Na salony wprowadzali go Ray Charles i Frank Sinatra, ale to kooperacja z Michaelem Jacksonem zrobiła z niego gwiazdę popkultury. Quincy Jones niejednym parkietem trząsł i przeżył w sumie jakieś trzy pełne życia.
Zmarł 3 listopada 2024 roku. Przeżył go jego „niebiański bliźniak” – aktor równie legendarny jak Jones w świecie popu, Michael Caine. Obaj urodzili się 14 marca 1933 roku, mniej więcej o tej samej porze na dwóch różnych kontynentach. O tym wyjątkowym fakcie dowiedzieli się zupełnie przypadkiem podczas pracy nad filmem Włoska robota (1969). „Był pięknym i unikalnym człowiekiem. Miałem wielkie szczęście, iż go poznałem” – skomentował Brytyjczyk.
Ciemna strona Hillary Clinton
Instrumentalista, kompozytor, producent, dyrygent, mitoman, bawidamek – to prawdopodobnie tylko wycinek jego życiorysu. Wyprodukował najlepiej sprzedający się album w historii muzyki (Thriller) oraz singiel (We Are The World). Przy drugiej z tych okazji dał się też poznać jako człowiek, który potrafił poskromić ego największych gwiazd muzyki, które w styczniu 1985 roku zebrały się na wezwanie Lionela Richiego, by walczyć z biedą w Afryce.
Miał udział w powstaniu prawie 3000 piosenek. Przyłożył rękę do ponad 300 albumów, z których część (Off The Wall, Thriller, Blam!, Give Me The Night) to ponadczasowe klasyki. Należy do wąskiego grona laureatów nagród EGOT (Emmy, Grammy, Oscar, Tony). Zainspirował całą rzeszę młodych artystów, którzy w kolejnych latach twórczo rozwijali jego patenty. A jako starszy pan udzielił jeszcze kilku legendarnych wywiadów, które rzuciły nowe światło na kilku gigantów popkultury i wyjaśniły parę zagadek.
Quincy Jones oczywiście wiedział, kto zabił Kennedy’ego (chicagowski gangster Sam Giacana). Poznał również ciemną stronę Hillary Clinton, ale tu akurat wolał nie rozwijać szczegółów. Beatlesów uznał za najgorszych muzyków na świecie („skurwiele nie umieli nic”). Miał też być świadkiem homoseksualnych romansów Marlona Brando z między innymi Jamesem Baldwinem i Richardem Pryorem.
Kradzione patenty Jacksona
To tylko kilka anegdot i cytatów, które w lutym 2018 roku podbijały internet. Wszystko za sprawą wywiadu dla „New York Magazine”, który mógł być początkiem czegoś wielkiego. Któż nie chciałby posłuchać kolejnych historii z legendarnych hollywoodzkich imprez? Tym bardziej, iż Jones był na większości z nich. Feralnego dnia miał być choćby w domu Romana Polańskiego i Sharon Tate…
Początkowo wydawało się, iż jakiekolwiek odsianie ewentualnych faktów od plotek będzie zadaniem niemożliwym do zrealizowania – w końcu większość gwiazd pomówionych przez Jonesa od dawna nie żyje. Poza tym córki Quincy’ego gwałtownie ukróciły jego twórcze zapędy i zmusiły do wydania asekuranckiego oświadczenia, w którym przeprosił za „słowny wyrzyg” i niemal zobowiązał się do życia w ciszy.
Koło ratunkowe zostało rzucone z najmniej spodziewanej strony. Jennifer Lee Pryor – wdowa po Richardzie Pryorze – potwierdziła, iż jej były mąż rzeczywiście miał romans z Brando. „To były lata siedemdziesiąte! Narkotyki były wciąż dobre – szczególnie metakwalon. A jeżeli przyjąłeś wystarczająco kokainy to mogłeś wyruchać kaloryfer i wysłać mu rano kwiaty” – Pryor jako jedna z nielicznych nie miała do Quincy’ego pretensji.
Jones nawiązał bliższą współpracę z jej mężem pod koniec lat siedemdziesiątych. Wtedy też bywał na wyspie należącej do Marlona Brando. I mniej więcej w tym okresie nawiązał również znajomość z Michaelem Jacksonem, co okazało się najważniejsze dla jego dalszej kariery. „Jacko” znalazł się na życiowym zakręcie – po oderwaniu się od Jackson Five szukał własnej drogi i na kolejnym solowym albumie chciał się przedstawić już jako ktoś więcej niż śpiewające dziecko.
Quincy miał tylko doradzać, ale gwałtownie okazało się, iż Jackson nie znajdzie lepszego producenta. Znacie charakterystyczny początek „Don’t stop til’ you get enough”? To jedna z tych melodii, które raz usłyszane w magiczny sposób nie wypadają już z głowy. Mało kto jednak wie, iż kilka zabrakło, by ten symfoniczny motyw pozostał schowany gdzieś głęboko w szufladzie. Sytuację zmienił upór Jonesa, który w krytycznej sytuacji potrafił wysłać samego Jacksona do wszystkich diabłów. Quincy po prostu miał gdzieś, iż gwiazdorek „nie czuje tego groove’u” i chce dostać oszczędniejszą wersję.
Kto miał rację? Wystarczy posłuchać utworu, od którego zaczął się długi marsz tego duetu na szczyty list przebojów. Przy okazji nie obyło się zresztą bez innych kontrowersji, bo matrona rodu Jacksonów był zszokowana treścią tekstu piosenki. Pierwsze słowa napisane przez Michaela na potrzeby nowego otwarcia solowej kariery według samego zainteresowanego miały być po prostu o niepoddawaniu się w obliczu próby. Matka, słysząc wersy o „rozpuszczaniu się jak gorąca świeca”, pomyślała oczywiście o seksie.
Wychowany w gronie świadków Jehowy syn oczywiście gorliwie zaprzeczał, ale trudno wyrokować, co mogło siedzieć mu w głowie. Wiadomo, iż w kolejnych latach irytował Quincy’ego głównie podprowadzaniem pomysłów innym artystom. „Nienawidzę mówić o tym publicznie, ale Michael ukradł sporo piosenek. Nuty nie kłamią, człowieku. Był tak makiaweliczny jak to tylko możliwe” – to kolejny fragment wywiadu Jonesa z 2018 roku.
Randka z Ivanką
Szarganie świętości? „Bardzo być może”, ale mocne oskarżenie wymierzone w Jacksona nie znalazło się choćby w ścisłej czołówce najmocniejszych cytatów. Quincy znał chyba wszystkich i był wszędzie – Leni Riefenstahl ze szczegółami zdążyła opowiedzieć mu o kokainowej szajbie wojsk III Rzeszy, a Pabla Picassa poznał jako konesera absyntu.
Malcolm X został opisany jako diler narkotykowy, który sprzedał Quincy’emu jedną z pierwszych działek heroiny. Z narkotykiem miał się zetknąć po raz pierwszy jako 15-latek, a w roli wprowadzającego do tego świata wystąpił ponoć Ray Charles. „Ćpałem 5 miesięcy. Potem skończyłem, bo po upadku na haju wylądowałem w szpitalu. Gdyby nie to ćpałbym w Nowym Jorku z Charliem Parkerem. Bird był zawsze naćpany”.
Jones zmarł tuż przed ogłoszeniem wyników amerykańskich wyborów, ale na temat Donalda Trumpa też miał wyrobioną opinię. „Kiedyś się z nim zadawałem. To szalony skurwiel – ograniczony mentalnie megaloman i narcyz. Nie znoszę go”. jeżeli wierzyć Quincy’emu, to krytyczne zdanie na temat słynnego biznesmena nie przeszkodziło mu w randce z jego córką.
W 2006 roku 72-letni wówczas weteran branży muzycznej miał zaprosić na kolację 26-letnią Ivankę Trump. Warto odnotować, iż ta przechwałka nigdy nie została zdementowana przez pierwszą rodzinę Ameryki. Czy można w to uwierzyć? Faktem jest, iż Quincy wiązał się najczęściej z białymi kobietami. Wszystkie trzy jego żony miały taki kolor skóry, a także Nastassja Kinski, z którą był nieformalnie związany w latach dziewięćdziesiątych.
Nie wszystkim się to podobało – w 1993 roku Jones został potężnie przeczołgany w mediach przez Tupaka Shakura. Młody raper uznał go za „zdrajcę rasy”, a jego dzieci nazwał „spieprzonymi”. Odpowiedziała mu wtedy bezpardonowo nastoletnia Rashida, która w kolejnych latach stała się najbardziej znanym dzieckiem Quincy’ego. Tupac w końcu przeprosił, a w kolejnych latach związał się z Kidadą Jones – inną z córek muzyka. W momencie śmierci rapera byli zresztą zaręczeni, co skierowało część podejrzeń w stronę niedoszłego teścia. Powód? choćby nie ten konflikt sprzed lat tylko… ukryty homoseksualny romans. Quincy akurat tych plotek nie potwierdził.
Sygnet Sinatry
Raperzy kolejnych pokoleń szanowali Jonesa, a Kendrick Lamar odebrał choćby od niego kilka rad. Ponad pół wieku muzycznej działalności musi robić wrażenie – tym bardziej, iż początek przypadł na wyjątkowo trudny okres. Quincy przełamywał segregację rasową z pomocą wpływowych znajomych – szczególną rolę odegrał tutaj Frank Sinatra, który jako jeden z pierwszych dostrzegł błysk w oku czarnoskórego muzyka i stopniowo powierzał mu coraz więcej zadań.
To Sinatra jako pierwszy zaczął za nim wołać „Q”. Jones opowiadał mu, iż widzi muzykę zanim zdoła ją jeszcze usłyszeć. Chłonął wiedzę jak gąbka i miał niesamowity słuch. Jeszcze przed 30. urodzinami miał na koncie wyprodukowanie numeru jeden list przebojów („It’s My Party” Lesley Gore). Został także pierwszym czarnoskórym wiceprezydentem dużej wytwórni (Mercury). Podobne bariery przełamał także w przypadku kilku nominacji do Oscara. A zawodowa znajomość z Sinatrą z czasem przerodziła się w przyjaźń – Quincy w 1998 roku po śmierci legendarnego muzyka otrzymał jego sygnet. „Nigdy go nie ściągam. Kiedy przylatuję na Sycylię to nie potrzebuję paszportu – po prostu go pokazuję”.
W młodości Jones przygrywał na trąbce samemu Elvisowi Presleyowi, ale kluczowym doświadczeniem dla jego rozwoju muzycznego kazała się trasa koncertowa po Europie z zespołem Lionela Hamptona. Tak rozpoczęły się jego związki ze Starym Kontynentem, które w kolejnych dekadach przybierały różne formy. W 1957 roku zamieszkał w Paryżu i edukował się pod okiem legendarnych kompozytorów – Nadii Boulanger i Oliviera Messiaena. To doświadczenie nauczyło go szacunku dla wszystkich rodzajów muzyki.
Słabość Quincy’ego do Europy być może do pewnego stopnia tłumaczą geny – badania DNA pokazały, iż ma sporą domieszkę europejskiej krwi po obu stronach. Po Paryżu pokochał także Berlin (mieszkał tu w latach 90., gdy związał się z Kinski) oraz Sztokholm. Do ostatniego z tych miast wracał w ostatnich latach wyjątkowo często – tam znajdowała się klinika, która prowadziła jego dietę i nadzorowała regularne badania.
Zarządzając gwiazdami
Mimo dwóch wylewów planował dożyć setki, ale fiasko tego ambitnego planu nie zmienia faktu, iż adekwatnie do samego końca opiekował się młodymi talentami. Między innymi z pomocą platformy Qwest, którą przedstawiał jako „jazzowego Netfliksa”. Skalę jego wpływu na popkulturę pokazały w ostatnich latach dwa filmy dokumentalne. Jesienią 2018 roku Quincy nieco wygładził efekty kontrowersyjnego wywiadu i pokazał Jonesa jako dziarskiego staruszka z niesłabnącym apetytem na życie.
Do tegorocznego The Greatest Night in Pop z powodu stanu zdrowia dograł tylko kilka wypowiedzi przez telefon, ale archiwalne nagrania pokazują go u szczytu możliwości. W 1985 roku to Quincy był dyrygentem i organizatorem, bez którego całe to przedsięwzięcie nie miało prawa się udać. Kilkudziesięciu najpopularniejszych muzyków (w tym gronie znaleźli się między innymi Tina Turner, Stevie Wonder, Ray Charles, Michael Jackson, Lionel Richie, Bruce Springsteen i Bob Dylan) zaproszono do studia nagraniowego tuż po ceremonii rozdania American Music Awards.
Sama kompozycja powstała na wariackich papierach zaledwie kilka dni wcześniej. Jones czuwał nad nagraniem wersji demo, a potem zajął się wysyłką kaset w całkowitej tajemnicy. Musiał też ostatecznie rozdzielić role – kilkudziesięciu artystów musiało przyjąć ze zrozumieniem, iż zostają im tylko chórki. A pewne znaki zapytania i tak wyjaśniły się dopiero w dniu nagrania.
Prince ostatecznie nie wziął udziału w projekcie, bo do końca chciał postawić na swoim i proponował dogranie gitarowej solówki w oddzielnym pomieszczeniu. Ostatecznie nie dojechał i stracił okazję do symbolicznego pogodzenia się z Jacksonem, z którym od lat rywalizował na szczytach list przebojów.
„Zostawcie ego przed drzwiami” – ten napis autorstwa Quincy’ego przywitał stado gwiazd przed wejściem do studia. Gospodarz starał się stworzyć kameralną atmosferę i do końca zachował anielską cierpliwość. Z równowagi nie wyprowadził go choćby protest Waylona Jenningsa – weteran country alergicznie zareagował na propozycję dodania linijki tekstu w języku suahili. Jones poradził sobie także z dzwoniącymi bransoletami Cyndi Lauper i mrukliwym Dylanem, który ewidentnie nie potrafił znaleźć dla siebie miejsca.
Jakiego kalibru postać pożegnaliśmy na początku listopada? W mediach społecznościowych żegnali go Joe Biden, Barack Obama, Paul McCartney, LL Cool J, The Weeknd i mnóstwo najróżniejszych gwiazd i gwiazdeczek. Ostatni news dotyczący Quincy’ego Jonesa dotyczy jego majątku – jeżeli wierzyć medialnym przeciekom, postanowił podzielić ponad 500 milionów dolarów po równo między siódemkę dzieci, które nazywał swoimi najbardziej udanymi projektami.
**
Kacper Bartosiak – dziennikarz sportowy i komentator zajmujący się głównie boksem. Twórca audioserialu Gołota. Polski sen, były redaktor polskiej edycji „Playboya” oraz portali Weszło i Porcys. Socjolog, pasjonat sportu i popkultury.