczął. — Przez nią rozbiłem rodzinę. Córkę teraz widuję tylko w weekendy. Żona wyszła za mąż, chyba szczęśliwa. Ja też byłem szczęśliwy, Wojtek. Ale krótko. Wziąłem coś złego za szczęście. A gdy zrozumiałem — było za późno. Mieszkam sam, gram w gry. Prosiłem żonę o przebaczenie, ale powiedziała: „Wybaczyłam, ale z zdrajcą żyć nie mogę”. Postawiłem się na jej miejscu — i zrozumiałem: ja też bym nie mógł.
Jacek zamilkł, a ja poczułem, jak wszystko we mnie się ściska.
— Pomyśl, zanim zadzwonisz — dodał.
Pożegnałem się i wyszedłem. Telefon zadzwonił. Myślałem, iż Elżbieta, ale nie — Kasia.
— Halo, dzwoniłeś? — zaśpiewała.
— Nie, przez przypadek — burknąłem.
— A może wpadniesz? Zupełnie przypadkiem, po drodze ze sklepu. Lubię białe półsłodkie…
Zrobiło mi się niedobrze. Od niej, od siebie. Rozłączyłem się. Dzwoniła raz za razem. Ja odrzucałem, siedząc w samochodzie. Kasia zostawiła wiadomość głosową: oskarżała mnie o tchórzostwo, nazwała dzieciakiem. Nie odpowiedziałem, usunąłem jej numer i zablokowałem.
Wróciłem do domu. Torby stały wciąż pod drzwiami. Elżbieta siedziała w ciemnościach przy stole, patrząc w okno. Usiadłem naprzeciw.
— Ela… — zawołałem.
Odwróciła się. Twarz spuchnięta od łez. Serce mnie ukłuło.
— Ela, musimy porozmawiać — zacząłem, plącząc się w słowach.
Mówiłem chaotycznie: tłumaczyłem się, żałowałem, w czymś ją obwiniałem. Słuchała w milczeniu.
— Pojadę do mamy — powiedziała cicho. — Wezmę zwolnienie. Pomyśl, Wojtek, czego chcesz w życiu. Nie stawiam ci wyboru, ale chcę, byś zdecydował, co jest dla ciebie ważne.
Wyszła, a ja zostałem sam. Nie przestałem jej kochać, to pewne. Ale co się ze mną dzieje? Może się zepsułem?
Całą noc przesiedziałem, wpatrując się w pustkę.
**Elżbieta**
Nie było go cztery godziny. Myślałam: co się z nami stało? Tak strasznie zniszczyć to, co budowaliśmy latami. Boli. Śmieszne może, by to słyszeć od kobiety po czterdziestce, ale… chyba przestał mnie kochać. Zmęczył się. Nie jestem mu już potrzebna.
Może ma drugą młodość? Ja raczej nie chcę więcej dzieciW końcu znaleźliśmy siebie na nowo, choć już nie tacy sami, ale może właśnie tacy, jakimi powinniśmy być.