WILCZY KRÓL. Bestia jest w każdym z nas [RECENZJA]

film.org.pl 11 godzin temu

Wydawać by się mogło, iż czasy wampirów i wilkołaków w kinie już dawno minęły. Zbyt często ten temat był eksploatowany w kinie fabularnym. W animacji jednak nie do końca. Wilczy król od Netflixa jest próbą zwrócenia uwagi widzów na to, iż temat ludzkiej zmiennokształtności wciąż może być interesujący, chociaż wampiry już nikogo nie są w stanie ani przestraszyć, ani zaskoczyć. Czy Wilczy król jest w stanie okazać się nietuzinkową animacją, którą widzowie zapamiętają? Obawiam się, iż niestety nie. Jakość serialu nie ma tu zupełnie znaczenia. Unikalny styl graficzny również. Chodzi o samą historię. Zbyt mało w niej odwagi, żeby opowiedzieć o wilkołakach w taki sposób, by reflektor widzowskiej uwagi zatrzymał się na niej i ją zapamiętał. Mój przynajmniej się nie zatrzymuje, chociaż doceniam jakość wizualną.

Wilczy król opowiada bardzo klasyczną dla filmu (w tym animacji) historię młodego chłopaka z niższych warstw społecznych, który nagle odkrywa w sobie tajemną moc. Jego rodzina oczywiście o niej wie. Inicjacja następuje jednak, jak to zwykle w takich przypadkach bywa, nieoczekiwanie, a na dodatek ginie matka chłopca, o której śmierć to on zostaje oskarżony przez rodzinę i współplemieńców. I tak zaczyna się historia poszukiwania własnej tożsamości, wśród ludzi, ale pod postacią nie tylko człowieka, ale i wilka. Istoty więc obarczonej ogromnym lękiem kulturowym, mitologizowanej i tępionej, budzącej strach, ale też skrywany podziw. Na tej kanwie pokonywanej przez bohatera drogi do uświadomienia sobie, kim jest, a kim nigdy się już nie stanie, odkąd doświadczył go „księżyc łowcy”, zbudowany został cały serial. Każdy odcinek to kolejny etap tej podróży, nowi bohaterowie oraz kształtujący się obraz antagonisty, z którym starcie wydaje się nieuniknione. Co jednak w tym wszystkim tak nowatorskiego, co by wywindowało produkcję ponad inne? Postaci są raczej szablonowe. Sama intryga, np. ze śmiercią matki i podejrzeniem sprawcy, choćby nieco denerwuje sztampowością. Trudno uwierzyć, iż znając przeszłość głównego bohatera, inni wokoło mogą być tak ślepi i jednoznacznie negatywnie nastawieni. Może to problem scenariusza. Nie jestem w stanie powiedzieć, jak postaci zostały zaprojektowane w powieściach Curtisa Joblinga. Wiem natomiast, iż serial absolutnie nie zachęcił mnie do sięgnięcia po oryginalne teksty.

Polecać serial jednak będę, a to ze względu na unikalną na rynku współczesnych animacji oprawę graficzną. Obraz, chociaż nie jest płynny, to jednak bardzo malarski. Czasem tłom brak szczegółów i ruchomych elementów, ale cienie i światła w zupełności to rekompensują. Można na niektóre sceny patrzeć i patrzeć, a i tak nie ma się dość ich spójnego kolorystycznie widoku. Są jak obrazy misternie narysowane i wprawione w ruch zręczną ręką animatorów. Pobudzają wyobraźnię, zachęcając ją do wyobrażania sobie brakujących elementów świata przedstawionego. Nie są jednak w stanie zrekompensować powtarzalności motywów w treści, przez co serial z pewnością nie zostanie zapamiętany jako tytuł, któremu udało się przetrwać próbę czasu. Zniknie w nim wśród wielu innych animacji o potworach, które wcale nie są tak złe, jak te w ludzkiej postaci. Ta znana metafora zostaje powtórzona w Wilczym królu wiele razy, iż to chyba jego największa wartość wychowawcza, chociaż z punktu widzenia filmowej aksjologii niesamowicie wyświechtana. W tej perspektywie oceniania serial niestety poległ, bo w ramach tej refleksji nie powiedział niczego nowatorskiego, a myślę, iż była na to przestrzeń. Mam nadzieję jednak, iż sami wyrobicie sobie opinię, a choćby odpowiecie na pytanie, po której stronie opowiedzieć się powinien główny bohater – zwierząt czy ludzi. A może to fałszywa alternatywa?

Idź do oryginalnego materiału