Zofia Nowak, 67 lat, straciła męża ponad dekadę temu. Od tamtej pory jej życie toczyło się między cotygodniowymi zakupami, spacerami po parku i telefonami od dzieci, które mieszkały już daleko. Nie spodziewała się niespodzianek; w jej wieku, jak sądziła, silne emocje były zarezerwowane dla młodych.

newsempire24.com 5 dni temu

Barbara Nowak, 67 lat, owdowiała ponad dziesięć lat temu. Od tamtej pory jej dni wypełniały cotygodniowe zakupy na targu, spacery po parku i telefony od dzieci, które mieszkały już daleko. Nie spodziewała się niespodzianek; w jej wieku, jak sądziła, silne emocje były zarezerwowane dla młodych.

Ale wszystko zmieniło się pewnego popołudnia na dworcu Warszawa Centralna.

Barbara siedziała na ławce, czytając starą książkę Szymborskiej, gdy usłyszała obok siebie głos:
Przepraszam, czy to przypadkiem nie Miłość od pierwszego wejrzenia?

Podniosła wzrok. Wysoki mężczyzna o siwych włosach i nieśmiałym uśmiechu patrzył na nią.
Tak odpowiedziała, delikatnie zamykając książkę. Zna pan ten wiersz?
Czytałem go dawno temu. Nigdy go nie zapomniałem. Nazywam się Jan Kowalski.

Nie wiedziała dlaczego, ale ta prosta wymiana zdań poruszyła coś w jej duszy. Rozmawiali najpierw o poezji, potem o pociągach, muzyce, życiu. Czas płynął tak szybko, iż prawie zapomnieli o swoich planach.

Przez kolejne tygodnie zaczęli przypadkiem spotykać się na dworcu. Czasem Barbara piła kawę w bufecie, a Jan pojawiał się z wymówką, iż jego pociąg się spóźnia. Innym razem mówił, iż tylko spaceruje po peronach, by zobaczyć ludzi, ale oboje wiedzieli, iż szukają okazji, by się spotkać.

Pewnego deszczowego wieczoru Jan odważył się powiedzieć, co wisiało w powietrzu:
Barbaro, od lat podróżuję sam. Wierz mi, nie ma nic smutniejszego niż dotarcie do celu i brak komu o tym opowiedzieć. Chciałbym, żebyś kiedyś mi towarzyszyła.

Zawahała się. Tak dawno nie pozwalała się zapraszać, tak dawno nie otwierała drzwi nieznanemu. Ale jego szczere spojrzenie rozbroiło jej lęki.
Dobrze, ale ja wybieram cel podróży.

Następnej soboty wsiedli razem do pociągu do Krakowa. Spacerowali wąskimi uliczkami, podzielili się prostym obiadem, a gdy zapadł zmrok, usiedli na bulwarach nad Wisłą. Jan wziął Barbarę za rękę, a ona nie cofnęła dłoni.
Wiesz? powiedział cichym głosem. Myślałem, iż w moim życiu już nie ma miejsca na miłość.
Ja też odparła. Ale chyba się myliliśmy.

To był początek czegoś nowego. Zaczęli podróżować razem, czytać w parkach, gotować spontaniczne potrawy. Odkryli, iż życie nie kończy się z siwizną, iż wciąż mogą czuć motyle w brzuchu jak nastolatkowie.

Nie wszystko jednak było proste. Barbara bała się reakcji dzieci: Związek w twoim wieku? Po co ci to?. Jan, również wdowiec, nosił w sercu wspomnienie żony, którą kochał głęboko. Mimo to postanowili żyć teraźniejszością, nie pytając przeszłości o pozwolenie ani przyszłości o wybaczenie.

Pewnej nocy, na tym samym peronie, gdzie się poznali, Barbara szepnęła:
Zdajesz sobie sprawę? Gdybyś wtedy do mnie nie zagadał, bylibyśmy do dziś obcymi sobie ludźmi w pośpiechu.
Dlatego zawsze będę ci wdzięczny za tę książkę odpowiedział z uśmiechem. Dzięki niej znalazłem swoją przerwę w samotności.

Ta miłość, zrodzona między pociągami i przypadkami, nauczyła ich, iż nigdy nie jest za późno, by znów poczuć. Że choćby gdy życie zdaje się stać w miejscu, nieoczekiwane spotkanie może przynieść nadzieję i ciepło nowego początku.

Idź do oryginalnego materiału