Zorro: Z martwych – recenzja komiksu

popkulturowcy.pl 15 godzin temu

Przyznam szczerze, iż ostatnia historia o tytułowym obrońcy uciśnionych, jaką przyszło mi oglądać, to produkcje z Banderasem sprzed – bagatela – prawie 30 lat. Bohater został więc nieco zapomniany i nie tylko przeze mnie, ale adekwatnie przez cały popkulturowy świat. Co prawda, w zeszłym roku powstała amazonowa adaptacja jego przygód, jednak na polskiej platformie serial wciąż nie jest dostępny. W związku z tym, jedyną produkcja, którą możemy się zadowolić (lub nie) jest komiksowa opowieść od Seana Murphyego’ego, twórcy świetnej serii o Batmanie z DC Black Label, który wziął na tapet tego kultowego bohatera i tchnął w niego nowe życie.

Komiks Zorro: Z martwych przynosi nam niemałą rewolucję w interpretacji zamaskowanego mściciela. Pierwszą jest jego geneza. Tym razem nie mamy tutaj bogacza szlachcica, który niczym Bruce Wayne sekretnie wciela się w obrońcę obywateli. Choć ponownie nazywa się Diego de la Vega, poza imieniem nie ma zbyt wiele wspólnego z oryginałem.

Zorro nie jest też w zasadzie jedynym głównym bohaterem. Na pierwszym planie mamy bowiem jego siostrę Rosę. Ona i Diego byli w dzieciństwie świadkami jak gangster El Rojo zabija ich ojca. Tragedia na zawsze ich rozdzieliła. Rosa trafiła na ulice, gdzie z biegiem lat dołączyła do gangu złodziei i przemytników jako wybitny kierowca. Diego z kolei, na którym śmierć ojca odcisnęła ogromne piętno, trafił pod opiekę Alejandra, jednego z mieszkańców. Trauma sprawiła, iż chłopak zaczął żyć fantazją, wierząc iż jest wcieleniem legendarnego Zorro, który żył w ich mieście – La Vedze – przed wieloma laty. Jego opiekun, który również miał na punkcie słynnego bohatera niemałą obsesję, nie ułatwiał sprawy, regularnie szkoląc go przez lata w różnych metodach walki, tworząc niezrównanego wojownika.

fot: kadr z komiksu

Drugą nowością, którą jednak wypadła nad wyraz ciekawie i wyjątkowo wyszła na plus, jest osadzenie akcji w czasach współczesnych, a przynajmniej bliskich współczesności. Mamy tu szybkie samochody, bronie palne oraz meksykański kartel trzęsący miastem zamiast rządu uciskającego obywateli. Twórca wrzucił więc do tych realiów nieco przestarzałego herosa, jednocześnie zachowując klasyczne rozwiązania. Zorro dalej posługuje się jedynie szpadą i biczem, stając naprzeciw uzbrojonym w gnaty gangusom. Rozwiązanie jest więc bardzo ciekawe, a co za tym idzie, sceny akcji są niezwykle efektowne. Widok Zorro, który walką wręcz i wykorzystując swoją zręczność i szybkość, rozprawia się z przeciwnikami, staje się szalenie satysfakcjonujący.

Komiks ma naprawdę wciągający i gęsty klimat, bliźniaczy do klasycznych opowieści o Zorro. Miks znanego klimatu i nowych, współczesnych realiów wyszedł Murphy’emu naprawdę znakomicie. Jest to intrygujące, ma sens i trzyma się kupy. Sama historia również robi całkiem niezłą robotę. Osadzenie straumatyzowanego chłopaka z obsesją na punkcie tytułowego bohatera na pierwszym planie to niemała rewolucja, która mimo początkowego zmieszania odbiorcy jest ciekawym i całkiem niezłym zabiegiem.

Jest w tej opowieści jednak coś, co z każdą kolejną stroną odbiera coraz więcej frajdy I zwyczajnie odrzuca. Jest nim poziom patetyzmu, który typowy jest dla starszych er komiksów superbohaterskich. Sposób, w jaki wszyscy bohaterowie – główni i poboczni – wysławiają się o Zorro, jak w niego wierzą, jakim jest symbolem sprzeciwu, nadziei, wiary, zmiany etc. byłby do przyjęcia w epilogu tej opowieści. Wyobraźcie sobie natężenie tego typu kwestii z pierwszego lepszego trailera hollywoodzkiego blockbustera o superbohaterach i rozciągnijcie je na cały zeszyt. Poważnie, ilość takich podniosłych tekstów w którymś momencie przytłacza. Skoro Murphy szedł z duchem czasu w kwestii osadzenia wydarzeń, czemu nie uciekł od takich elementów, które w starszych produkcjach jeszcze by znalazły miejsce, a w dzisiejszych się już przejadają? Jest to niestety element, który spokojnie zbija ocenę o dwie gwiazdki w dół.

Fabuła z kolei, choć nieźle zarysowana, jest zdecydowanie za krótka. Miałem wrażenie, iż to jakaś skrócona wersja większej opowieści. Niczym film, który został skręcony z powycinanych najważniejszych scen serialu. Przez to historia wydaje się zbyt mocno pędzić, nie pozwalając wielu wątkom spokojnie się rozwinąć. Szkoda, bo był w tym potencjał na dużo grubszy tom. Na pochwałę za to zdecydowanie zasługuje bardzo dobra oprawa graficzna w wykonaniu Seana Murphy’ego, który już we wspomnianym Białym Rycerzu pokazał wysoką jakość. Jego kreska świetnie buduje charakter i prezentuje naprawdę bardzo dobre, pełne napięcia sceny akcji.

Zorro: Z martwych to mimo kilku przytłaczającym minusów interesująca pozycja choćby dla samego sprawdzenia. Jestem pewien, iż wielu czytelników przychylniejszym okiem spojrzy na wady takie jak przesadna podniosłość, i będzie czerpać większą niż ja radochę z lektury.


Źródło grafiki głównej: Egmont

Idź do oryginalnego materiału