BRAT Z INNEJ PLANETY. Czy to science fiction jest rasistowskie?

film.org.pl 2 dni temu

W 1984 roku science fiction nie miało jeszcze powszechnych ambicji do edukowania widzów w zakresie moralności oraz kwestii równościowych. Brat z innej planety jest jednak ciekawym wyjątkiem. John Sayles nakręcił film adekwatnie dzisiaj zupełnie nieznany – bardzo niezależny, niemający żadnych szans choćby na hipsterską kultowość, ale choćby w swoim niszowym światku wzbudzającym dyskusje. Nie zawsze pozytywne, o estetyce science fiction, jakości narracji itp., ale o czymś, co może się narodzić wszędzie i nie ma tak naprawdę koloru skóry, chociaż niektóre grupy dzisiaj chciałyby, żeby tak było – o rasizmie. Wolność i równość są wartościami pięknymi, ale nim się ktoś w nich bezkrytycznie zakocha, warto się zastanowić, czy takie medium jak kino przez dziesiątki lat nie podpowiada nam czegoś przeciwnego, niż naiwnie sądzimy. Idee wolności i równości są tak nieosiągalne, iż właśnie zaufanie, iż jest inaczej, powoduje ich jeszcze większą nierealność. Brat z innej planety jawić się może dzisiaj jako film niemal proroczy, jak daleko jesteśmy od wymarzonego świata.

Jeśli ktoś z widzów, którzy jeszcze nie znają tej produkcji, nastawia się na seans pełen efektów specjalnych, bardzo się rozczaruje. Za 300 000 dolarów nie było możliwe, żeby to zrobić. Wystarczyło na charakteryzację nóg, trochę jak u hobbitów, jakiś celownik, kilka nieostrych fotosów Ziemi, dym, migające światełka, i adekwatnie to tyle. Z pewnością to nie historia w stylu Człowieka, który spadł na Ziemię, ale w ogólnym swoim zarysie jest interesująca. Na naszej planecie rozbija się statek kosmiczny z przybyszem, który wygląda jak zwykły, czarnoskóry mężczyzna. Nie można go odróżnić od innych ludzi, chyba iż pokaże stopy, ewentualnie się go skaleczy, bo jego ciało regeneruje się o wiele szybciej niż ciała mieszkańców Ziemi. Przybysz posiada również jeszcze jedną ciekawą zdolność – potrafi empatycznie traktować rzeczywistość – przez dotyk uzyskuje wgląd w przeszłość. Poznaje w ten sposób ludzki świat i jest nim coraz bardziej nie tyle zdziwiony, ile przerażony. Co interesujące jednak – nie traci nadziei, iż ludzie są w stanie być lepsi niż zazwyczaj. Pobyt na Ziemi przysparza mu wielu kłopotów, gdyż ziemskie zwyczaje są skomplikowane i niesprawiedliwe – zwłaszcza te rasowe. Bohater ratunek znajduje dopiero w tzw. czarnej dzielnicy, bo sam jest czarny.

Wcześniej jednak przyjmuje go „biały świat”. Robi to brutalnie, traktując dosłownie jak śmiecia, odpad społeczny, co odpowiada wizji traktowania Afroamerykanów w społeczeństwie Stanów Zjednoczonych. Twórcy tworzą tym samym bardzo jasno ukierunkowaną fabułę o wydźwięku społecznym, z nawiązaniem do niewolnictwa oraz przedstawieniem białych bohaterów filmu w jak najgorszym świetle. Społeczeństwo „białasów” jest hermetyczne, rasistowskie, a przy tym pozbawione jakiejkolwiek moralności, a czasem choćby inteligencji. Wychodzi na to, iż to biali powinni być społecznym marginesem, który nie jest zdolny do sprawowania żadnej władzy na Ziemi. Dlaczego jest inaczej, tego reżyser nie opisuje. Tworzy dość jednolity i uogólniający wizerunek białego człowieka, którego zło jest zdefiniowane przez kolor skóry, a dobroć Afroamerykanów również z niej wynika. choćby ścigający głównego bohatera kosmici są biali. Nie ma w tej koncepcji żadnych odcieni szarości, co w pewnym sensie oddaje źródła niepokojów społecznych i rasowej wojny dziejącej się wciąż w USA. W latach 80. sytuacja była z pewnością jeszcze bardziej zajadła. W naszym polskim świecie trudno czasem te podziały zrozumieć, bo mimo naszych lokalnych rasizmów i wojenek społecznych wciąż jesteśmy społecznością bardzo jednolitą etnicznie. Prawdziwe problemy emigracji są nam więc obce, a te podnoszone przez niektóre grupy polityczne, które „podobno” mamy z Ukraińcami, nijak się mają do tych w USA, Izraelu czy chociażby w Niemczech i we Francji. Niemniej Brat z innej planety jest metaforą tego prostego podziału rasowego, zbyt prostego dla naszej słowiańskiej rodziny, ale może wystarczającego dla tej ze Stanów. Nie będę żadnego z was zachęcał do tak prostego definiowania rasizmu, który nie ma koloru skóry, a w filmie Johna Saylesa dotyka nie czarnoskórych, ale właśnie białych, co jest jednakowo naganne. Odczytuję więc tę metaforyczną naiwność za minus produkcji, ale z tym po latach już nic nie da się zrobić. Można jednak być świadomym, iż taka interpretacja tworzy nieprawdziwy wizerunek tych złowrogich zjawisk, które dręczą ludzkość od setek lat – szowinizmu, rasizmu i chorobliwego nacjonalizmu.

Co jeszcze mógłbym o Bracie z innej planety napisać? Jest to z pewnością film dla koneserów gatunku. Na pochwałę zasługuje główna rola Joe Mortona, znanego chyba najbardziej nie z tej roli, ale z produkcji Terminator 2: Dzień sądu oraz jeszcze z kilku ról dalszoplanowych. W pozostałych aspektach, czyli montaż, zdjęcia, muzyka, nie ma w Bracie nic szczególnego, ale zarazem także nagannego, co warto byłoby wyśmiać, podać za przykład filmowej szmiry itp. Poleciłbym więc ten tytuł miłośnikom SF, którzy chcą być świadomi, dokąd prowadzi nas walka o równość i prawa człowieka oraz jak nie powinien być definiowany rasizm.

Idź do oryginalnego materiału