Weź cannoli i oglądaj The Offer

pograne.eu 6 godzin temu

Gdyby ktoś dziś zapytał mnie, czym jest naprawdę dobry serial — nie szukałbym odpowiedzi w ocenach na Filmwebie, liczbie statuetek Emmy, ani w cytatach z Tarantino. To piękne wyznaczniki czegoś, ale żadna miara doświadczenia, jakie dostajemy jako odbiorcy. Prędzej szukałbym opowieści, która zostaje z tobą po ostatnim kadrze, niczym dym po świecy, którą ktoś zdmuchnął w pustym pokoju. I wtedy powiedziałbym właśnie: The Offer.

Gwarantuję, iż to jest oferta, której nie będziecie chcieli odrzucić!

Nie przychodzę do Was w dzień ślubu mojej córki. Dlaczego? Bo nie mam córki. Ale mam coś, co dzisiaj znaczy więcej — historię. Taką, która sprawia, iż człowiek siada, patrzy w ekran i mówi: „Okej. Może świat to nie tylko spin-offy Marvela i true crime dla detektywów kanapowych”. To coś więcej, szczególnie gdy pewne rzeczy stają się czyjąś rzeczywistością. Makabryczną, czasem wręcz nierealną, bo ciężko uwierzyć, iż pewne historie, to czyjeś realia.

Dobra, ale od początku, kłaniajmy się ojcu chrzestnemu.

The Offer to fabularyzowana opowieść o narodzinach „Ojca chrzestnego”. Brzmi jak materiał na dokument dla zapaleńców kina? Może. Ale to nie jest historia o filmie. To gawęda o tym, jak opowieść walczy o swoje prawo do istnienia. Masz studio, które nie do końca chce tej historii. Reżysera z wizją, której jeszcze nikt do końca nie rozumie. Do tego producenta balansującego między gangsterami a marmurowymi biurami pełnymi ludzi, którzy mówią „nie” bez patrzenia w oczy. Na dokładkę niczym dobry deser, znajdziemy jeszcze mafię, która ingeruje w produkcje — nie dla pieniędzy, tylko dla kontroli nad tym, jak będzie wyglądać świat, w którym też żyją. W końcu oni nie istnieją, przynajmniej na papierze, chociaż Mario Puzo miałby inne zdanie, bo w końcu to przez niego są na świeczniku, niezależnie od tego, ilu ludziom zapłacą albo odpowiednio”„zmotywują”.

Kadr z serialu The Offer

I ciągle z tyłu głowy gdzieś masz pytanie, które zawisa nad każdą sceną: Co zginie pierwsze — projekt czy człowiek?

To nie jest serial, który cię chwyta i potrząsa. To coś totalnie innego. On wciąga cię powoli — jak bagno po deszczu, lepkie i głębokie. Najpierw mówisz: „Fajny klimat.” Potem: „Dziwnie to wszystko znajome.” A następnie siedzisz z szeroko otwartymi oczami i boisz się, iż jeżeli nie obejrzysz do końca, naprawdę znajdziesz głowę konia pod kołdrą.

Nie jest tylko twór o robieniu filmu. To perypetie o tym, jak opowieści powstają wbrew wszystkiemu: logice, rynkowi, choćby zdrowemu rozsądkowi. Za cenę życia. I o tym, iż czasem niektórzy z nas muszą sprzedać duszę, by opowiedzieć coś prawdziwego. Coś, co da im Oscara albo kulkę w tył głowy.

Kadr z serialu The Offer

Po wszystkim — po tych dziesięciu odcinkach — wrócisz do tego filmu, adekwatnego „Ojca chrzestnego”, niczym syn marnotrawny, który uciekł do innego świata przed tym, czym jest twa rodzina. Wracasz nie po to, żeby go obejrzeć. W końcu dostajesz coś, co pozwala zrozumieć. Dostajecie odpowiedzi na tę całą mroczną poezję, wizję, która walczyła o życie. choćby jeżeli nie wiecie, co działo, z każdą klątwą rzuconą poza kadrem. Może choćby pojedziesz do Corleone. Nie spotkasz tam raczej swojej przyszłej żony, ale szansa jest, iż chociaż zamówisz cannoli i będzie dobre.


Jeżeli podobał Wam się materiał, to koniecznie dajcie znać na X (dawny Twitter), Bluesky, naszym Discordzie, Redditcie lub Fediverse. Jesteśmy też dostępni w Google News!


Idź do oryginalnego materiału