W końcu szczęście do niej przyszło
Gdy Wioletta wychodziła za mąż za Krzysztofa, choćby nie przypuszczała, iż jej nowy mąż stanie się niewolnikiem zgubnego nałogu. Ich związek rozwijał się szybko: był wesół, czarujący, zdecydowany – i oświadczył się jej prosto na imprezie, będąc lekko pod wpływem.
– Wiola, wyjdź za mnie! – zaśmiał się, pochylając się ku niej z wyraźnym zapachem alkoholu.
– Co, piłeś? W takim stanie się oświadczasz? – zdziwiła się, ale w jej głosie nie było prawdziwego oburzenia. Wioletta marzyła o ślubie, prawie wszystkie koleżanki już były zamężne.
– A co? Cieszę się, więc wypiłem. No dalej, nie zwlekaj, powiedz „tak”! – nalegał z szerokim uśmiechem.
Zgodziła się. Postawiła tylko jeden warunek – pić tylko od święta. A Krzysztof bez namysłu kiwnął głową: „Niech tak będzie!”
Wioletta wtedy nie wiedziała, iż ojciec Krzysztofa pił całe życie i iż ta sama słabość, jak łańcuch, ciągnie się za synem. Jego matka, Halina, często kłóciła się z mężem, gdy ten nalewał synowi kieliszek.
– Siebie zniszczyłeś, teraz i syna pociągasz? – krzyczała, ale w odpowiedzi słyszała tylko śmiech: „Niech się przyzwyczaja. Przecież to chłop.”
Po ślubie młodzi zamieszkali w mieszkaniu Wioli na przedmieściach Poznania, które odziedziczyła po babci. Na początku było całkiem nieźle. Krzysztof pracował, choć często wracał do domu z „oparami”. Zawsze miał powód:
– Co, dzisiaj u Jacka syn się urodził! Jak nie wypić? Albo u Piotra urodziny. Albo deski rozładowywaliśmy – szef postawił. Szacunek!
Wioletta urodziła syna, Jakuba. A Krzysztof pił dalej. Do dziecka się nie garnął.
– Dlaczego choćby do niego nie podejdziesz? To twój syn! – oburzała się.
– A sama nie chcesz, żebym podchodził z procentami – leniwie machnął ręką.
– To nie pij! Tyle razy cię prosiłam…
Mijały lata. Osiem lat. Krzysztof pił coraz częściej, wyrzucano go z pracy – za pijaństwo. Wioletta ciągnęła wszystko: dom, syna, życie. Jedynym jasnym punktem była teściowa – rozumiała, współczuła, pomagała pieniędzmi i ubraniami dla wnuka.
– Wiola to złota dziewczyna. Gdyby on miał choć odrobinę sumienia… – wzdychała do siostry.
Gdy Jakub skończył dziesięć lat, Wioletta zrozumiała: dalej tak nie można. Mąż stał się cieniem człowieka. Z dawnej urody zostały tylko okruchy: zęby wybite w bójkach, włosy przerzedzone, wzrok szklisty. Nie czuł nic – ani do syna, ani do żeny.
– Rozwiedź się z nim – mówili koledzy z pracy. – Wiola, ile można wytrzymać?
Ale ona zwlekała. Miała zbyt miękkie serce, żal jej było wszystkich – psów, kotów, choćby męża.
Aż pojawił się prawdziwy powód. Wioletta zakochała się. W nowego współpracownika. Nazywał się Stanisław.
Pracował w ich biurze zaledwie kilka miesięcy. Wysoki, o jasnych oczach i otwartej twarzy, podbił wszystkich. choćby najbardziej przebojowe koleżanki próbowały go poderwać. Ale on, jak prawdziwy dżentelmen, grzecznie odmawiał. Grzecznie – i stanowczo.
Stanisław był po rozwodzie, przeprowadził się z Łodzi, mieszkał u ojca. Kobiety w pracy plotkowały, ale on zachowywał spokój, nie dając powodów.
Wioletta po raz pierwszy od lat poczuła, jak coś w niej ożywa. Jakby serce znów zaczęło bić. Długo nic nie mówiła – choćby sobie.
Gdy złożyła pozew o rozwód, postawiła przed faktem i teściową, i męża.
– Krzysztof, koniec. Pakujesz się. Nie mogę dłużej.
Wyszedł bez awantury. Wziął torbę i poszedł do matki.
A Wioletta odżyła.
Pewnego dnia, gdy wychodziła z pracy, Stanisław ją zatrzymał:
– Wiola, masz chwilę? Chciałbym cię zaprosić na kolację…
Poczuła, jak płoną jej policzki. Ale skinęła głową.
Posiedzieli w kawiarni. Najpierw rozmawiali – o życiu, pracy, rodzinie. Potem powiedział:
– Dowiedziałem się, iż się rozwiodłaś. I… Wybacz, ale od razu wiedziałem – jesteś moja.
Zaniemówiła. Te słowa były tym, na co czekała.
– A ja choćby nie domyślałam się… – szepnęła.
– A ja widziałem, iż coś czujesz – uśmiechnął się. – Tylko nie wiedziałem, czy odważę się powiedzieć.
Od tego dnia byli razem. Wioletta śmiała się, gdy zazdrosne koleżanki mówiły:
– No proszę, cicha wodI w końcu, po latach cierpienia i wątpliwości, zrozumiała, iż czasem trzeba odpuścić przeszłość, by zrobić miejsce na nowe szczęście.