Zerwałam kontakt z matką, bo stanęła po stronie mojego byłego i obarczyła mnie winą za rozwód.

polregion.pl 3 dni temu

Dziś postanowiłam zapisać w dzienniku coś, co nosiłam w sercu od dawna. Zerwałam kontakt z matką, ponieważ stanęła po stronie mojego byłego męża i obarczyła mnie winą za nasz rozwód.

Mama dawno wybrała sobie priorytety, zanim ja ostatecznie odeszłam od pierwszego męża. Wyniosła go na piedestał, a mnie uparcie przedstawiała jako winowajczynię wszystkich kłótni i nieporozumień. Po rozwodzie przez cały czas utrzymywała z nim kontakt i nie omieszkała przypominać mojemu obecnemu mężowi, jaki to „idealny” był jej pierwszy zięć.

Nie trzeba mówić, iż takie rozmowy zatruwają moje relacje zarówno z mężem, jak i z matką. W pewnym momencie podjęłam decyzję – skoro mama tak ceni mojego byłego, niech się z nim kontaktuje. Ja wychodzę z tej absurdalnej gry.

Z Tomaszem pobraliśmy się zaraz po studiach. Był to burzliwy romans, wszystko potoczyło się błyskawicznie i już po kilku miesiącach urządziliśmy huczne wesele. Mama była zachwycona zieciem, nosiła go niemal na rękach. Najpierw wydawało mi się to słodkie, potem zaczęło irytować.

Pierwsze pół roku było piękne – troska, miłość, czułość. Ale potem coś się zepsuło. Mój mąż stał się agresywny, nerwowy i złośliwy. Zaczęły się regularne awantury. Kilka razy uciekałam do matki, szukając wsparcia, ale słyszałam tylko wyrzuty. Zawsze stała po jego stronie.

Gdy przyjeżdżała do nas, od progu krytykowała – źle posprzątane, źle ugotowane, źle wyprasowane. Żadne tłumaczenie, iż jestem zmęczona po pracy czy źle się czuję, nie robiło na niej wrażenia. „Kobieta powinna dbać o dom! jeżeli ci się nie podoba, niech mąż ci mówi, co jest nie tak! On jest taki przystojny, a ty… ani urody, ani charakteru!” – powtarzała jak mantrę.

Próbowałam jej przypomnieć, iż sama była dwa razy zamężna i oba małżeństwa się rozpadły, ale w odpowiedzi słyszałam tylko potok obelg. Z Tomaszem żyliśmy kilka ponad dwa lata. Ostatnią kroplą był pierwszy raz, gdy mnie uderzył. W milczeniu spakowałam rzeczy i wyszłam. Następnego dnia złożyłam pozew o rozwód.

Mama była wściekła. Oświadczyła, iż jeżeli mąż podniósł rękę, to tylko dlatego, iż ja go do tego doprowadziłam. Potem Tomasz przychodził – błagał o przebaczenie, groził samobójstwem. Mama naciskała, jak tylko mogła. Ale nie uległam. Po kilku miesiącach wyprowadziłam się od matki – nie wytrzymywałam już słuchania, jakim jestem nieudacznikiem, skoro nie potrafiłam zatrzymać „takiego męża”. Długo dochodziłam do siebie. Cały rok.

I wtedy pojawił się Krzysiek. Czuły, troskliwy, rozumiejący. Długo się spotykaliśmy, a po półtora roku wzięliśmy ślub. Ukrywałam przed matką nasz związek, bo wiedziałam, co to wywoła. I, jak przewidziałam, przy pierwszej okazji zaczęła porównywać Krzyśka do Tomasza. Oczywiście, nie na korzyść obecnego męża.

Mama nie krępowała się choćby w dniu swojego jubileuszu. Zaprosiła mojego byłego męża i cały wieczór drwiła, wychwalała go i upokarzała Krzyśka. Wyszliśmy wcześniej. Po tym matka zaczęła dzwonić i z podwójną siłą powtarzać, iż wyszłam za „nieroba, który nie jest ciebie wart”. Na moje prośby, żeby przestała – tylko kolejne obelgi.

W pewnym momencie obudziłam się i zrozumiałam – moja matka niszczy mnie jako osobę, niszczy moją rodzinę i moje zdrowie psychiczne. Zaczęłam się bać o przyszłość. O męża, którego kocham. O ewentualne dzieci, które też będą przez nią poniżane. Nie chcę, żeby ktokolwiek mówił moim dzieciom, iż są „nie takie” – tak jak kiedyś mówiono mi.

Podjęłam decyzję: nie będę już utrzymywać kontaktu z matką. Chcę żyć własnym życiem. Nie chcę, żeby moje małżeństwo skończyło się tak jak pierwsze – tylko przez jej truciznę. Skoro mój były jest dla niej tak istotny – niech ma go dla siebie. Ja chcę być z kimś, kto naprawdę mnie kocha i szanuje.

I wiecie co… po raz pierwszy od lat poczułam się wolna.

Idź do oryginalnego materiału