No i nareszcie… czy to dopiero początek?
Wychodząc za mąż, Karolina nie mogła sobie choćby wyobrazić, iż jej przyszły mąż Tomek od dawna był niewolnikiem zgubnego nałogu. Poznali się błyskawicznie, wirowało ich w tym uczuciu, a on już po kilku tygodniach oświadczył się — lekko podchmielony, z charakterystycznym zapachem alkoholu:
— Karolinko, może się pobierzemy? — wykrztusił, opierając się o futrynę.
— Chyba jesteś pijany? — zaprotestowała słabo, bardziej zdziwiona niż zła. W końcu też chciała założyć rodzinę: wszystkie koleżanki już miały obłoczka na palcu.
— No bo się cieszę — zaśmiał się Tomek — to przecież święto, oświadczam ci się!
— Zgoda, ale pod jednym warunkiem: chlanie tylko od święta — ostrzegła.
— No to u mnie akurat święto — odciął się żartem.
Młoda, naiwna, zakochana — Karolina nie wiedziała, iż ojciec Tomka pił całe życie. A syn już dawno podzielił jego przywarę, tylko matka, Danuta, bezradnie machała ręką:
— Sam się zapiłeś, a teraz jeszcze syna ciągniesz w to samo!
— Niech chłop rośnie na prawdziwego faceta! — uśmiechał się jej mąż, nalewając synowi kieliszek przy obiedzie.
Po ślubie para zamieszkała w małej kawalerce, którą Karolina odziedziczyła po babci. Z początku było znośnie: Tomek pracował, wracał do domu regularnie, choć często z odorem alkoholu. Na wszystko miał „uzasadniony” powód:
— U Sławeczka syn się urodził, jak nie wypić? U Darka urodziny, no i wznieśliśmy toast… A u Henia na działce częstował — odmówić nie wypada…
Potem urodził się syn — Bartek. Ale ojcostwo Tomka wcale go nie otrzeźwiło. Coraz rzadziej pokazywał się w domu, unikał kontaktu z dzieckiem.
— Dlaczego nie spędzasz czasu z synem? — pytała z wyrzutem Karolina.
— Sam mówisz: nie zionąć na niego fuszerką. Więc nie podchodzę — wymigiwał się.
— To przestań pić! Ile można? — łzy spływały jej po policzkach.
Minęło osiem lat. Alkohol stał się nieodłączną częścią życia Tomka. Pracę tracił jedną po drugiej. Karolina ciągnęła wszystko sama, na szczęście Danuta pomagała — kupowała wnukowi ubrania, dorzucała się do rachunków.
— Karolina to złoto — skarżyła się Danuta swojej siostrze. — A syn… coraz gorzej. Nie poznaję go.
Tomek stał się cieniem dawnego siebie — wychudzony, bez zębów, bez chęci do życia. Ani miłości, ani troski — nic już nie zostało.
— Rozwiedź się z nim — radzili wszyscy: przyjaciółki, współpracownicy, choćby sąsiedzi.
Ale Karolina żałowała męża. Jak bezdomnego psa. Aż w końcu zrozumiała, iż Bartek rośnie, patrzy, chłonie, i sam już nie chce wracać do domu, w którym śmierdzi rozpaczą.
Wtedy powiedziała teściowej:
— Danuto, nie daję już rady. Biorę rozwód.
— Może go leczyć? — cicho poprosiła. — Może jeszcze nie za późno?
— Ile wy swojego leczyliscie? — gorzko się uśmiechnęła Karolina. — Chcę, żeby syn wyrósł inny. Lepiej, żeby w ogóle nie widział ojca.
Danuta tylko westchnęła:
— No i gdzie on pójdzie… Oczywiście do nas. Co tu teraz będzie…
Ale był jeszcze jeden powód. Karolina od dawna czuła coś do kolegi z pracy — Jacka. Pojawił się w ich dziale niedawno: zadbany, jasnowłosy, z przenikliwymi niebieskimi oczami i rzadką dziś kulturą. Po rozwodzie, bez awantur, przyjechał do ojca z innego miasta. Kobiety w biurze — jedne dyskretnie, inne otwarcie — próbowały zwrócić jego uwagę, ale Jarek trzymał dystans.
Gdy Karolina złożyła pozew, Tomek choćby się nie zdziwił. Torby pod drzwiami, krótka rozmowa — i poszedł. Do rodziców.
A po dwóch tygodniach Jacek podszedł do niej po pracy:
— Karolina, może kawę? Tak po prostu porozmawiamy.
Skinęła głową, policzki jej się zarumieniły. Siedzieli w kawiarni, między lekkim śmiechem a poważnymi słowami nagle zIch początek był nie tylko końcem starego życia, ale też obietnicą nowego szczęścia.