14. AFF: Recenzujemy "Przesilenie zimowe" Alexandra Payne'a i "Priscillę" Sofii Coppoli

filmweb.pl 1 rok temu
American Film Festival to nie tylko młodzi twórcy i nieodkryte rejony amerykańskiego kina. We Wrocławiu możemy zobaczyć również głośne filmy uznanych reżyserów i reżyserek. Alexander Payne, twórca "Bezdroży" i "Spadkobierców", wraca z nowym filmem – jego "Przesilenie zimowe" z Paulem Giamattim w roli głównej to jeden z najlepszych tytułów tegorocznej edycji AFF. Prosto z Wenecji do Wrocławia przyjechał też nowy film Sofii Coppoli, wyróżniona na Lido za rolę Cailee Spaeny "Priscilla".


Filmy recenzują Wojciech Tutaj i Adam Kruk.

***


recenzja filmu "Przesilenie zimowe", reż. Alexander Payne


Ich troje
autor: Wojciech Tutaj

Śnieg przyprószył mury Barton Academy, uczniowie i profesorowie pakują walizki, idą Święta! 1970 rok dobiega końca, ale nie wszyscy mają powody do radości. Zgryźliwy nauczyciel historii, Paul Hunham, musi pilnować kilku podopiecznych w czasie przerwy świątecznej. Do grona nieszczęśliwców dołącza niespodziewanie Angus Tully, bystry, ale pyskaty chłopak, którego rówieśnicy nie lubią. Bohaterom towarzyszy jeszcze szkolna kucharka Mary Lamb, ciężko doświadczona przez śmierć syna w Wietnamie. Szkoła niby zawiesza działalność, a Hunham i tak zaciąga uczniów do nauki. Na ratunek przybywa ojciec jednego z nastolatków, który zabiera trzech jego kolegów na narty. Tylko rodzice Angusa nie odbierają telefonu i młodzieniec musi spędzić ferie w czterech ścianach internatu. Scenariusz, który zapowiada katastrofę, pozwoli zgorzkniałemu belfrowi, zbuntowanemu uczniowi i tkwiącej w żałobie kucharce zbliżyć się do siebie i przepracować osobiste traumy. Magia Świąt? Niekoniecznie.


zwiastun filmu "Przesilenie zimowe"
W swoim najlepszym filmie od lat Alexander Payne doprowadza do spotkania trzech światów. Pierwszy reprezentuje Paul, inteligent, który stracił euforia życia, rozgościł się w swojej samotności i chowa się za łacińskimi sentencjami oraz akademicką wiedzą. Przedstawicielem drugiego okazuje się Angus, nastolatek borykający się z problemami psychicznymi i toczący nierówno walkę z całym światem. Na trzecim froncie znajdziemy Mary, cierpiącą matkę wywodzącą się z czarnej mniejszości. Na pozór bohaterów dzieli tak wiele, iż reżyser mógłby wykorzystać ich relacje i konflikty jako metaforę stanu amerykańskiego społeczeństwa, przeżywającego rewolucję obyczajową, kontrkulturową gorączkę i równościowe zrywy.

Payne'a od dawna nie zajmują jednak polityczne diagnozy, woli skupiać się na portretowaniu zagubionych jednostek, którym ofiaruje empatię i szansę na wyjście z egzystencjalnego impasu. "Przesilenie zimowe" jest oczywiście mocno osadzone w epoce, spowija je nimb nostalgii, ale film ciąży ku najszlachetniejszej odmianie komediodramatu. Opowieść o klasowym i ekonomicznym przywileju, którego jaskrawym symbolem jest prestiżowa Barton Academy, nie przesłania terapeutycznego jądra całości.

Całą recenzję filmu "Przesilenie zimowe" można przeczytać na karcie filmu POD LINKIEM TUTAJ.

***


recenzja filmu "Priscilla", reż. Sofia Coppola


Kino butikowe
autor: Adam Kruk

Podoba mi się to małe, "butikowe" – jak lubię je nazywać – kino Sofii Coppoli. Zawsze stylowo, kilkoma kreskami potrafi zarysować postaci, wytworzyć nastrój, naświetlić problem – choćby jeżeli jest to zwykle problem "pierwszego świata", co także wydaje mi się szczere. O czym innym bowiem, jako znane nepo baby, miałaby opowiadać, by brzmieć wiarygodnie? W "Priscilli" znów znajdziemy ulubione motywy autorki "Między słowami", "Somewhere. Między miejscami" czy "Bling Ring" – dojrzewanie nastolatki, życie w cieniu ważniejszych figur, uwięzienie w złotej klatce. Pojawi się choćby sam butik – gdy Priscilla Presley, której portret Coppola tu tworzy, zamarzy, by jednak znaleźć jakąś pracę, będzie to pierwsze miejsce, które przyjdzie jej głowy.



zwiastun filmu "Priscilla"
"Priscilli" najbliżej jednak do "Marii Antoniny", której bohaterka również została "sprzedana" na dwór – tam króla Francji, tu króla rock’n’rolla. Jest tu podobna wystawność i metraż, choć brakuje punkowej energii obecnej w biografii skróconej o głowę miłośniczki ciasteczek. Jak widać, ta sama metoda nie zawsze przynosi analogiczne rezultaty, choć i tu Coppola swobodnie poczyna sobie z realiami historycznymi, próbując ubrać je we własną wrażliwość i gust: a to umieszczając na ścieżce dźwiękowej ulubione kawałki (nie tylko Elvisa – jest choćby Dolly Parton), a to pozwalając bohaterom tripować na kwasie czy przytulać się z zakonnicami. To jednak nieliczne wisienki na dość mdłym torcie. Przez większość bowiem seansu jej Priscilla (Cailee Spaeny) snuje się niemrawo po domu – najpierw rodziców, później Elvisa.

Rozumiem, iż reżyserka ukazać w ten sposób chciała, iż namaszczona przez "króla" na swą oblubienicę nastolatka nigdy nie miała szans na "własny pokój" – jak wiele kobiet jej pokolenia, pokoleń wcześniejszych, a pewnie i tych współczesnych. Myśl tę można by wyrazić jednak w zdecydowanie bardziej ekonomiczny sposób. Zamiast tego dostajemy coś na kształt rozwleczonego do prawie dwóch godzin teledysku Lany Del Rey. Całość zaczyna się w 1959 roku, kiedy Presley (Jacob Elordi) odbywał, szeroko relacjonowaną przez ówczesną prasę, służbę wojskową w Niemczech Zachodnich. W tej samej bazie służył niejaki Paul Beaulieu, ojciec 14-letniej wówczas (sic!) Priscilli. Mimo różnicy wieku muzyk wybrał właśnie ją, choć na początku związek miał charakter platoniczny. Bardziej niż o seks, w relacji tej chodziło o przyuczanie do roli posłusznej żony. Przynajmniej tak chce film, oparty na wspomnieniach samej Presley, która promowała go choćby podczas premiery w Wenecji.

Całą recenzję filmu "Priscilla" można przeczytać na karcie filmu POD LINKIEM TUTAJ.
Idź do oryginalnego materiału