Z mężem można się rozwieść, ale dzieci są na zawsze!

polregion.pl 6 dni temu

Dzień dobry, mój drogi dzienniku.

Dziś odwiedziła mnie sąsiadka, Weronika, ledwo przekroczyła próg naszego domu w Poznaniu, a już wołałam: — Wchodź prędzej! Przyjechała Zosia!

— Zosia? Nie może być! Ile to lat? — westchnęła Weronika, wchodząc do naszej przytulnej kuchni.

Na krześle siedziała postawna kobieta o zmęczonej, ale ciepłej twarzy. Gdy tylko zobaczyła Weronikę, Zosia zerwała się i rzuciła jej w ramiona. Znają się od dzieciństwa, dzieliły euforii i łzy, a teraz, po latach, spotkanie było jak powrót do beztroskich dni.

— Trzeba to uczcić! Dwa lata nie widziałyśmy się! — zaproponowała Weronika. Usiadły przy stole i zatonęły w rozmowie. Każda miała własną historię, przesiąkniętą zarówno szczęściem, jak i bólem, które życie hojnie rozdawało.

Zosia została wdową sześć lat temu. Jej mąż, Marek, zginął w wypadku samochodowym razem ze swoją kochanką. Przez cały rok wiódł podwójne życie, a Zosia nic nie podejrzewała. Czuła, iż coś między nimi nie gra, ale dla dobra dzieci — syna i córki — starała się ratować małżeństwo. Dzieci uwielbiały ojca, a Zosia nie chciała burzyć ich świat.

Wypadek jednak zmienił wszystko. Dzieci, wstrząśnięte stratą, długo nie mogły się pozbierać. Zosia, sama złamana żałobą, próbowała być dla nich oparciem, ale ból powoli niszczył ich rodzinę od środka.

— A mój Krzysiek to prawdziwy despota! — westchnęła Weronika, popijając herbatę. — Przeczytałam w internecie o toksycznych związkach — to jakby o nim pisał. Dobrze, iż wyrzuciłam go, zanim całkiem oszalał.

— Mężowie to jedno — gorzko uśmiechnęła się Zosia. — Z nimi można się rozwieść. Ale dzieci… Od dzieci nie uciekniesz. Po śmierci Marka moi kompletnie się rozpuścili. Wszyscy zgorzknieliśmy, ale syn… Zaczął oskarżać mnie o wszystko. Twierdził, iż to przez nasze kłótnie ojciec znalazł sobie inną. Że przez stres zginął. A teraz mnie nienawidzi. Powiedział, iż lepiej, żebym byłam to ja w tym samochodzie. Wyobrażasz sobie, Weronika? Byłoby lepiej…

Głos jej zadrżał, a oczy wypełniły się łzami. Weronika i Kasia siedziały w milczeniu, nie znajdując słów. Zosia, po chwili, ciągnęła dalej:
— Stał się prawdziwym tyranem. Ma dopiero dziewiętnaście lat, a ja się go boję. Nie tylko obraża — podnosi rękę. Cierpię, bo… co mogę zrobić? Donieść na własnego syna? choćby siostrę moją zaczepia, gdy staje w mojej obronie. Ostatnio tak się wściekł, iż uderzył ją głową w kant stołu — tylko za to, iż razem spacerowałyśmy. Potem, oczywiście, przeprosił, ale następnego dnia znów to samo. Mam nadzieję, iż wojsko go nauczy dyscypliny. Uciekłyśmy z córką tutaj, żeby choć trochę odwMimo całego bólu, wciąż kocham go całym sercem, ale coraz częściej zastanawiam się, czy to uczucie nie zabija mnie powoli.

Idź do oryginalnego materiału