Christopher Walken zostaje porwany przez UFO, spotyka swojego sobowtóra i tańczy z kosmitami, którzy umieszczają w jego odbycie sondę analną. Wbrew pozorom Wspólnota nie jest komedią.
Amerykański pisarz Whitley Strieber mieszka w wygodnym apartamencie na Manhattanie wraz z żoną Anne i kilkuletnim synem Andrew. Aby pokonać kryzys twórczy, Whitley zabiera swą rodzinę i parę przyjaciół na weekendowy wypad do położonego w lesie domku letniskowego. Już pierwszej nocy zaczyna dziać się coś dziwnego: najpierw włącza się alarm antywłamaniowy, potem pojawia się oślepiające światło, a Whitley zauważa w domu jakąś postać. Incydent jest tak niepokojący, iż nazajutrz wszyscy postanawiają przerwać urlop i wrócić do Nowego Jorku. Kilka tygodni później Whitley, Anne i Andrew znów jadą do leśnego domku, aby spędzić tam święta Bożego Narodzenia, ale i ten pobyt zakłócają niewytłumaczalne zjawiska: Whitley zostaje uprowadzony przez obcych i trafia na pokład statku kosmicznego, gdzie zostaje poddany eksperymentom. Nie mogąc poradzić sobie z traumą, która destabilizuje jego życie rodzinne i zawodowe, pisarz zapisuje się na terapię.
Whitley Strieber rozpoczął literacką karierę od bestsellerowych powieści grozy Wolfen (1978) i The Hunger (1981), które zostały przeniesione na ekran jako Wilkołaki (1981) Michaela Wadleigha oraz Zagadka nieśmiertelności (1983) Tony’ego Scotta. W 1987 roku Strieber opublikował książkę pod tytułem Communion: A True Story [1], w której opisał swoje domniemane kontakty z obcymi. Pisarz określił ich mianem „gości”, bo nie był pewien, czy odwiedzili go przedstawiciele pozaziemskiej cywilizacji, demony czy inne istoty. I choć książkę przypisuje się do kategorii non-fiction, nie ma konsensusu co do jej treści: jedni wierzą w każde słowo napisane przez Striebera, inni zaś wskazują na to, iż pisarz wiele razy mijał się z prawdą – twierdził na przykład, iż był świadkiem masakry na University of Texas w Austin w sierpniu 1966 roku, potem odwołał swoje zeznania, by po pewnym czasie powrócić do pierwotnej wersji wydarzeń (zresztą sam pisze o tym właśnie w Communion).
Communion przez pół roku okupowała listy najlepiej sprzedających się książek w USA, nic zatem dziwnego, iż do Striebera zaczęli zgłaszać się filmowcy zainteresowani jej adaptacją. Podobno był wśród nich sam Steven Spielberg, jednak Strieber odrzucił jego ofertę i zaproponował współpracę swemu przyjacielowi Philippe’owi Morze – francusko-australijskiemu reżyserowi, którego głośny dokument Swastika (1973) o mało nie wywołał zamieszek na festiwalu filmowym w Cannes. Mora i debiutujący w roli scenarzysty Strieber ustalili zasady kooperacji: reżyser nie będzie ingerował w scenariusz, a scenarzysta – w reżyserię. Do głównych ról udało się pozyskać Christophera Walkena, Lindsay Crouse i Frances Sternhagen, a główny temat muzyczny napisał Eric Clapton. Wspólnota weszła na ekrany amerykańskich kin w listopadzie 1989 roku. Film poniósł kasową klęskę i dostał negatywne recenzje, również od Striebera, któremu nie podobało się przedstawienie jego osoby.
Już na planie filmowym Strieber powiedział Walkenowi, iż ten przedstawia go jako zbyt szalonego, na co aktor miał odpowiedzieć coś w stylu „Jeśli wejdziesz między wrony…”. Mora przyznawał, iż dał Walkenowi całkowitą swobodę twórczą w portretowaniu Striebera: pozwalał mu improwizować, stroić miny i tańczyć z kosmitami. W rezultacie Strieber to czysty Walken ze swoją zmanierowaną (to nie zarzut!) grą pełną charakterystycznych dziwactw, gestów i grymasów. Pobieżny przegląd zarejestrowanych na wideo wywiadów ze Strieberem przekonuje, iż prawdziwy pisarz nie ma nic wspólnego z kreacją Walkena. Wygląda jednak na to, iż był to celowy zabieg twórców, na dodatek zabieg ten łączy się z innym elementem Wspólnoty – efektami specjalnymi. Otóż kosmici w filmie Mory wyglądają sztucznie choćby jak na standardy lat 80.: jedni przypominają małych, niebieskich potomków Jabby z serii Gwiezdne wojny, inni zaś prezentują schematy: podłużna twarz, wielkie czarne oczy itp.
Wizerunki kosmitów były w rzeczy samej tak tandetne, iż Walken parsknął szczerym śmiechem na ich widok (Morze tak podobała się jego reakcja, iż zachował tę scenę w filmie). Całkowity budżet Wspólnoty wyniósł 7 milionów dolarów, dzisiaj byłoby to prawie 18 milionów – to wystarczająca kwota, żeby zadbać o odpowiednio przekonujące kostiumy i charakteryzację. Może więc chodzi tu o coś zupełnie innego? Może wspomniana sztuczność rodem z teatru lalkowego jest zamierzona, podobnie jak przeszarżowana gra Walkena? Tak jakby reżyser dyskretnie sugerował, iż to, co widz ogląda, jest tylko wytworem wyobraźni głównego bohatera: przejawem choroby psychicznej, snem, halucynacją, majakiem (atmosfera filmu jest w rzeczy samej oniryczna, jak z koszmaru sennego lub wizji Davida Lyncha). Mora nie daje jednoznacznej odpowiedzi na te pytania, podobnie zresztą jak nie zrobił tego w swej książce Strieber, który chyba po dziś dzień nie wie, co mu się adekwatnie przytrafiło.
To wszystko czyni ze Wspólnoty film zastanawiający, ambiwalentny i bardzo trudny w ocenie. Nie sposób bowiem ustalić, czy jest to wyrafinowany sarkazm, czy poważne potraktowanie tematu – a jeżeli tak, to jaki adekwatnie to temat? Zdrowie psychiczne ubrane w metaforę porwań przez UFO czy właśnie same porwania, jakimi kultura popularna karmi się co najmniej od czasu sprawy Barneya i Betty Hillów? Czy twórcy wyśmiewają new age’ową fascynację obcymi cywilizacjami, czy wręcz przeciwnie, cynicznie wykorzystują ją i podsycają? Czy ten film to niedocenione science fiction, na którym nie poznali się krytycy i publiczność, czy nonsensowna hucpa? Werdykt jak zawsze należy do indywidualnego odbiorcy. Niezależnie od intencji Mory i Striebera jedno nie ulega wątpliwości: Wspólnota to produkcja zdumiewająca i jedyna w swoim rodzaju, prawdziwy unikat pośród filmów fantastycznonaukowych – i choćby dlatego warto obejrzeć ten dziwny, nieco już zapomniany film.
[1] Polskie wydanie: W. Strieber, Wspólnota: Prawdziwa opowieść, tłum. M. Kański, Poznań 1993.