Opery Leoša Janáčka dość rzadko goszczą na polskich scenach. „Wyprawy Pana Broučka” to polska premiera. I jako ciekawostka zaspokoiła moje oczekiwania. Szkoda tylko, iż – jak wieść gminna niesie – scenografia po trzech prezentacjach pod Pegazem i jednej na Festiwalu Operowym w Bydgoszczy wróci do Anglii.
Zamiast streszczenia
Nie odważę się opowiedzieć treści opery, ponieważ jest dość zwariowana i nie chcę psuć przyszłym widzom zabawy, gdyby miała kiedyś wrócić na scenę Teatru Wielkiego. Posłużę się natomiast wypowiedzią reżysera, który przed premierą mówił: „Jest to coś, co nazywam podwójną satyrą. Pan Brouček, materialista, szowinista, zjadacz kiełbas jest przedstawicielem burżuazji. Wyprawia się na Księżyc i patrzy na świat współczesnej sztuki: pełen bzdur i nonsensów. Potem cofa się w czasie, trafia do świata wojen husyckich.
fot. M. Zakrzewski
Zastanawia się, dlaczego to ludzie toczą te religijne wojny, a nie regularne armie. Wszyscy dookoła postrzegają zaś pana Broučka jako człowieka małego, pozbawionego ideałów, za które oni sami giną” (PAP). Odniosłem wrażenie, iż Pountney potraktował libretto jako pretekst, by zakpić z czasów, w których żyjemy. Nałożył na ramotkę Svatopluka Čecha popkulturowe (libretto) i campowe klisze, które nie kłócą się ani ze światem księżycowym w pierwszym akcie, ani husyckim w drugim.
Pokazują natomiast śmieszność Broučków, których nie brakuje w Czechach, Anglii, Polsce i pewnie w wielu innych miejscach na ziemi.
Do śmiechu i do oglądania…
… było zwłaszcza w pierwszej części, w której tytułowy bohater wyprawił się na Księżyc i z tej perspektywy patrzył na świat. W świecie przedstawionym opery niezwykle ważne okazały się wehikuły, którymi poruszali się główni bohaterowie: Pegaz wykonany z wielkiej puszki ze skrzydełkami wykonanymi z podstawki pod piwo i pojazdy skonstruowane z kontenerów na butelki do piwa („dosiadali” ich husyci w drugim akcie). Bez skojarzeń piwnych w operze czeskiej ani rusz.
fot. M. Zakrzewski
Innymi słowy, zabawowy charakter udało się stworzyć głównie autorowi scenografii Leslie Traversovi oraz projektantce kostiumów, którą była Marie-Jeanne Lecca. To oni wykreowali sceniczną Pragę i Pragę „księżycową”. Myślę, iż śmiechu byłoby znacznie więcej, gdyby artyści śpiewali po polsku (w Anglii śpiewali po angielsku).
Rozumiem, iż muzyka została dopasowana do prozodii języka czeskiego, tylko co z tego, skoro tłumaczenie wyświetlane na ekranie nie zawsze nadążało za akcją sceniczną, a w kluczowym momencie drugiego aktu (na premierze) zniknęło na dość długą chwilę. Zrozumienie tekstu w tej operze nie jest bez znaczenia.
Bawmy się
Materiał literacki i koncepcja reżysera zakładały, iż śpiewacy „poczują bluesa” i potraktują operę Janáčka jako pretekst do zabawy. Większość podjęła wyzwanie i odniosła sukces. Największy – Karol Kozłowski jako Brouček.
fot. M. Zakrzewski
Może dlatego, iż śpiewak ten jest oswojony z językiem czeskim, ponieważ był w przeszłości związany ze scenami operowymi naszych południowych sąsiadów i ma dość dobrą wymowę czeską, a także nasiąknął specyficznym humorem, który przeciętny Polak kojarzy z „Przygodami dobrego wojaka Szwejka” lub prozą Bohumila Hrabala. Kozłowski nie może narzekać na parterów scenicznych, którzy wcielali się w kilka postaci, każdą budując innymi środkami wyrazu (Rafał Żurek, Sebastian Szumski, Tomasz Mazur, Tomasz Raczkiewicz).
I chociaż w świecie pana Broučka kobiety stanowią mniejszość, Monika Mych-Nowicka nie pozostała niezauważona. Każdą z trzech kreowanych przez siebie postaci obdarzyła innym charakterystycznym rysem, w każdej odnalazła inny niuans, który wyeksponowała nie tylko środkami aktorskimi, ale przede wszystkim głosem. Wielką klasę pokazała Anna Lubańska, występując tylko w jednej roli – Kedruty.
Oglądając premierowy spektakl, odniosłem wrażenie, iż nie wszyscy biorący w nim udział artyści się bawią. Reżyser zaproponował bardzo precyzyjną inscenizację, która wymaga dyscypliny, a choćby pewnej rutyny, wchodzenia w interakcje automatycznie, bezwiednie, po prostu. Chyba zabrakło kilku prób, aby wszyscy poczuli się pewnie i bezpiecznie. Dało się to zauważyć zwłaszcza w drugim akcie, który jest nieco mniej śmieszny od pierwszego.
Pozostając w konwencji filmowej: „Wyprawy pana Broučka” to opera jak typowy czeski film, w którym nie zawsze wiadomo, o co chodzi. Ale momenty były… bardzo śmieszne. A muzyka Janačka jest smakowita.
Teatr Wielki w Poznaniu
Leoš Janáček, „Wyprawy pana Boručka”
Kierownictwo muzyczne – Katarzyna Tomalak-Jedynak
Reżyseria – David Pountney
Dekoracje – Leslie Travers
Kostiumy – Marie-Jeanne Lecca
Choreografia – Lynne Hockney
Reżyseria świateł – Tim Mitchell
Przygotowanie chóru – Mariusz Otto
Premiera – 15 marca 2024