Cień zapomnianego listu: jak jedno zaproszenie przerwało dwadzieścia lat ciszy
Weronika pracowała na poczcie ponad trzydzieści lat. Przez ten czas przerzuciła tysiące listów: od radosnych kartek po pomięte koperty z zawiadomieniami o pogrzebach. Ale ten list, który przypadkiem znalazła pewnego listopadowego poranka, wytrącił ją z równowagi od pierwszego wejrzenia.
Koperta była zwyczajna, szara, bez adresu nadawcy. Ale ten charakter pisma… pismo było boleśnie znajome. To samo, którego nie widziała od dwudziestu lat.
— Czyżby?… — szepnęła, osuwając się na stołek w sortowni.
W środku było tylko kilka linijek:
„Mamo, zapraszam Cię. Jutro — mój wielki dzień. Ślub. przez cały czas na Ciebie czekam. jeżeli przyjedziesz — będę szczęśliwa. jeżeli nie — zrozumiem. Kasia.”
Dłoń jej zadrżała. Kasia. Jej córka. Ta sama, z którą nie rozmawiała od dwóch dekad. Weronika doskonale pamiętała tamten dzień — Kasia była jeszcze studentką, pełną marzeń i miłości. Wróciła do domu i powiedziała:
— Mamo, wychodzę za Tomka.
Weronika mało nie upuściła kubka. Tomek nigdy jej się nie podobał — wątły, bez porządnej pracy, bez mieszkania. A przede wszystkim — nie taki, jakiego wyobrażała sobie u boku córki.
— Albo on, albo ja! — odcięła twardo.
— Dobrze, mamo — cicho odpowiedziała Kasia. — Więc on.
I wyszła. Bez histerii. Bez łez. Tylko drzwi zatrzasnęły się cicho.
Najpierw Weronika myślała, iż wróci. Potem — iż zadzwoni, gdy urodzi się dziecko. Dowiedziała się od znajomej, iż Kasia ma syna. Wnuka. Ale duma, jak betonowa płyta, przygniatała jej piersi. Ani słowa, ani telefonu. Tylko cisza. Weronika powtarzała sobie: córka ją zdradziła. A w środku — tępa pustka, której nic nie zagłuszało.
A teraz — to zaproszenie. Po dwudziestu latach. Jeden list. Jak krzyk w pustkę.
Całą noc Weronika nie spała. Serce miotało się. Jechać? A jeżeli ją wyproszą? A jeżeli Kasia napisała tylko z grzeczności? Albo z litości?
Ale o świcie, gdy za oknem wył wiatr, Weronika usiadła na łóżku, narzuciła stary szal i wyszeptała:
— Wybacz mi, córeczko.
Pociąg do Krakowa, gdzie mieszkała Kasia, odjeżdżał o dziewiątej. Na peronie stała młoda kobieta w białym płaszczu, z bukietem w dłoniach. Gdy Weronika podeszła bliżej, tamta podniosła głowę i zastygła. Miała oczy matki — te same szaroniebieskie, z upartym spojrzeniem.
— Mamo…
I Weronika się rozpłakała. Po raz pierwszy od wielu lat — naprawdę. Nie z powodu żalu. Z ulgi.
Ślub odbył się w ciepłej, niemal domowej atmosferze. Pan młody trzymał Kasię za rękę i dziękował Weronice, iż przyszła. A mały chłopiec z dużymi oczami przytulił się do niej i cicho zapytał:
— A ty jesteś moją babcią?
— Tak, skarbie. Jestem babcią. I już zostanę z tobą na zawsze.
Czasem jeden list wystarczy, by przerwać ciszę. choćby tę, która trwała dwadzieścia lat.