Z mężem można się rozstać, ale od dzieci nie uciekniesz!

polregion.pl 6 dni temu

Z mężem można się rozwieść, ale od dzieci nie uciekniesz!

— Wchodź już! Siostra przyjechała! — zawołała Nadzieja do swojej sąsiadki Wiery, gdy tylko ta pojawiła się na progu ich domu w Krakowie.

— Larysa? Niemożliwe! Jak dawno się nie widziałyśmy! — westchnęła Wiera, przekraczając próg przytulnej kuchni.

Na krześle siedziała postawna kobieta o zmęczonej, ale ciepłej twarzy. Gdy zobaczyła Wierę, Larysa zerwała się i rzuciła w jej ramiona. Przyjaźiliły się od dziecka, dzieląc euforii i łzy, a teraz, po latach, ich spotkanie było jak powrót do tych beztroskich dni.

— Trzeba to uczcić! Dwa lata nie widziałyśmy się! — zaproponowała Wiera, i kobiety, zasiadłszy przy stole, pogrążyły się w rozmowach. Każda miała swoją historię, przesiąkniętą i szczęściem, i bólem, które życie hojnie rozdawało.

Larysa została wdową sześć lat temu. Jej mąż, Artur, zginął w wypadku samochodowym razem z kochanką. Cały rok prowadził podwójne życie, a Larysa niczego nie zauważyła. Czuła, iż między nimi coś jest nie tak, ale dla dzieci — syna i córki — starała się za wszelką cenę uratować małżeństwo. Dzieci uwielbiały ojca, a ona nie chciała niszczyć ich świata.

Lecz wypadek wszystko zmienił. Dzieci, wstrząśnięte stratą, długo nie mogły dojść do siebie. Larysa, sama złamana żalem, próbowała być dla nich podporą, ale ból powoli niszczył jej rodzinę od środka.

— A mój Paweł to prawdziwy tyran! — westchnęła Wiera, popijając herbatę. — Przeczytałam w internecie o toksycznych związkach — to dokładnie o nim. Dobrze, iż go wyrzuciłam, zanim całkiem oszalał.

— Mężowie to jedno — gorzko uśmiechnęła się Larysa. — Z nimi można się rozwieść. Ale dzieci… Dzieci to już inna sprawa. Po śmierci Artura moje całkiem się rozpuściły. Wszyscy przeżywaliśmy żałobę, ale syn… Zaczął obwiniać mnie o wszystko. Mówił, iż to przez nasze kłótnie ojciec znalazł sobie kochankę. Że nerwy go zawiodły i dlatego się rozbił. A teraz mnie nienawidzi. Powiedział, iż lepiej by było, gdybym to ja zginęła zamiast niego. Wyobrażasz sobie, Wiero? Lepiej, żebym ja…

Zamilkła, jej głos zadrżał, a oczy wypełniły się łzami. Wiera i Nadzieja siedziały w milczeniu, nie znajdując słów. Larysa, po chwili, ciągnęła dalej: — Stał się prawdziwym despotą. Ma dopiero dziewiętnaście lat, a ja się go boję. Nie tylko obraża — podnosi na mnie rękę. Znoszę to, bo… co mam zrobić? Donieść na własnego syna? choćby siostrę nęka, bo ta staje w mojej obronie. Niedawno tak się wściekł, iż uderzył ją głową w róg stołu — tylko dlatego, iż razem wyszłyśmy na spacer. Później oczywiście przeprosił, ale następnego dnia znów to samo. Może wojsko go ogarnie. Uciekłyśmy z córką tutaj, żeby choć trochę odpocząć od jego terroru.

Wiera patrzyła na przyjaciółkę, a jej serce ściskał ból. Rozumiała, jak ciężko jest Larysie, ale nie potrafiła znaleźć słów pociechy. Nadzieja, jej siostra, siedziała cicho, gniotąc w dłoniach serwetkę. Jej oczy też lśniły od łez.

— Wiesz — mówiła dalej Larysa — ciągle się zastanawiam: gdzie popełniłam błąd? Chciałam być dobrą matką, a syn widzi we mnie wroga. Obwinia mnie za wszystko, co w jego życiu poszło nie tak. A ja… po prostu nie wiem, jak dalej żyć.

— To niewyobrażalne — szepnęła Wiera. — Jak można tak traktować matkę? Powinien zrozumieć, iż to nie twoja wina!

— On nie chce rozumieć — pokiwała głową Larysa. — Łatwiej mu nienawidzić. A ja boję się, iż złamie nie tylko mnie, ale i siostrę. Ona znosi jego wybryki tylko dla mnie.

Nadzieja w końcu podniosła wzrok: — Larys, nie żałuję, iż staję w twojej obronie. To twój syn, ale tak nie wolno. Musimy coś zrobić. Może porozmawiać z nim? Albo zaprowadzić go do psychologa?

— Psycholog? — gorzko się uśmiechnęła Larysa. — choćby nie będzie słuchał. Mówi, iż to moja wina i koniec.

Cisza w kuchni stała się ciężka jak burzowa chmura. Każda z kobiet czuła ból drugiej, ale żadna nie wiedziała, jak go ukoić. Wiera, próbując rozładować napięcie, uniosła kubek: — Dziewczyny, wypijmy… za nas. Za to, byśmy miały siłę żyć, mimo mężów i dzieci, które łamią nam serca.

Larysa i Nadzieja uśmiechnęły się słabo, ale w ich oczach wciąż stały łzy. Trąciły się kubkami, ale w tym toście nie było radości. Larysa spojrzała w okno, gdzie gęstniał zmierzch, i myślała o synu. Wciąż go kochała, mimo bólu, który jej zadawał. Ale gdzieś głęboko bała się, iż ta miłość stanie się jej przekleństwem…

Idź do oryginalnego materiału