„Yellowjackets” w 2. sezonie – który od dziś można oglądać na CANAL+ – niby konsekwentnie kontynuuje to, co zaczęło, ale pozbawione efektu nowości nie zawsze ma wiele do zaoferowania.
Na 1. sezon „Yellowjackets” stacji Showtime musieliśmy czekać pół roku, robimy więc postępy, bo seria 2. wystartuje na CANAL+ z opóźnieniem trzymiesięcznym. Jednak sam serial postępów jakościowych nie robi, diagnozowałabym raczej pewien regres. Niby większość elementów, które przed rokiem przykuwały do tej historii, zostało na miejscu, ale wtedy działał efekt zaskoczenia, nowości, uznania dla odwagi Ashley Lyle i Barta Nickersona, by w takich proporcjach wymieszać gatunkowe składniki.
Teraz, gdy zachłyśnięcie nowością minęło, „Yellowjackets” musiałoby nas zachwycać pomysłowością w rozwiązywaniu licznych skonstruowanych wcześniej tajemnic, rozwojem postaci w obu ich wersjach wiekowych, pogłębieniem przeplatających się światów – tego nastoletniego, po katastrofie w dziczy, i tego dorosłego, dwadzieścia pięć lat po traumie. Bo jeżeli nie pogłębiać, nie rozwijać, to po co nam adekwatnie kolejne sezony? Wychodzi to… różnie.
2. sezon Yellowjackets – to kilka świetnych nowych twarzy
Dużym problemem pierwszych odcinków 2. sezonu jest fakt, iż dorosła wersja bohaterek najlepiej sprawdzała się w gromadzie. Tak było rok temu, tak jest teraz – tyle iż na połączenie sił musimy bardzo długo czekać. Przez parę godzin Shauna (Melanie Lynskey), Taissa (Tawny Cypress), Misty (Christina Ricci) i Natalie (Juliette Lewis) funkcjonują głównie osobno, próbując wyjść z kłopotów, w które wpadły w 1. serii. I znów – z bardzo różnym skutkiem dla całej tej złożonej historii.
Nat „porwana” przez Lottie (w dorosłej wersji Simone Kessell, „Terra Nova”) ląduje w miejscu, które pozornie zupełnie do niej nie pasuje. Sama Lottie z kolei okazuje się mniej niepokojąca niż jej nastoletnie wydanie (Courtney Eaton), a przynajmniej tak by się mogło wydawać. Misty prowadzi śledztwo, by znaleźć przyjaciółkę, i znajduje nieoczekiwanego sprzymierzeńca w ekscentrycznym Walterze, którego gra Elijah Wood (Frodo z „Władcy Pierścieni”). Chemia między tą dwójką wciąga w wątek, ale długo zdaje się on mieć kilka wspólnego z resztą „Yellowjackets”. Shauna z kolei, chcąc ukryć swoją zbrodnię, podejmuje ileś kolejnych złych decyzji, paradoksalnie na tle swoich grzechów dogadując się z mężem, Jeffem (Jack DePew), lepiej niż wcześniej. Callie (Sarah Desjardins), jej córka, okazuje się mniej wyrozumiała.
Podczas gdy klan Sadeckich podejmuje ryzykowną grę z depczącymi im po piętach detektywami, Taissa ma równie nieciekawą sytuację. Przejmowanie kontroli przez jej drugą osobowość prowadzi do kilku tragedii, świeżo upieczona senatorka stanowa rusza więc w podróż. I gdyby nie to, iż na końcu podróży mamy dorosłą wersję Van i absolutnie genialny casting, bo gra ją Lauren Ambrose („Sześć stóp pod ziemią”), ten wątek byłby zupełnie absurdalny. A tak – cel uświęca środki, bo dostajemy doskonały duet, znany nam już w wersji nastoletniej (Jasmin Savoy Brown i Liv Hewson). Tylko znów: zdecydowanie za długo musimy na to czekać.
Yellowjackets sezon 2 – brutalna walka o przetrwanie
Mniejszą cierpliwością wykazać się muszą fani i fanki wątków w dziczy, które przez cały czas intensywnie przeplatają się z narracją o dorosłych bohaterkach. Ode mnie jednak właśnie te sceny wymagały więcej wyrozumiałości, bo o ile sezon 1. mocno pokazał, iż choćby dwadzieścia pięć lat później kobiety nie mogą poradzić sobie z tamtymi zdarzeniami, tak oglądanie dokładnie, czym te zdarzenia były, zabrały serialowi wiele z dawnej tajemniczości. Kanibalizm, który sugerowano wcześniej, pokazany tak szczegółowo i uzasadniony dość pobieżnie, naprawdę nie sprawi, iż „Yellowjackets” będzie ciekawszą produkcją. Im więcej coraz paskudniejszych sposobów, by utrzymać się przy życiu, tym mniejsza siła rażenia przypadków kolejnych tracących życie w różnych okolicznościach ofiar.
Miejscami wręcz, zamiast strasznie, jest dość komicznie. I choć uwaga ta nie dotyczy wątku ciąży Shauny, to choćby tu zabrakło mi wystarczającego emocjonalnego uderzenia, by warto było czekać na rozstrzygnięcia. „Yellowjackets” w 2. sezonie cierpi na nadmiar zdarzeń i postaci – i chociaż w dorosłej wersji dodatkowe osoby mają sens, to w wersji nastoletniej kolejne wyciągane na pierwszy plan zawodniczki ocalone z katastrofy sprawiają, iż brakuje czasu tym postaciom, której już dobrze znamy. Na czym cierpią choćby potencjalnie interesujące próby ucieczki trenera Bena (Steven Krueger) w inną rzeczywistość i uzasadnienie działań i relacji tych dziewczyn, które spotkamy po latach. Ogólnie z każdym odcinkiem miałam mniej ochoty sprawdzać, kto kogo zje, czym są tajemnicze symbole i kto zostanie królową tego krwiożerczego nastoletniego roju.
Oczywiście nie zawodzi wspomniany casting, a odkrywanie ścieżki dźwiękowej to co odcinek przygoda sama w sobie, choćby jeżeli zdarzają się wybory oczywiste i słowa piosenek czasem aż nadmiernie korespondują z wydarzeniami. Cóż, to nigdy nie był serial bardzo subtelny, a w 2. sezonie jest subtelny choćby mniej – poza „ucztami” wskazać można tu choćby „obecność” Jackie (Ella Purnell) mimo śmierci w okresie 1. Wiedząc, z czym ma się gatunkowo do czynienia, mimo wszystko chciałoby się, żeby serial jakoś głębiej pokazał relację między „wtedy” a „dziś”, bo są w tym zakresie przebłyski, ale trochę ich za mało.
Yellowjackets w 2. sezonie czasem traci rytm
„Yellowjackets” w 2. odsłonie za często traci tempo, gubi wątki, by nagle do niech wrócić, proponuje przypisy do 1. sezonu zamiast pełnowartościowych zwrotów akcji. Równocześnie współczesny plan czasowy sprawia, iż nie można serialu porzucić. Aktorki, zwłaszcza Lynskey (genialna choćby w scenach z… koźlątkiem o wdzięcznym imieniu Bruce), Ricci i Ambrose (sprawiająca wrażenie, iż była w ekipie od zawsze), robią cuda, odgrywając przekonująco choćby najbardziej absurdalne poczynania swoich postaci.
Poza tym dorosła warstwa „Yellowjackets” ma coś, czego wątkom w lesie lat 90. brakuje – czarny humor i dialogi, które aż chciałoby się cytować. Młodsza obsada też jest bardzo dobra, a podobieństwo do starszej nie przestaje zadziwiać, tam jednak mocno spłycono całą tę walkę o przetrwanie i nie bardzo można coś fabularnie docenić. Gdyby nie to, iż bez ocalenia młodszych nie byłoby fascynujących starszych bohaterek, nieszczególnie bym się w ogóle w to przyszłe ocalenie angażowała.
2. sezon „Yellowjackets” potrafił mnie podczas swoich dziewięciu odcinków sfrustrować nie do końca umotywowanymi działaniami postaci, a choćby znudzić brakiem energii, by chwilę później wciągnąć wątkiem, sceną czy kawałkiem dialogu. Niestety finał sezonu należał do tych mocniej rozczarowujących odsłon „Yellowjackets”. I chociaż są po nim jeszcze różne tajemnice z przeszłości do rozwikłania (w tym najciekawsza: mroki psychiki czy siły zła? – i czy, jak zapyta jedna z bohaterek, jest w ogóle różnica?), a ja ze względu na dorosłe bohaterki na pewno obejrzę zapowiadany dodatkowy odcinek, 3. sezon, a pewnie i kolejne, to daleko mi do chwalenia tak jak po 1. serii.