Katarzyna Kazimierowska:Silverto dokument pokazujący codzienne życie niewielkiej zamkniętej społeczności, która w położonej w boliwijskich Andach kopalni Cerro Rico de Potosí wydobywa srebro. Oglądając sceny z waszego – twojego i Stanisława Cuskego – filmu, widz ma wrażenie, iż przeniósł się w przeszłość. W osadzie założonej w sąsiedztwie góry ludzie żyją w bardzo skromnych warunkach, bez prądu i bieżącej wody, bez telefonów komórkowych. I wydobywają srebro w sposób, w jaki robiły to poprzednie pokolenia – siłą ludzkich rąk. To trudne kino, poruszające, dlatego zapytam na początek o reakcje widzów, którzy już mieli okazję obejrzeć wasz dokument, choćby podczas Krakowskiego Festiwalu Filmowego.
Natalia Koniarz: Mieliśmy obawy z powodu specyficznej formy filmu, która wymaga cierpliwości. Tymczasem jak dotąd widzowie – także ci młodsi, nastolatkowie i młodzi dorośli – bardzo pozytywnie nas zaskoczyli. Chętnie zostają po pokazie, żeby porozmawiać o filmie, a te spotkania są pełne wzruszeń i pytań. Więc myślę sobie, że, kurczę, chyba nam się udało.
O co pytają was widzowie?
Próbują zrozumieć, z jakim niebezpieczeństwem wiązało się dla nas kręcenie tego dokumentu. Często padają pytania o scenę w szkole, w której nauczyciel opowiada dzieciom o tym, iż trzeba uważać na złodziei poszukujących srebra, bo mogą je związać i skrzywdzić. Pytają, dlaczego filmowana przez nas społeczność nie wyjedzie z Potosí, skoro to miejsce nieprzyjazne do życia, bez prądu i bieżącej wody, pełne przemocy. Mam wrażenie, iż trudno im przyjąć perspektywę, iż nasi bohaterowie żyją życiem, w którym nadziei czy euforii nie ma zbyt wiele. Nie myślą o ucieczce ani o wyjeździe, bo nie mają dokąd wyjechać.
Wybraliście trudny sposób opowiedzenia historii – tak jak mówisz, nie ma w filmie was, czyli narratorów, przewodników po tym świecie, nie ma też głównego bohatera, z którym widz mógłby związać się emocjonalnie. Jest społeczność skazana na syzyfowy trud. Skąd pomysł na takie, a nie inne zbudowanie tej historii?
Natalia Koniarz
reżyserka filmów dokumentalnych, której życie i praca rozciągają się od Beskidów po Chile, Boliwię, Francję, Warszawę i Kair. Absolwentka i wykładowczyni Szkoły Filmowej im. Krzysztofa Kieślowskiego, zadebiutowała nagradzanym filmem „Tama”, pokazywanym na ponad 50 festiwalach. Jej kolejny dokument, „Postcards from the Verge”, miał premierę na IDFA. Jest również laureatką Grand Prix East Doc Platform Forum i rozwija swoje projekty na międzynarodowych platformach, takich jak DocsBarcelona Public Pitch i Fipadoc Industry.
Dla mnie również ten sposób budowania opowieści jest nowy. Moje poprzednie filmy są montowane fabularnie, bardziej klasycznie. Ale tutaj wiedziałam, iż nie chcę i nie mogę być obecna w opowieści. Jasne, mogliśmy zrobić film o tym, jak zgubiliśmy się w Boliwii podczas pandemii i znaleźliśmy w Potosí nowy dom, ale to byłaby historia o nas, nie o nich. Nie chciałam też jednego bohatera, bo to automatycznie uruchamia mechanizm współczucia. Widz identyfikuje się z konkretną osobą i to staje się osią filmu. A ja chciałam pokazać system, strukturę, w której wszyscy są uwięzieni. To był trudny wybór również dlatego, iż ich życie niemal nie ma dramaturgii w filmowym sensie. Praca przez szesnaście godzin na dobę nie zostawia przestrzeni na spotkania towarzyskie, rozmowy o życiu, wydarzenia kulturalne. Zostaje tylko czas na jedzenie, sen, opiekę nad dziećmi. A sama praca wymaga takiego skupienia i wysiłku fizycznego, iż nie ma w niej miejsca na refleksję, na wyrażanie emocji. A kiedy pojawia się chwila oddechu, nic „filmowego” się nie dzieje. Nie ma akcji, nie ma zaskakujących zdarzeń. Dlatego wybrałam mozaikę.
Jednocześnie oszczędzacie widza, wiele tematów sugerujecie, nie nazywając ich wprost.
To prawda. Nie pokazujemy skali przemocy seksualnej, której doświadczają górniczki, nie epatujemy nędzą, wnętrzami domów bez wody i prądu. Wyrzuciliśmy scenę, w której nauczyciel uczy dzieci matematyki, pytając, ile kosztują ich organy. Pracowaliśmy z konsultantami z Ameryki Południowej, którzy zwracali nam uwagę na momenty, kiedy nasze spojrzenie mogło być egzotyzujące. Na przykład wyrzuciliśmy wizualnie piękną scenę pogrzebu z szamanem – była efektowna, ale służyła bardziej naszemu zafascynowaniu innym światem niż zrozumieniu go. To był trudny proces, to oduczanie się pewnych odruchów filmowych, które wydają się naturalne, a są w istocie patrzeniem z zewnątrz. Trudno całkowicie uwolnić się od perspektywy, z którą się dorastało. Ale staraliśmy się o tym pamiętać.
Kadr z filmu „Silver”. Fot. materiały prasoweWspomniałaś o ponownym kolonizowaniu – historii, …
















