Winylowy coming out

ekskursje.pl 4 lat temu

Znajomych fejsbukowych zanudzam tym już od pewnego czasu – dojrzałem do publicznego comingouta. Otóż dopadła mnie moda na winyle!

Nigdy nie myślałem, iż to spotka akurat mnie. Nie jestem audiofilem. Uwierzyłem w zapewnienia o „bezstratnej kompresji”.

Jako młody człowiek nienawidziłem ograniczeń analogowego świata. Nie mogłem się doczekać pożegnania trzeszczących płyt, wkręcających się taśm, śnieżących telewizorów – bo teoretycznie wiedziałem, iż kiedyś nadejdzie.

Początki rewolucji witałem z radością. Jakie to było cudowne, gdy iPod wyzwolił człowieka od dylematu „jaką muzykę zabrać w podróż”, bo można było zabrać WSZYSTKO!

Postęp stopniowo zmienił się w regres. To nieprawda, iż teraz nie trzeba zabierać, bo wszystko jest w sieci.

Dwa przykłady: swój playlistowy cykl na blogu zacząłem, tak się składa, od remiksu „Radio #1” Air w wykonaniu Senora Coconuta. Pokażcie mi to na Spotify czy Youtubie!

Pisałem na blogu o pięknej balladzie Emmanuelle Seigner „P’tite Pédale”. Jest w płatnych serwisach, ale nie ma na Youtubie, bo „zakazane słownictwo”.

Winyla, podobnie jak papierowej książki, nie mogą ci zdalnie wyłączyć. Tymczasem cenzura cyberkorpów przestaje już być teoretycznym konceptem, to się już dzieje.

Pewnego dnia trafił w moje ręce sprzęt stereo sprzed prawie 40 lat. Nic nadzwyczajnego, ówczesna „średnia półka”.

Przez 20 lat stał nieużywany na strychu. Włączyłem z ciekawości, myśląc „here goes nothing” – coś mi się kołatało w pamięci, iż kondensatory elektrolityczne wysychają, więc naprawdę nie spodziewałem się, iż cokolwiek zabrzmi.

Testowo odpalona stara płyta zabrzmiała od razu i to… przepięknie, mimo trzasków, mimo starej wkładki Unitra Mf-102. Zainwestowałem w nową wkładkę, oczyściłem z kurzu i teraz jest to moja najukochańsza zabaweczka.

Podkreślę ponownie, iż nie chodzi mi o audiofilię. Słychać w tym sprzęcie brumienie 50 Hz, słychać biały szum wzmacniacza. Płyty zwykle kupuję jako używane, a więc mają swój naturalny trzask.

Nie próbuję z tym walczyć. jeżeli będę chciał posłuchać tego samego utworu bez szumów, mogę w każdej chwili go puścić przez cyfrowy aplituner. Wykosztowałem się swego czasu, bo chciałem mieć porządne kino domowe.

Moja ukochana zabaweczka jest tymczasem całkowicie analogowa. Od igły gramofonu aż po membrany głośników, nic tu nie jest przetwarzane cyfrowo. Bardzo mi to odpowiada.

Dlaczego ta sama piosenka brzmi lepiej ze starej wieży niż z nowoczesnego cyfrowego amplitunera? To ma racjonalne wyjaśnienie.

Po pierwsze, jeszcze w czasach rewolucji kompaktowej, cyfrową muzykę zniszczyły tzw. „loudness wars”. Była to bezsensowna licytacja na to, czyja płyta brzmi GŁOŚNIEJ.

W efekcie wszystko zaczęto miksować tak, żeby brzmiały głośniej – ze szkodą dla dynamiki. W analogu to niemożliwe, w pewnym momencie przestaje być głośniej, wychodzi zamiast tego przesterowanie.

Dla słuchacza to się objawia tak, iż kiedy np. ktoś zaczyna grać solówkę na saksofonie, to dźwięk tego saksofonu jest DODANY do sekcji rytmicznej, którą słyszymy mniej więcej tak samo, jak przedtem. W cyfrowej wersji tymczasem saksofon rozlegnie się KOSZTEM sekcji rytmicznej.

Kiedyś myślałem, iż cyfra jest lepsza od analogu, bo ma takie same pasmo odtwarzania, przekraczające możliwości ludzkiego ucha. A do tego – bez zakłóceń.

Teraz już wiem, iż to nieprawda. Niezależnie od kiloherców i decybeli, pozostało barwa dźwięku. W tradycyjnym, analogym zestawie HiFi, na barwę decydujący wpływ ma charakterystyka przedwzmacniacza.

Gramofonu nie można podłączyć do współczesnego wzmacniacza przez „line in”. Sygnał musi być wstępnie wzmocniony – stare wieże miały do tego specjalne wejście „phono in” (audiofile używają osobnego urządzenia).

Przedwzmacniacz nie ma liniowej charakterystyki. Dokonuje wstępnej korekty dźwięku – i zdaje się, iż tak naprawdę tę korektę właśnie lubi ktoś, kto mówi, iż lubi „brzmienie winyla”.

Nikt nie powie, iż „lubi brzmienie cyfrowego odtwarzacza”, bo cyfra w ustawieni FLAT brzmi… płasko. Ale niezależnie od dźwięku – mnóstwo euforii sprawił mi sam powrót do nośników.

Słuchanie starej płyty na starym sprzęcie pozwala na podróż w czasie i wyobraźni. Pisałem niedawno o maksiksinglach Duran Duran – jak fajnie się ich słucha na sprzęcie z lat 80.!

Winylarstwo to hobby demokratyczne. Rynkowa wartość mojego sprzętu to jakieś parę stów i raczej nie wzrośnie, bo wieże HiFi z lat 80. robią się coraz bardziej bezużyteczne – nie sparuje się ich z bluetoothem, nie podłączy inteligentnych głośników, nie powie się do nich „Alexa, play Africa by Toto”.

Płyty bywają drogie – i ja też mam w swojej kolekcji kilka takich, za które zapłaciłem absurdalnie dużo. Na przykład: kolekcjonerskie wydanie „Re” Les Rita Mitsouko, w postaci pięciu maksisingli ułożonych w coś w rodzaju klastra.

Ale jak każdy kolekcjoner, najwięcej mam radości, gdy uda mi się upolować Prawdziwą Okazję (TM). Na targach staroci winyle z czasów PRL wyprzedawane są za dychę-dwie. A bywają tu perełki.

Najstarszą płytą w mojej kolekcji jest soundtrack z musicalu „High Society” z 1957 (który skądinąd uwielbiam od lat i muszę kiedyś napisać notkę zawartym w nim „spojrzeniu klasy średniej na klasę wyższą” z czasów Eisenhowera). Mam go w niemieckim wydaniu pod tytułem „Die oberen Zehntausend” (ale piosenki są normalnie po angielsku).

W sklepie w Wiedniu leżało w skrzynce „za 1 euro”. Stan bardzo dobry. A w ogóle dostałem za friko, bo poza tym coś jeszcze kupiłem.

W kolekcjonowaniu pomaga mi to, iż jestem dziwakiem, a więc mam dziwaczne gusty. Z innej skrzynki z przecenami wyczaiłem też kiedyś za śmieszne pieniądze 50-letnią płytę Toma Lehrera (kto nie zna, powinien natychmiast poznać, jeżeli chce się uważać za godnego komciania na mym blogu).

A i ten obrzydliwie drogi albumik Les Rita Mitsouko kupiłem w Paryżu w stanie mint condition, ale jedyną wadą jest to, iż całość pachnie piwnicą. Przypuszczam, iż był to jakiś niechciany prezent.

Zdumiewająco łatwo tracić na płytę, która ma 50. czy choćby 60. lat, ale jest jak nówka sztuka. Nigdy jej nie odtworzono, więc dziś choćby nie trzeszczy.

Czy konto na Spotifaju będzie działało w 2070? Bardzo wątpię. A płyty winylowe – z całą pewnością tak.

Idź do oryginalnego materiału