Z okazji zbliżających się świąt zreanimuję zarzuconą jakiś czas temu formułę rankingu od czapy, rekomendując PT blogonautom trzy Wielkie Powieści Amerykańskie. Może szukacie pomysłu na książkowy prezent, a może zacnych cegieł na zimowy urlop – z tymi trzema pozycjami nie popełnicie błędu.
A więc przede wszystkim: „Niksy” („The Nix”) Nathana Hilla. Prorocza wizja Ameryki, w której wybory wygrywa ktoś przypominający Trumpa (acz powieść napisano w 2014).
To panoramiczny portret amerykańskich pokoleń. Główny bohater jest spóźnionym Gen Xem, który wyrusza na klasyczny genxowy quest – rozliczenia się z zagadkami z własnej przeszłości i z rodzicami z pokolenia baby boomersów.
Na drugim planie pojawiają się millenialsi, rysowani jakby trochę grubszą kreską. I to jest mój pierwszy zarzut wobec tej powieści, acz ciekaw byłbym opinii samych PT millenialsów.
Gdybym sam był millenialsem, okropnie by mnie wkurzali ludzie z Gen X, tacy jak choćby Jors Truli. Millenialsi marzą (tak to sobie w każdym razie wyobrażam) o rzeczach, które nam przychodziły stosunkowo bez wysiłku – jak umowa o pracę czy zaliczka na napisanie debiutanckiej książki.
Dlatego my mamy więcej czasu w snucie freudowskich gdybań takich, jak główny bohater powieści – porzucony w dzieciństwie przez matkę z niewiadomych przyczyn. Ich wyjaśnienie wymaga cofnięcia się aż do drugiej wojny światowej (która, jak wiadomo, definiuje z kolei pokoleniowy konflikt między „great generation” a „baby boomersami”).
Choć to raczej smutna historia, czyta się lekko. Narracja pełna ironii i czarnego humoru pozwala zbudować dystans do problemów bohaterów (np. jeden z nich stosuje „dietę plejsto”).
Tylko w happy endzie dystans znika i zastępuje go słodycz. To mój drugi zarzut – pisarz zdradza nam tam jej przesłanie, a brzmi mianowicie tak, iż czasem kluczem do szczęścia jest uświadomienie sobie, iż jesteśmy tylko drugoplanową postacią w historii o kimś innym.
„Dude, you just went full Coelho. You never go full Coelho”, mruknąłem do siebie. Ale byłem to skłonny wybaczyć, bo świetnie się bawiłem przez poprzednie 600 stron.
„Długi marsz w połowie meczu” to antyteza „Niksów”. Też mamy tu ironię i czarny humor, ale wreszcie mamy w centrum problemy millenialsów (takich, jakimi ich sobie wyobrażam) – czyli życie w świecie, który poprzednie pokolenia ogołociły z zasobów.
Gdy się zachwycałem tą powieścią w „GW”, porównywałem ją do „Paragrafu 22” – podobne jest poczucie humoru, podobny jest złośliwy portret Amerykańskiego Stylu Życia, podobny jest zabieg wykorzystania armii jako Uniwersalnej Metafory.
Tym razem chodzi o wojnę w Iraku, ale tak samo jak w tamtej powieści, definiującym momentem dla przemiany głównego bohatera jest śmierć towarzysza broni – Yossariana przemieniła śmierć Snowdena, Billy’ego odmieniła śmierć niejakiego sierżanta Grzyba.
Trumpa tu nie ma, ale jest portret tej Ameryki, która go wybrała. Nakreślony złośliwie, ale jednak z empatią.
„Krótką historię siedmiu zabójstw” dodaję tu trochę na siłę, ale w rankingach od czapy zawsze były trzy pozycje. Poza tym, przydomek „od czapy” zobowiązuje.
Choć znaczna część akcji dzieje się na Jamajce, to jednak sporo w Nowym Jorku i na Florydzie. W „Niksach” mamy zaś wyprawę do Norwegii – z niej pochodzi dziwaczny tytuł powieści, a „Długi marsz” jest w dużym stopniu o Iraku. Nie jest to więc aż tak bardzo od czapy, jak by się mogło wydawać.
Powieść może się spodobać miłośnikom serialu „Narcos” – oraz Boba Marleya, bo fabuła krąży wokół zamachu na życie muzyka, który naprawdę miał miejsce w 1978. Nigdy nie wyjaśniono, o co chodziło.
Powieść nawiązuje do teorii spiskowe, zgodnie z którą zamach był ubocznym skutkiem intrygi uruchomionej przez CIA. Mamy więc kilka malowniczych postaci rodem z The Land of the Free.
A wśród nich: moją ulubioną – amerykańskiego dziennikarza, który jest dość sprytny, żeby rozgryźć zagadkę zamachu. Ale nie dość sprytny, żeby dodać dwa do dwóch i zrozumieć, co wynika z tego, iż jest jedynym żyjącym facetem, który zna ten sekret…
Życzę blogonautom i fejsofollowersom wszystkiego najlepszego z okazji zimowego święta solarnego!