Wybieram święta z byłą synową, a nie obecną żoną syna i nie zamierzam za to przepraszać

polregion.pl 1 tydzień temu

Dawno temu, gdy skończyłam sześćdziesiąt lat, zrozumiałam, iż życie nie zawsze układa się tak, jakbyśmy tego chcieli. Emerytura, bolące nogi, zmęczenie codziennością — nie różnię się od wielu kobiet, które dźwigały wszystko same, bez pomocy, bez męskiego ramienia. W młodości byłam fryzjerką — zawód niełatwy, szczególnie gdy całe dnie spędza się na nogach, uśmiechając się do klientów. Dziś zdrowie już nie to, pracuję sporadycznie, głównie dla znajomych.

Męża w moim życiu nie ma od dawna. Rozstaliśmy się niedługo po urodzeniu syna — okazał się człowiekiem bezużytecznym, leniwym, który potrafił tylko palić w mieszkaniu i pić z kolegami. Pracować „nie chciało mu się królowi”, ale doskonale umiał żyć na mój koszt. Odeszłam bez żalu, odetchnęłam — zrobiło mi się lżej. Od tamtej pory radziłam sobie sama. I syna wychowałam sama.

Starałam się być dla niego i matką, i ojcem. Tak, popełniłam wiele błędów — bo czasu w szczere rozmowy po prostu nie było. Harowałam od rana do nocy. Gdy poszedł do wojska, pomyślałam: może teraz zacznie mu się lepiej wieść.

A potem wrócił. Przyprowadził do domu dziewczynę — skromną, ciepłą, zawsze uśmiechniętą. Kingę. Ślub wzięli po kilku miesiącach. Przyjęłam ją z radością, pozwoliłam choćby mieszkać u mnie na początku. Zaprzyjaźniłyśmy się, szczerze. Nie kłóciłyśmy się nigdy. Gotowałyśmy razem, oglądałyśmy filmy, rozmawiałyśmy o wszystkim — od przepisów po książki. Było mi z nią dobrze, jakby pojawiła się córka, której nigdy nie miałam.

Później wyprowadzili się. Urodził im się syn — mój pierwszy wnuk. Kinga nie chciała siedzieć bezczynnie, poszła do pracy. A mój syn, Bartek, dostał dobrą posadę, potem choćby otworzył własny interes. Cieszyłam się — wszystko się ułożyło.

Gdy potrzebowałam operacji, Kinga bez słowa zawiozła mnie do prywatnej kliniki i zapłaciła za wszystko. Ani śladu pretensji. Po prostu pomogła. Nigdy tego nie zapomnę.

Aż nagle, po dziewięciu latach małżeństwa — rozwód. Bartek spakował rzeczy i wyszedł. Powiedział, iż pokochał inną. Kinga walczyła o ich związek, ale on był zimny jak lód. Później wyznała mi, iż zdradzał ją od dwóch lat. Nie mogłam uwierzyć.

Gdy po raz pierwszy przyprowadził do mnie nową kobietę, poczułam prawdziwy wstrząs. Wulgarna, prostacka, o manierach przekupki z targowiska. Słowa przeplatane przekleństwami, usta napompowane jak balony, wzrok pusty. Spróbowałam porozmawiać z synem: „Czy na pewno chcesz iść przez życie z taką kobietą?”. Machnął ręką. Ślubu nie planują — jego wybranka „nie lubi świętować”.

Nie powiedziałam nic. Nie jest już dzieckiem, sam dokonuje wyborów. Ale coś we mnie pękło. Z Kingą przez cały czas się przyjaźniłyśmy. Przychodziła z wnukiem w odwiedziny, dzwoniła, przynosiła zupy i owoce, jak dawniej. Nie straciłyśmy kontaktu. A z Bartkiem? Wszystko się urwało. Jakby ktoś wykreślił go z mojego życia. Albo on sam to zrobił.

Na święta przestałam na niego czekać. Bo wiedziałam — przyjdzie nie sam. A ja nie chcę widzieć tej kobiety w swoim domu. Nie chcę słuchać, jak drze się przez telefon, siedząc przy moim stole. Nie chcę, by mój wnuk słyszał, jak ona „rozmawia”.

Dlatego w Wigilię, na Wielkanoc, w moje urodziny — przychodzi Kinga. Z wnukiem. Nakrywamy stół, pijemy herbatę, wspominamy przeszłość. Śmiejemy się. I jest nam dobrze. Nie muszę wpuszczać w swoje życie tego, co sprawia ból. choćby jeżeli to wybór mojego syna.

Niedawno Bartek zadzwonił, chciał wpaść. Odmówiłam. Powiedziałam wprost: „Z nią — nie. Sam — przychodź. Ale ty sam nie przyjdziesz”. Rzucił słuchawką. Od tamtej pory cisza.

A mnie nie jest smutno. Przeżyłam trudne życie. Wiem, kto był przy mnie, gdy było najciężej. I nie zdradzę tego, kto raz mnie nie zdradził.

Spędzam święta z byłą synową. Bo stała mi się bliższa niż rodzony syn. I tak, nie mam powodu się wstydzić.

Idź do oryginalnego materiału