Mieliśmy już w serialach piratów, którzy nie nadawali się do swojego zawodu, teraz przyszła pora na nieudolnych rozbójników. „Wymyślne przygody Dicka Turpina” pokazują, iż rabusiem może zostać każdy, choć nie każdy powinien.
„Wymyślne przygody Dicka Turpina” to brytyjska produkcja Apple TV+, której nie powinni przegapić fani kostiumowych komedii, zwłaszcza z Wysp, ale nie tylko. jeżeli są tu jakieś sieroty po „Nasza bandera znaczy śmierć„, serial stworzony przez trio Claire Downes, Ian Jarvis i Stuart Lane – wszyscy pracowali przy serialu „W 80 dni dookoła świata” – będzie dla nich doskonałym lekarstwem na smutki po kasacji produkcji HBO Max. Nie wydaje mi się jednak, by ta grupa odbiorców była w stanie sprawić, iż o Dicku Turpinie nagle usłyszą wszyscy. Mamy tu raczej do czynienia z czymś, co na zawsze zostanie sympatyczną ciekawostką, która gwałtownie zniknie nam z pola widzenia.
Wymyślne przygody Dicka Turpina – o czym jest serial?
Zanim przejdę do opowiedzenia wam o serialu i jego oceny, mała dygresja, choć jak najbardziej w temacie. Przyzwyczaiłem się już, iż tytuły seriali Apple TV+ były na język polski tłumaczone niechlujnie („Nowy styl”) czy bez choćby odrobiny wysiłku („W powietrzu”, „W tłumie”). Tym razem jednak platforma z jabłkiem w logo przeszła samą siebie, wypuszczając tytuł z… literówką. Oryginalny tytuł „Wymyślnych przygód Dicka Turpina” to „The Completely Made-up Adventures of Dick Turpin”. „Made-up”, czyli wymyślone, nie wymyślne. Jedno słowo, jedna literka, a tak naprawdę zmienia kompletnie sens, co w tym wypadku rzeczywiście ma znaczenie.
Ma, bo Dick Turpin żył naprawdę. To osiemnastowieczny rozbójnik, który w okolicach Yorku napadał na dyliżanse, kradł i mordował. W końcu doczekał się śmierci przez powieszenie, ale z czasem, jak to bywa z rozbójnikami bywa, jego postać stała się coraz bardziej romantyzowana w pieśniach, balladach i innych dziełach kultury. „Wymyślne przygody Dick Turpina” (chcąc nie chcąc będziemy używać tego tytułu) podchodzą do swojego tytułowego bohatera w zupełnie inny sposób – przedstawiając go jako kogoś, który zasłużył na naszą sympatię jako człowiek, ale niekoniecznie już na ballady.
„Wszyscy marzą o tym, by zostali okradzeni przez Dicka Turpina” – słyszymy już na początku serialu i trudno się tym marzeniom dziwić, serialowy Dick Turpin (Noel Fielding, „The IT Crowd”) jest bowiem postacią wyjątkowo niegroźną. Produkcja Apple TV+ prezentuje legendarnego rozbójnika w wersji humorystycznej, jako człowieka absolutnie beznadziejnego w swoim „fachu”, którego legenda zrodziła się zupełnym przypadkiem. Pozostali członkowie jego gangu stanowią barwną mieszankę ludzi, którzy – może poza buńczuczną i waleczną Nell (Ellie White, „Black Mirror”) – również nie nadają się do tej roboty i pod przywództwem Dicka wreszcie mogą być sobą.
Wymyślne przygody Dicka Turpina to mnóstwo żartów
Już sam tytuł serialu mówi, iż nic z tego, co zobaczymy na ekranie, nie powinniśmy brać na poważnie. Sześcioodcinkowa produkcja (przedpremierowo widziałem całość) w żadnym wypadku nie jest skierowana do tych, którzy lubią wielkie seriale kostiumowe. To bardziej rzecz dla fanów Monty’ego Pythona, filmu „Robin Hood i faceci w rajtuzach” Mela Brooksa czy wspomnianego już serialu „Nasza bandera znaczy śmierć”. Jak w domu poczują się tutaj też fani „The Mighty Boosh”, komedii z Noelem Fieldingiem i Julianem Barrattem. Czas i miejsce akcji są tu jedynie pretekstem dla szerokiej gamy żartów, bo akurat tych w „Wymyślnych przygodach Dicka Turpina” nie brakuje.
Serial Apple TV+ sypie żartami jak z rękawa, więc – co nieuniknione przy takim ich natężeniu – raz jest lepiej, raz gorzej z ich jakością. Zdarzyło mi się jednak kilka razy zaśmiać w głos, choćby przy tych mniej wysublimowanych dowcipach. Mówimy tutaj o produkcji, która na całe szczęście nie próbuje udawać czegoś, czym nie jest – jeżeli oczekujecie finezyjnych żartów, szukajcie ich gdzie indziej. „Wymyślne przygody Dicka Turpina” w swojej prostocie bywają głupiutkie, czasem może zbyt głupiutkie, ale dzięki temu mogą sprawdzić się dobrze jako typowy „odmóżdżacz”. Jasne, zapomnimy o nim chwilę po seansie, ale wcześniej spędzimy bardzo przyjemne pół godziny.
Duża w tym zasługa tytułowego bohatera, będącego tutaj kompletną antytezą awanturnika, jakim rzekomo jest. Twórcy serialu pokazują dobitnie, iż w XXI wieku do narodowych mitów i legend nie trzeba podchodzić zbyt dosłownie, można się nimi bawić na różne sposoby. Dzięki temu dostajemy tutaj rabusia, który w pubie zamiast piwa woli wypić ziołową herbatę, szydełkuje i nie grzeszy inteligencją, a słowo „męski” jest jednym z ostatnich, jakim byśmy go określili. Serialowy Dick jest wręcz ofermą, szukającą uznania u innych, bo wyraźnie nigdy nie zyskał go u własnego ojca. Wszelka chwała, jaką udaje mu się zdobyć, jest dziełem przypadku.
Wymyślne przygody Dicka Turpina – czy warto oglądać?
Sam Dick Turpin nie byłby jednak w stanie udźwignąć ciężaru całego serialu samodzielnie, tu z pomocą przychodzi kilka świetnych – i oczywiście przerysowanych – postaci drugoplanowych. Na ich czele stoi główny przeciwnik Dicka, Jonathan Wilde (Hugh Bonneville, „Downton Abbey”). To członek Syndykatu – kryminalnej organizacji, dla której samozwańczy rabusie tacy jak Dick są zagrożeniem. Między nim i tytułowym gwałtownie pojawia się napięcie, a twórcy co jakiś czas sugerują nawet, iż może mieć ono podłoże seksualne. Każde ich spotkanie ma ogromny potencjał komediowy, także dlatego, iż zawsze wydobywa ono na wierzch kompleksy Jonathana, którego wyraźnie boli, iż wcale nie jest „wielkim bossem”, jakim chciałby być.
Jest nim za to lady Helen Gwinear (Tamsin Greig, „Odcinki”), szanowana dama, która tak naprawdę trzęsie całym przestępczym światem w okolicy. Choć na ekranie pojawia się stosunkowo rzadko, kradnie każdą scenę ze swoim udziałem – Greig rewelacyjnie zagrała miks stereotypowej brytyjskiej szlachcianki z bezwzględną szefową mafii. W tej całej mozaice barwnych bohaterów, jaką są „Wymyślne przygody Dicka Turpina”, nie ma ani jednej postaci, która byłaby zwyczajna. Format serialu wymaga, by wszyscy mieli uwypuklone kilka głównych cech, która następnie zostają rozdęte do absurdalnych i tworzą ich osobowość. Ciężko więc mówić tu o bohaterach z krwi i kości, są to raczej uczestnicy jednego wielkiego skeczu.
Jest to skecz niewątpliwie udany, choć nie mam wątpliwości, iż nie wszyscy widzowie będą w stanie go zaakceptować. Skecze mają bowiem to do siebie, iż nie powinny trwać zbyt długo. Tymczasem mówimy o w sumie trzygodzinnej produkcji, która siłą rzeczy musi zaliczyć w tym czasie kilka dołków. Finalnie ten festiwal absurdalnych sytuacji i dialogów zdecydowanie się broni, ale mimo to nie wydaje mi się, by musiały po niego sięgać osoby, które nie znają bądź nie są fanami „Monty’ego Pythona i Świętego Graala” i innych tego typu produkcji. „Wymyślne przygody Dicka Turpina” z założenia są skazane na niszowość, ale wygląda na to, iż jest im w tej niszy bardzo wygodnie.