Wydawała się idealna. A okazała się moim największym bólem.
Gdy pierwszy raz ujrzałem Łucję, pomyślałem, iż oto kobieta z moich snów – spokojna, subtelna, z oczami, w których kryły się całe światy. gwałtownie się zbliżyliśmy. Oprowadzałem ją po ulubionych miejscach w Gdańsku, gotowaliśmy w domu proste dania, śmialiśmy się z błahostek. Byłem pewien: to ta jedyna. Gdy oświadczyłem się, nie wahałem się ani chwili.
Ślub był skromny i pełen ciepła. Kameralne przyjęcie z rodziną, biała suknia, zwykły taniec przy cichej melodii. Życie wydawało się sielanką. Łucja była troskliwa, zawsze uważna, tylko czasem lekko zdystansowana – tłumaczyłem to jej charakterem. Ale niedługo w tym spokoju pojawiły się pierwsze rysy.
Zaczęło się od spóźniania po pracy. Razem z „koleżankami”, potem jakieś „spotkania”. Czasem mieszała się w opowieściach. Starałem się odpędzać podejrzenia. Aż pewnego dnia zauważyłem, iż jej telefon, który zwykle trzymała przy sobie, leżał odblokowany na kuchennym stole. Nie chciałem zaglądać… ale coś mnie popchnęło.
Znalazłem rozmowy. Imię – Krzysztof. Wiadomości nie pozostawiały wątpliwości: „Wkrótce się zobaczymy. Obiecuję. Tęsknię za twoim dotykiem”. Łucja odpowiadała z taką samą intensywnością. Serce ścisnęło mi się w piersi. Kim był? Co ich łączyło?
Następnego dnia zacząłem drążyć głębiej. Odnalazłem jej stare konto w mediach społecznościowych. Tam – zdjęcia z imprez, półnagie fotki na plaży, obcy mężczyźni. Posty pełne aluzji do namiętności, wolności, przelotnych znajomości. Ta Łucja, którą znałem, i ta z sieci – to były dwie różne osoby. Nie mogłem uwierzyć. Ale czułem, iż prawda pozostało gorsza.
Po dwóch tygodniach natrafiłem na jej pamiętnik. Przypadkiem – a może tak miało być. Na okładce napis: „Nie otwierać”. Otworzyłem. Każda strona bolała jak nóż:
„Myśli, iż jestem dobra. Nie wie, jak bardzo pragnę uczuć. Dotyku. Jednego mi za mało”.
„Krzysztof prosił, żebym została. Prawie się zgodziłam. Ale on ma rodzinę. A ja – całą tęczę pragnień”.
„Tomek jest naiwny. Wierzy, iż jesteśmy razem na zawsze. Szkoda, iż nie wie o Pawle…”.
Siedziałem na podłodze, nie mogąc powstrzymać łez. Moja żona. Moja – a jednak wcale nie moja. Trzech mężczyzn. Romans za romansem. Życie jak przedstawienie.
Zainstalowałem program na jej telefonie. W środy i piątki jeździła poza miasto. Ten sam hotel. Ten sam pokój. Zawsze Krzysztof. A był jeszcze Paweł. Żonaty. Pisała mu: „Jesteś najbardziej namiętny. Przy tobie czuję się żywa. Ale nie proś o więcej”.
Byłem złamany. A jednak bałem się przemówić. Aż w końcu wybuchnąłem:
– Wiem wszystko.
Zbladła. Nie zaprzeczała. Tylko płakała. Czekałem na wyjaśnienia. Słowa. Powiedziała tylko:
– Boję się być sama. Nie potrafię być tylko żoną. Potrzebuję więcej. Muszę czuć, iż jestem pożądana. Jesteś dobry. Ale nie umiesz rozpalić we mnie ognia.
To było gorsze niż wyznanie zdrady. To było wyznanie, iż w jej świecie jestem nikim. Bezpieczną przystanią. Pewnym oparciem. Ale nie mężczyzną, którego wybiera.
Tydzień później podaliśmy o rozwód. Odszedłem. Ona została w mieszkaniu – i w swojej sieci kłamstw.
W ostatniej wiadomości napisała:
„Przepraszam. Byłeś prawdziwy. A ja tylko szukałam siebie. I nie znalazłam”.
Piszę tę historię nie z zemsty. Dawno przestałem się złościć. Chcę tylko, by ktoś, czytając to, zrozumiał: maski bywają piękne. Ale często kryją dusze, których nigdy do końca nie poznamy.