Wróciłem z zarobków za granicą, a w moim własnym mieszkaniu obcy.
Marek przyjechał z Niemiec do rodzinnego Krakowa późnym wieczorem. Jak zawsze, najpierw zajechał do matki. Danuta ściskała syna mocno:
— Tak dawno cię nie widziałam, Marku! Stęskniłam się okazji! No i co, dobrze zarobiłeś?
— Jak zwykle — uśmiechnął się kwaśno. — Jadąc tutaj, pomyślałem: po co wynajmować czyjeś mieszkanie, skoro i tak większość roku mnie nie ma? Lepiej płacić za swoje, choćby na kredyt, ale własne.
— Masz rację — przytłaknęła matka. — Już trzydzieści lat na karku, czas pomyśleć o rodzinie. A potem dzieci. Bez swojego kąta ani krok.
Dwa miesiące później Marek kupił kawalerkę w nowym bloku, urządził po swojemu. Klucze na wszelki wypadek zostawił matce i znów wyjechał do pracy.
Ale ledwo przekraczył granicę, Danuta oddała klucze córce — Justynie. Starsza od Marka o kilka lat, bez stałej pracy, wiecznie w długach, żyła w oczekiwaniu na bogatego księcia.
— Trochę sobie pomieszka, zaoszczędzi, stanie się samodzielna — myślała matka. — Co w tym złego?
Ale daremne były nadzieje. W ciągu czterech miesięcy Justyna nie tylko nie pozbierała się — wpakowała się w jeszcze większe długi. Gdy nadszedł czas, by wyprowadzić się, po prostu wymieniła zamki. Tak, żeby nikt, choćby Marek, nie mógł jej wykwaterować.
Gdy wróciłem i próbowałem otworzyć drzwi — klucz nie działał. Byłem w szoku.
— Co jest, do cholery? — mruknąłem i od razu pojechałem do matki.
Ta, jąkając się, przyznała, iż wpuściła Justynę, ale nie wiedziała o zmianie zamka. Rozwścieczyłem się:
— Jedno, iż wpuściłaś ją bez mojej wiedzy. Ale żeby jeszcze zamki wymieniać? I co, nie zamierza się wyprowadzić?
— Proponowałam, żeby zamieszkała ze mną — tłumaczyła się matka. — Ale odmówiła…
Nazajutrz wezwałem policję. Drzwi otworzyli siłą. Nie zgłosiłem siętry, ale rozmowa była ciężka.
— Mógłbyś u mamy pomieszkać — rzuciła zimno Justyna. — I tak zarab wyjedziesz. A ja muszę ułożyć sobie życie.
— Nie po to kupowałem mieszkanie — odciąłem się. — Zabieraj swoich adoratorów do wynajmowanego. Idź do pracy i spłać swoje chwilówki.
— Poradzę sobie bez twoich rad! Najpierw się ożeń, moralisto!
Spakowała się i wyprowadziła. Relacje między nami zerwały się. Nie żałowałem — dawno zrozumiałem, iż Justynie od rodziny potrzebne są tylko pieniądze.
Minęło kilka miesięcy. Matka miała działkę, więc na urlopie wybrałem się pomóc przy zbiorach. I proszę — natknąłem się na Justynę.
— No witaj, braciszku — zaśmiała się kąśliwie. — Sumienie cię ruszyło, iż ziemniaki kopiesz?
— Lepiej powiedz, po co przyjechałaś? Znowu potrzebujesz pieniędzy?
— Mama mi kupiła mieszkanie — oznajmiła bez mrugnięcia okiem. — Za moje zasługi.
— Co?! Jakie mieszkanie?
— Dwa pokoje w nowym budynku. Z meblami. Na kredyt. Mama wzięła na siebie.
Zrobiło mi się słabo. Przypomniałem sobie, jak harowałem na budowach za granicą, jak oszczędzałem na wkład własny… A jej się po prostu należało?
Nic nie powiedziałem. Pomogłem i wyjechałem. Ale serce ścisnęło mi się z goryczy.
Tydzień później Justyna sama do mnie napisała. Drzwi balkonowe się zepsuły — prosiła o naprawę. Zgodziłem się, cicho interesujące jej „pałacu”. Mieszkanie było zwyczajne, nie lepsze od mojego.
— Zawiasy wypadły — stwierdziłem. — Trzeba zamówić nowe.
— To ty zamów. I zabierz pieniądze od mamy — rzuciła obojętnie.
— Żartujesz sobie?! Matka kupiła ci mieszkanie, urządziła, a ty choćby grosz wydać nie możesz?!
— Po prostu jesteś zazdrosny. Mama mnie bardziej kocha. Wychodź już!
Wyszedłem bez słowa. Tego samego dnia zablokowałem jej numer. Nie chciałem więcej ani telefonów, ani spotkań.
— Niech żyją, jak chcą — postanowiłem. — Wiem, gdzie jest moje miejsce. I nigdy więcej nikomu nie powierzę kluczy.
Dzisiaj już wiem: Rodzina to nie tylko krew, ale i granice, których nie wolno przekraczać.