Wrócił z zarobków — a w swoim mieszkaniu obcy
Marek przyjechał z Niemiec do rodzinnego Gdańska późnym wieczorem. Jak zwykle, najpierw zajechał do matki. Krystyna Janowska przycisnęła syna mocno do siebie:
— Ileż to lat, ile zim, Marku! Stęskniłam się okropnie! No i co, zarobiłeś porządnie?
— Jak zwykle — uśmiechnął się gorzko. — Jadąc, pomyślałem: po co płacić za obce mieszkanie, skoro i tak mnie tam nie ma? Lepiej spłacać kredyt na swoje.
— Mądrze mówisz — przytaknęła matka. — Masz już dwadzieścia osiem lat, czas pomyśleć o rodzinie. A potem dzieci. Bez własnego kąta nic z tego nie wyjdzie.
Dwa miesiące później Marek kupił kawalerkę w nowym bloku, urządził według gustu. Klucze zostawił matce na wszelki wypadek, a sam znów wyjechał za granicę.
Lecz ledwo przekroczył granicę, Krystyna Janowska oddała klucze swojej córce — Agnieszce. Starsza od Marka o kilka lat, bez stałej pracy, wiecznie w długach, żyła w oczekiwaniu na bogatego księcia.
— Trochę pomieszka, odłoży, staną na nogi — myślała matka. — Co w tym złego?
Ale na próżno się łudziła. W ciągu czterech miesięcy Agnieszka nie tylko nie stanęła na nogi — wpadła w jeszcze większe długi. Gdy nadszedł czas wyprowadzki, po prostu wymieniła zamki. Tak, by nikt, łącznie z Markiem, nie mógł jej wyrzucić.
Gdy Marek wrócił i próbował otworzyć drzwi — klucz nie pasował. Zamarł w szoku.
— Co do diabła? — wyszeptał i od razu pojechał do matki.
Ta, zmieszana, przyznała, iż wpuściła Agnieszkę, ale nie wiedziała, iż ta zmieniła zamki. Marek wściekł się:
— Jedno, iż wpuściłaś ją bez mojej wiedzy. Ale zmieniać zamki? I co, nie chce się wyprowadzić?
— Proponowałam, żeby zamieszkała ze mną — tłumaczyła się matka. — Ale odmówiła…
Następnego dnia Marek wezwał dzielnicowego. Drzwi zostały otwarte. Nie zgłosił siostry na policję, ale rozmowa była ciężka.
— Mógłbyś u mamy pomieszkać — rzuciła zimno Agnieszka. — I tak zaraz znów wyjedziesz. A ja muszę ułożyć sobie życie.
— Nie po to kupowałem mieszkanie — odciął się Marek. — Zapraszaj adoratorów do wynajętego. Idź do pracy i spłać swoje kredyty.
— Bez twoich rad sobie poradzę! Najpierw się ożeń, doradco!
Spakowała rzeczy i wyprowadziła się. Relacje między rodzeństwem zostały zerwane. Marek nie cierpiał — dawno zrozumiał, iż Agnieszce od rodziny potrzebne są tylko pieniądze.
Minęło kilka miesięcy. Krystyna Janowska miała działkę, ogródek. Marek, na urlopie, postanowił pomóc matce ze zbiorem. I — cóż za niespodzianka — na działce natknął się na Agnieszkę.
— Witaj, braciszku — uśmiechnęła się zjadliwie. — Co, sumienie cię gryzie, więc przyszedłeś kopać ziemniaki?
— Lepiej powiedz, po co przyjechałaś? Znowu potrzebujesz pieniędzy?
— Mama kupiła mi mieszkanie — oznajmiła bez mrugnięcia okiem. — Za moje starania.
— Co?! Jakie mieszkanie?
— Dwa pokoje w nowym bloku. Z meblami. Na kredyt. Mama wzięła na siebie.
Marek zbladł. Przypomniał sobie, jak harował na budowie za granicą, jak zbierał na wkład własny… A Agnieszka dostała wszystko na tacy?
Nic nie powiedział. Pomógł ze zbiorem i odjechał. Ale serce ścisnęło mu się z bólu.
Tydzień później Agnieszka sama do niego napisała. Drzwi balkonowe się zepsuły — prosiła o naprawę. Marek zgodził się: ciekaw był zobaczyć jej „pałac“. Mieszkanie okazało się zwyczajne, niczym nie lepsze od jego własnego.
— Zaczep się obluzował — ocenił. — Trzeba zamówić nową część.
— Sam zamów. I u mamy weź pieniądze — rzuciła obojętnie.
— Żartujesz sobie?! Matka kupiła ci mieszkanie, umeblowała, a ty choćby na drobiazg nie wydasz?
— Po prostu jesteś zazdrosny. Mama kocha mnie bardziej. Wychodź już!
Marek wyszedł bez słowa. Tego samego dnia zablokował jej numer. Nie chciał więcej ani telefonów, ani spotkań.
— Niech żyją, jak chcą — postanowił. — Ja wiem, gdzie moje miejsce. I nikomu więcej kluczy nie zostawię.