Zaginiony list, który przerwał dwudziestoletnią ciszę

twojacena.pl 4 dni temu

Cień zapomnianego listu: jak jedno zaproszenie przerwało dwadzieścia lat milczenia

Helena przepracowała na poczcie ponad trzydzieści lat. Przez te lata przewinęły się przez jej ręce tysiące listów: od radosnych pocztówek po pogniecione koperty z pogrzebowymi zawiadomieniami. Ale ten jeden list, który znalazła pewnego listopadowego poranka, wytrącił ją z równowagi od pierwszego wejrzenia.

Koperta była zwyczajna, szara, bez adresu zwrotnego. Ale pismo… pismo było aż nazbyt znajome. To samo, którego nie widziała od dwudziestu lat.

— Niemożliwe… — szepnęła, osuwając się na stołek w sortowni.

W środku były tylko kilka linijek:

„Mamo, zapraszam Cię. Jutro — mój dzień. Ślub. przez cały czas na Ciebie czekam. jeżeli przyjedziesz — będę szczęśliwa. jeżeli nie — zrozumiem. Zosia.”

Dłoń zadrżała. Zosia. Jej córka. Ta sama, z którą nie rozmawiała od dwóch dekad. Helena pamiętała tamten dzień jak dziś — Zosia, jeszcze studentka, pełna marzeń i miłości. Podeszła i powiedziała:

— Mamo, wychodzę za Darka.

Helena o mało nie upuściła filiżanki. Ten Darek nigdy nie wzbudzał w niej zaufania. Chuderlawy, bez stałej pracy, bez własnego mieszkania. I przede wszystkim — nie ten, którego chciała widzieć u boku córki.

— Albo on, albo ja! — odcięła się twardo.

— Dobrze, mamo — cicho odpowiedziała Zosia. — W takim razie on.

I wyszła. Bez histerii. Bez łez. Tylko drzwi lekko zaskrzypiały.

Najpierw Helena myślała, iż wróci. Później — iż zadzwoni, gdy urodzi się dziecko. Dowiedziała się od znajomej, iż Zosia ma syna. Wnuka. Ale duma, niczym betonowa płyta, przygniatała jej serce. Ani słowa, ani telefonu. Tylko cisza. Helena wmawiała sobie: córka ją zdradziła. A w środku — tępy ból, którego nic nie zagłuszało.

I teraz — to zaproszenie. Po dwudziestu latach. Jeden list. Jak krzyk w pustkę.

Całą noc Helena nie zmrużyła oka. Serce waliło jak młot. Jeździć? A jeżeli ją wyproszą? A jeżeli Zosia napisała tylko z grzeczności? Albo z litości?

Ale o świcie, gdy za oknem wył wiatr, Helena usiadła na łóżku, narzuciła stary szal i wyszeptała:

— Wybacz mi, córeczko.

Pociąg do miasta, w którym mieszkała Zosia, odjeżdżał o dziewiątej. Na peronie stała młoda kobieta w białym płaszczu, z bukietem w dłoniach. Gdy Helena podeszła bliżej, tamta uniosła głowę i zastygła. Miała oczy swojej matki. Te same szaroniebieskie, z upartym błyskiem w kącikach.

— Mamo…

I Helena rozpłakała się. Po raz pierwszy od wielu lat — naprawdę. Nie z żalu. Z ulgi.

Ślub odbył się w ciepłej, niemal rodzinnej atmosferze. Pan młody trzymał Zosię za rękę i dziękował Helenie, iż przyszła. A mały chłopiec z wielkimi oczami przytulił się do niej i szepnął:

— A ty jesteś moją babcią?

— Tak, skarbie. Jestem babcią. I już zawsze będę przy tobie.

Czasem jeden list to wszystko, czego potrzeba, by skończyć milczenie. choćby to, które trwało dwadzieścia lat.

Idź do oryginalnego materiału