Nowe filmy dwóch uznanych reżyserek wzbogaciły program tegorocznej edycji Festiwalu Camerimage w Toruniu. Chloé Zhao – po krótkiej przerwie na produkcję Marvela – wraca do kina autorskiego tworząc niezwykle poruszającego Hamneta, podczas gdy Mona Fastvold decyduje się na ambitny (anty)musical w postaci Testamentu Ann Lee, którego rozmach i formalna odwaga przypominają nieco zeszłorocznego Brutalistę.
Chloé Zhao i jej operator Łukasz Żal już od pierwszych chwil dzieła dają znać, jaki to będzie film. Spod unoszącej się nad lasem niczym zjawa kamery wyłania się sylwetka leżącej kobiety – nazywanej przez mieszkańców czarownicą lasu. Agnes (wspaniała Jessie Buckley) najlepiej czuję się na łonie natury, wśród flory i fauny. Tak została wychowana i takie posiada rodzinne tradycje. Will (Paul Mescal), nauczyciel łaciny, w którym gwałtownie się zakochuje, a także jego rodzina, wywodzą się z nieco innych zwyczajów. Miłość jednak przezwycięża różnice i młodzi zakładają rodzinę, ale wielka tragedia, których ich dotknie, wyzwie te więzi na ciężką próbę.
Hamnet (ocena: 8) przedstawia fikcyjne losy rodziny Szekspirów, wykorzystując je jako pretekst do snucia uniwersalnej opowieści o traumie, poświęceniu związanym z pogonią za karierą oraz o przepracowaniu straty i możliwości odkupienia. Wolałbym jednak uniknąć zagłębiania się w fabułę, bo szczególnie przed tym seansem warto wiedzieć jak najmniej. Skupię się zatem na aspektach tematycznych i formalnych. Chyba największe wrażenie robią statyczne ujęcia Żala – jego ulubione tableaux, które budują konteksty (na konferencji po seansie polski operator przyznawał się do inspiracji kinem wybitnych rosyjskich twórców takich jak Tarkowski i Zwiagincew), ale przede wszystkim wyciszają, wprowadzają atmosferę kontemplacji i refleksji nad życiem.
Tematycznie bardzo istotna jest tu sztuka. Nie tylko jako przedstawienie teatralne, któremu poświęca się Will, czy też proces twórczy, ale przede wszystkim jako siła zdolna przetwarzać ludzkie doświadczenie, nadawać mu nowy sens. Zhao pokazuje, iż sztuka działa tu jak medium łączące to, co osobiste z tym, co uniwersalne. Sztuka zresztą jest wszechobecna w Hamnecie, nie tylko w kontekście znaczenia finałowego spektaklu – dzieci Willa i Agnes od małego są zafascynowane zabawą w teatr, a scenografia domu, w którym mieszka rodzina jawi się z dzisiejszego punktu widzenia jak pewnego rodzaju muzeum antyczne. To fenomenalne jak Zhao i jej współpracownicy zadbali o najmniejsze szczegóły, jednocześnie unikając pułapki, w którą wpada wiele historycznych filmów – poczucia pewnego rodzaju sztuczności i nieautentyczności. Dla tych oczu tegoroczny Frankenstein jest niestety tego najlepszym przykładem. Hamnet, mimo iż osadzony w XVI wieku, ogląda się jak film współczesny. To z pewnością zasługa naturalistycznego stylu Chloé Zhao.
Czy zatem można z ręką na sercu nazwać Hamnet arcydziełem? Nie do końca. To w gruncie rzeczy bardzo prosta historia, która czasem (szczególnie w finale) ostro balansuje na granicy emocjonalnej szarży. Emocje i katharsis, które wywołuje u oglądającego, są ogromne, jednak n-te wykorzystanie w popkulturze utworu Maxa Richtera On the Nature of Daylight trochę mi się gryzło, szczególnie, iż w Nowym Początku zostało zastosowane perfekcyjnie i słuchając tej melodii nie da się nie wracać myślami do dzieła Denisa Villeneuve’a. Wciąż, Hamnet to bardzo udany powrót twórczyni Nomadland do kina artystycznego, a Jessie Buckley może już szykować oscarową przemowę, bowiem stworzyła jedną z najbardziej przejmujących ról ostatnich lat i myślę, iż nie ma w tym cienia przesady.

Testament Ann Lee (ocena: 9) to kolejny po Brutaliście film duetu Corbet–Fastvold, który ponownie potwierdza, jak organicznie potrafią współpracować oni przy tworzeniu scenariusza i konstrukcji świata przedstawionego. Podobieństw do fikcyjnej biografii László Totha jest tu wiele – nie tylko ze względu na zbliżoną strukturę historii o charyzmatycznej postaci próbującej zbudować coś trwałego w obcym środowisku, ale też na obecny w obu filmach temat migracji, osiedlania się i budowania własnej tożsamości w miejscu, które z początku wydaje się wrogie lub niezrozumiałe.
Formalnie Testament Ann Lee również nawiązuje Brutalisty. Corbet i Fastvold ponownie korzystają z wyraźnie zaznaczonego podziału narracji na rozdziały, zapowiadanych artystycznymi planszami, które wprowadzają nie tylko nowy etap życia bohaterki, ale także nowy ton emocjonalny. Równie charakterystyczne jest ich podejście do muzyki –oszczędne, precyzyjne, budujące napięcie raczej przez strukturalny rytm niż przesadną ekspresję, umiejętnie akcentujący ważniejsze wydarzenia w historii. Niektóre ruchy kamery, zwłaszcza te, które obserwują bohaterkę z lekko oddalonej, kontemplacyjnej perspektywy, przywołują estetykę Brutalisty, ale tutaj nabierają bardziej duchowego, niemal transowego wymiaru. Fastvold nawiązuję też do religijnych fresków, a niektóre kadry komponuje w stylu obrazów Caravaggia dzięki czemu otwiera różne ścieżki interpretacji.
Testament Ann Lee zawiera jedne z najbardziej szalonych, a zarazem najcudowniejszych scen tego roku (w końcu to musical!), ale sprowadzenie go jedynie do zbioru wybitnych sekwencji byłoby ogromną niesprawiedliwością wobec kunsztu reżyserki Świata, który nadejdzie. Fastvold tworzy film, który działa przede wszystkim jako spójna całość – precyzyjnie utkany portret kobiety niezłomnie trzymającej się swojej wiary, choćby w obliczu presji, niezrozumienia i narastającej wrogości. To również opowieść o budowaniu wspólnoty: historia o tym, jak duchowe przekonania mogą stać się fundamentem więzi i przestrzenią dla nowego początku, ale też o tym jak wiele przeciwności trzeba przezwyciężyć, żeby swój cel osiągnąć.




![Wybitni artyści trafili na Zamek. „Monachijczycy” w Lublinie [ZDJĘCIA]](https://radio.lublin.pl/wp-content/uploads/2025/11/EAttachments9090181d213897695326d8ead1484100afe6277_xl.jpg?size=md)




![Babilon MMA 55: Szymon Kołecki rewanżuje się Łazarzowi i zdobywa pas! [WIDEO]](https://mma.pl/media/uploads/2025/11/Szymon-Kolecki.webp)




