27 października 2025, Warszawa
Dziś w kuchni stałam przy filiżance czarnej herbaty, kiedy Zuzanna wybuchła gniewem, patrząc na mnie tak, jakby zobaczyła obcą. Mamo, chyba zwariowałaś! krzyknęła. W tym wieku naprawdę się zakochałaś?!
Nie mogłam uwierzyć, iż słyszę te słowa. Nie zaskoczyło mnie to samo, iż mówi tak ostro; zaskoczyło, iż tak się broni. Nie rozumiem powiedziałam spokojnie. Jesteś dorosła, masz męża, dzieci. Myślałam, iż ucieszysz się, iż nie jestem już samotna.
Ucieszyć się?! parsknęła. Chcesz chodzić na randki, trzymać się za ręce na ulicy, a może jeszcze spać z facetem? Mamo, jesteś babcią, nie nastolatką z TikToka!
Te słowa zraniły mnie mocniej, niż się spodziewałam. Wyobrażałam sobie rozmowę przy herbacie, dwie dorosłe kobiety, które spokojnie porozmawiają o moim nowym znajomości. Miałam opowiedzieć o Stanisławie wdowcu, ciepłym i życzliwym mężczyźnie, z którym chodzimy do kina, na spacery i czasem po prostu wypijemy kawę, rozmawiając o wszystkim.
Zamiast wsparcia usłyszałam jedynie wstyd i wyrok.
Dzieci pytają, gdzie babcia tak się stroi. Znajomi zastanawiają się, co się z tobą dzieje.
A może po prostu zaczęłam żyć? spytałam, nie rozpoznając własnego głosu.
W tym wieku?! syknęła. Opanuj się.
Zastanawiałam się, czy naprawdę zasługuję na wstyd tylko dlatego, iż odważyłam się jeszcze raz kochać. Przez kilka dni krążyłam po domu jak cień. Na pozór wszystko było jak zwykle: podlewałam fiołki, gotowałam rosół, czytałam książki. Jednak nic już nie smakowało tak, jak kiedyś. Echem w mojej głowie powracały słowa córki: Babcia nie powinna się zakochiwać. To żenujące.
Ja nie zabrałam nikomu miejsca, nie zapomniałam o wnukach, nie zrezygnowałam z obowiązków. Po prostu po raz pierwszy od lat poczułam, iż ktoś mnie naprawdę dostrzega nie jako pani Krystynę z parteru, ale jako kobietę z krwi i kości.
Spotkałam Stanisława w bibliotece, kiedy podniósł książkę, którą niechcący upuściłam. Uśmiechnął się i rzucił: Czasem los celuje precyzyjniej niż Amazon. Rozbawił mnie. Zaczęliśmy rozmawiać o literaturze, a skończyliśmy przy kawie w pobliskiej cukierni.
Nie zakochałam się od razu. Najpierw była ciekawość, potem ciepło, a na końcu to dziwne drżenie, którego nie czułam od lat. Czuję, iż znów mam powód, by wyjść z domu.
Zuzanna twierdziła, iż się wygłupiłam, iż powinnam zająć się wnukami, szydełkiem albo ogródkiem. Czy bycie babcią naprawdę musi oznaczać rezygnację z własnych uczuć, z dotyku i bliskości?
Stanisław nigdy nie naciskał. Gdy opowiedziałam mu o konfrontacji z córką, ujął moją dłoń i rzekł:
Nie chcę wchodzić między ciebie a rodzinę, ale jeżeli czujesz, iż mam odejść, zrozumiem.
Spojrzałam na jego zmarszczki, na spokojne oczy i pomyślałam: dlaczego świat nie pozwala nam kochać, gdy już wiemy, czym jest miłość?
Poprosiłam kilka dni na przemyślenia. Z każdym kolejnym dniem rosła we mnie nowa emocja nie tęsknota, nie złość, a duma. Duma, iż mimo śmierci męża, samotnych lat i społecznych oczekiwań wciąż potrafię kochać. Nie zamierzam z tego rezygnować.
Kocham wnuki, kocham córkę. Nie po to przeżyłam sześćdziesiąt kilka lat, by teraz zamykać się w czterech ścianach i czekać, aż ktoś pozwoli mi poczuć.
W niedzielę zaprosiłam Zuzannę na obiad. Przyszła punktualnie, z dziećmi, z napięciem w twarzy i chłodem w głosie. Od tamtej rozmowy w kuchni nie rozmawialiśmy. Wnuki biegały po mieszkaniu, a my siedziałyśmy przy stole w milczeniu, każde zajęte własnym talerzem.
Przy deserze odważyłam się:
Spotykam się ze Stanisławem. Nadal. I nie zamierzam tego ukrywać.
Zuzanna spojrzała na mnie zdziwiona.
Więc mimo wszystkiego będziesz to kontynuować?
Tak odpowiedziałam. Po raz pierwszy od dawna czuję się szczęśliwa.
A co ludzie powiedzą? Znajomi, sąsiedzi, dzieci?
Może to samo, co ja mówię, gdy patrzę na matkę, która wreszcie przestała się bać życia.
Zamilkła. Nie spodziewała się takiej odpowiedzi.
Wstydzę się ciebie, mamo powiedziała cicho. Nie wyobrażałam sobie takiej starości.
A ja nie wyobrażałam sobie starości, w której nie wolno kochać odparłam.
Wyszła wcześniej niż zwykle, bez awantury i łez, z tym samym chłodem, z jakim przyszła.
Wieczorem wyszliśmy na spacer z Stanisławem. Trzymał mnie za rękę. Przechodziliśmy obok sąsiadów; ktoś spojrzał, ktoś się uśmiechnął, inni odwrócili wzrok. Po raz pierwszy nie przejmowało mnie to.
Bo jeżeli miłość przychodzi po sześćdziesiątce, to nie po to, by się jej wstydzić, ale po to, by w końcu ją docenić.





![Biomaxima – w oczekiwaniu na nowe umowy. Wyniki 3Q 2025 wciąż bez przełomu [Analiza] (Analizy i komentarze)](https://www.sii.org.pl/static/img/018663/biomaxima-1360.jpg)